Traktujemy ją zupełnie nienaturalnie, jak abstrakcję. Ona uparcie i zawsze przychodzi, a im bardziej nie chcemy jej dostrzec, tym na dłużej zostaje i nie daje o sobie zapomnieć.
Mówienie o śmierci nie jest politycznie poprawne. Współczesna kultura mami nas wszystkich wieczną młodością, zdrowiem, receptami na nieśmiertelność, afirmuje młodość, zaprzecza starości, śmierci boi się jak ognia. Myślenie o śmierci jednak paradoksalnie mogłoby nas zbliżyć do drugiego człowieka – z rodziny, sąsiedztwa – tak by ten nie umierał sam, gdzieś obok, znany, choć nieznany.
Życie schowane w szafie
Emerytowanego kolejarza śmierć zastała w samotności. Około dwóch tygodni czekała na odkrycie. Dopiero wtedy sąsiedzi poczuli jej zapach i zawiadomili spółdzielnię zarządzającą budynkiem. Jej przedstawiciele wezwali policję, ślusarza i w obecności swojego przedstawiciela Mateusza wszyscy weszli do mieszkania.
– Najgorszy jest smród rozkładającego się ciała. Charakterystyczny, słodkawy, nie do wytrzymania – mówi Mateusz, który w jednej z największych tarnowskich spółdzielni pracuje od 4 lat. Z tego rodzaju przypadkami, kiedy śmierć czekała na odkrycie kilka dni czy tygodni, spotkał się w swoim zawodzie pięciokrotnie. Każdy z tych przypadków pamięta dokładnie. – To był kiedyś elegancki, dystyngowany pan. Rozpił się dopiero na emeryturze. Miał rodzinę, ale ona mieszkała poza Tarnowem, nie miał z nią kontaktu. Naszym obowiązkiem było ją odszukać i powiadomić o śmierci – mówi o zmarłym kolejarzu Mateusz.
Mieszkanie było lokatorskie, należało do spółdzielni, więc to na niej spoczywał również obowiązek posprzątania lokum i wyrzucenia wszystkiego, by śmierć z niego przegonić. Choć ciało zmarłego zostało zabrane, śmierć czuć było nadal. Rozgościła się tam, na pierwszy rzut oka zdawać się mogło, już od dawna. Zewnętrzny nieład i wszechobecny bałagan kontrastował z życiem, które schowało się w szafach. – Tam było widać schludnie, równiutko i bardzo ładnie poskładane swetry i koszule. Myślę, że jeszcze z czasu, zanim ten człowiek zaczął pić – zauważa Mateusz.
Światło się świeci
– Trudno oceniać sąsiadów, najczęściej przypadki takiej śmierci, która zastała kogoś w domu i czeka na odkrycie dłuższy czas, dotyczą osób, które izolowały się od lokalnej społeczności już wcześniej. Jedyni kumple, jakich pewnie mieli, byli od alkoholu. Mieszkania, w których ci ludzie zmarli samotnie, znajdowały się na osiedlach mających ok. 40 lat. Te osoby były z pewnością w sąsiedztwie znane. Nie były anonimowe – przypuszcza Mateusz i opowiada o kobiecie, która zapiła się na śmierć. Staruszka, miała ok. 70 lat.
– Tu rodzina wiedziała, że kobieta ma problem z alkoholem, i niejednokrotnie podejmowała próby, by jej pomóc, ale ona odmawiała. Nie chciała zgodzić się na leczenie. W związku z tym nie byli zdziwieni takim obrotem sprawy – mówi. – Wszędzie obok niej rozstawione były butelki po wódce. Zmarła leżała w mieszkaniu około półtora tygodnia. Sąsiad nas zawiadomił.
Innym razem zadzwoniła do nas pani, że światło w mieszkaniu znajdującym się naprzeciwko jej budynku świeci się non stop, w dzień i w nocy, przez dobre trzy dni. Też okazało się, że ktoś zmarł w tym mieszkaniu – mówi Mateusz.
Zapach śmierci
Śmierć, która najdłużej czekała na odkrycie, a o której Mateusz słyszał, zdarzyła się jakieś 20 lat temu. Mężczyzna zmarł w sezonie grzewczym, przy kaloryferze. Jego ciało nie uległo rozkładowi, ale się zasuszyło. Nikt nie poczuł charakterystycznego zapachu. Trudno było z kolei wejść do mieszkania emerytowanego marynarza, którego ciało gniło już za życia z powodu choroby. – Pewnie miał gangrenę cukrzycową – przypuszcza Mateusz. Razem z ojcem naprawiali coś w jego mieszkaniu. – Generalnie trudny człowiek, nie był lubiany w swoim otoczeniu. W jego mieszkaniu trudno było wytrzymać, ale ojciec uprzedzał, że warunki nie będą łatwe. Mężczyzna niedługo potem zmarł. Leżał w mieszkaniu ok. 2 tygodni. Potworny zapach zmarłego unosił się już w całym wieżowcu i trudno było się go pozbyć – mówi chłopak.
– Dziwnie człowiek czuje się w takim miejscu. Przede wszystkim jest niepokój. Czuć tę śmierć – dodaje. Im jednak dłużej śmierć czeka na odkrycie, tym intensywniejszy i trudniejszy do zlikwidowania staje się jej zapach. Zwietrzą ją najszybciej muchy i karaluchy. Osób umierających w samotności, których ciała leżą potem w mieszkaniu kilka i więcej dni, nie jest stosunkowo dużo. To pojedyncze przypadki, ale pamięta się je długo. Czasem zapach jest tak silny i utrzymuje się tak długo, że trudno go wyeliminować. Taka śmierć nie daje o sobie szybko zapomnieć.
Ludzie się interesują
– W Nowym Sączu rzadko zdarza się, by ciało zmarłej osoby dłuższy czas leżało w mieszkaniu. Sąsiedzi się znają, a kiedy ktoś mieszka sam, to tym bardziej się nim interesują – mówi jeden z pracowników nowosądeckiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i opowiada o sytuacji, która zdarzyła się nie tak dawno. Sąsiedzi zaalarmowali MOPS, że już od kilku dni nie widzieli kobiety samotnie mieszkającej obok. – Nawiązaliśmy kontakt z policją i administracją budynku i weszliśmy do mieszkania. Okazało się potem, że kobieta ta wyjechała na kilka dni do rodziny, nie zawiadamiając o tym sąsiadów, i musieliśmy jej naprawić zamek w mieszkaniu. Nie była zadowolona z tej sytuacji i miała do nas spore pretensje – zauważa urzędnik.
Starzejemy się. Wszyscy
Trudno zaprzeczyć prawdzie, że starszych samotnych osób jest coraz więcej. Zmienia się struktura rodzin, przez co wielu seniorów żyje samotnie w czterech ścianach. Dzieci są na swoim. Nierzadko mieszkają w innym mieście, a nawet kraju. – Na liście parafialnego oddziału Caritas znajduje się 87 rodzin objętych stałą opieką, świadczoną nie tylko od święta. Znajdują się na niej jednak tylko te osoby, które zaakceptowały naszą pomoc. Ludzi samotnych w parafii jest z pewnością o wiele więcej – zauważa ks. Czesław Haus, proboszcz 12-tysięcznej parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Tarnowie.
Kiedy chodzi z wizytą duszpasterską, zauważa, że coraz więcej osób nie zna swoich sąsiadów. Samotność ludzi starszych traktuje jako wyzwanie. To z tego powodu w parafii powstał wolontariat Miłosierny Samarytanin, który ma służyć osobom samotnym i starszym. Jego część stanowią najmłodsi wolontariusze, którzy przygotowują przedstawienia dla najstarszego pokolenia parafian. Teraz pracują nad spektaklem adwentowym. To radość dla dzieciaków, że mogą zaprezentować swoje talenty na scenie, ale i radość dla starszych, kiedy widzą, że najmłodsi przygotowali coś specjalnie dla nich.
Walka ze zmarszczkami
Czy śmierć można oswoić? Pewnie tak. Najlepiej wiedzą o tym ci, którzy obcują z nią niemal na co dzień – pracownicy zakładów pogrzebowych, nierzadko też policjanci. Ich opowieści mrożą krew w żyłach, ale nie o takie podejście do śmierci tu chodzi. Nawet kiedy osoba starsza mówi, że koniec już bliski, od otoczenia zwykle słyszy: „Nie mów tak”, „Nie myśl o tym”, „Do setki daleko”. Paradoksalnie jednak rozmowa o śmierci i przemijaniu może nas zbliżyć, sprawić, że zastanowimy się nad przemijaniem, stratą kogoś bliskiego, zanim tę osobę stracimy. My jednak podejmujemy codzienną walkę ze zmarszczkami, smutkami i wszystkim, co może przypominać o upływającym czasie. Samotna śmierć jest najgorszą z możliwych, ale żeby umrzeć w otoczeniu bliskich, trzeba umieć śmierć zaakceptować. I taki jest też sens Adwentu, który uczy również, by być gotowym na spotkanie z Bogiem w chwili śmierci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |