– Przebywając w Irlandii, na spotkaniu byłem obecny za pomocą skype’a. Dzięki internetowi mogłem się modlić razem z moją żoną Aleksandrą i z moim kręgiem.
– mówi Tomasz Jachna, przedstawiciel handlowy dużej firmy meblarskiej z Gdyni.
Dla jednych są nawiedzeni, dla innych marnują czas. Jeszcze inni zazdroszczą im kochających rodzin, bo sami mają porozbijane. Są i obojętni. Ale zwykle tylko do czasu, gdy coś się złego dzieje, bo wówczas zawsze mogą liczyć na ich modlitwę.
Kościół najpierwotniejszy
Ruch Domowego Kościoła to dziecko ks. Franciszka Blachnickiego, legendarnego założyciela Ruchu Światło–Życie. Dzisiejszy kandydat na ołtarze fenomenalnie odczytał myśl Soboru Watykańskiego II, głoszącą, że ewangelizacja i uświęcenie dokonują się w rodzinie i przez nią. Że rodzina to najmniejszy, ale żywy Kościół. – Do wspólnoty trafiliśmy w 1982 r. Nam po prostu czegoś brakowało. Sama niedzielna Msza św. przestała nam wystarczać – mówią Bernadeta i Henryk Wasilewscy. Henryk pracował wówczas w zakładach remontowych stoczni Marynarki Wojennej. Trafili na Grabówek do parafii św. Józefa, do opiekuna ks. Piotra Topolewskiego. Pomimo że w Polsce był stan wojenny, potrafili iść na spotkanie, na modlitwę, a potem na piechotę wracać do domu na gdyńskim Obłużu. W czasach głębokiej komuny środowisko, gdzie otwarcie można było wyrażać swoje poglądy, gdzie nikt nie afiszował się swoim statusem społecznym, gdzie panowała radość, musiało pociągać wielu. Te cechy zresztą przetrwały w Domowym Kościele po dzień dzisiejszy. – Do słynnej oazy chodziłem jeszcze jako chłopak. Tam też poznałem swoją przyszłą żonę i do Domowego Kościoła przeszliśmy w sposób naturalny. Nie wyobrażamy sobie życia bez wspólnoty – mówi Waldemar Blaszke, pracownik telekomunikacji PKP. W życiu Waldka i Haliny comiesięczne spotkanie formacyjne, wieczorna modlitwa z dziećmi, lektura Pisma Świętego i małżeński dialog to nie nakazy, ale – jak sami podkreślają – przywileje. – Nie zastanawiamy
się, ile czasu spędzamy z dziećmi na modlitwie, tak samo jak nie myślimy, że będziemy teraz mieli kolację i będzie ona trwała 15 minut. Domowy Kościół to pewien styl życia – podkreśla Waldemar.
Pokolenie SMS-owe
Co ciekawe, głód modlitwy, spotkań formacyjnych i pogłębienia swojej wiary odczuwają także młodzi małżonkowie. Różnie są dzisiaj postrzegani, zwłaszcza w środowisku pracy. Hanna Sobczyk na co dzień pracuje w laboratorium szpitalnym. – Nigdy nie kryłam się z tym, że w moim życiu Domowy Kościół odgrywa ważną rolę. Zwykle bywa tak, że gdy ktoś ma jakieś poważne problemy, to przychodzi właśnie do mnie –mówi. A problemów dzisiaj w małżeństwach i rodzinach nie brakuje. – Gdy dostaję SMS-a, że mam się za kogoś modlić, to dosłownie za chwilę modli się w takiej czy innej sprawie z pięćdziesiąt osób – podkreśla Tomek Jachna. Często nawet nie wiedzą, w jakiej konkretnej sprawie. – Raz po miesiącu dostałem SMS-a zwrotnego, który wyjaśniał mi przypadek osoby chcącej popełnić samobójstwo – wspomina. Domowy Kościół to przede wszystkim jednak nie grupa wsparcia dla trudnych przypadków – chociaż można na ich pomoc i modlitwę zawsze liczyć – ale dla siebie nawzajem. – Dlatego na comiesięcznym spotkaniu obecny jest kapłan. Żebyśmy nie stali się sektą – podkreśla mąż Hani, Robert, kierownik w Elektromontażu. Sektą nie są. Podejrzliwie patrzą na nich jednak ci, którzy nie wyobrażają sobie superzabawy karnawałowej bez alkoholu. – Nasza Magda została przepytana w liceum przez rówieśników, czym też ten Domowy
Kościół jest. Myśleli, że jej życie to same zakazy i ograniczenia – śmieją się Sobczykowie. Okazało się, że nie tylko nie jest aż tak źle, ale nawet o wiele lepiej niż w niejednym domu jej rówieśnika. Dla kogo jest więc Kościół Domowy? – Muszą to być małżonkowie żyjący w sakramencie małżeństwa – mówi Robert. Jest to bowiem nawet nie wspólnota rodzinna, ale właśnie małżonków! Największą trudnością bycia we wspólnocie nie jest ani modlitwa, ani lektura Pisma Świętego, ani wykrojenie 15 dni latem na rekolekcje. Te są postrzegane dosłownie przez wszystkich jako fantastyczny czas formacji i odpoczynku. – Najtrudniej o nakaz małżeńskiego dialogu. Z tego powodu niektórzy od nas odchodzą – podkreślają zgodnie. Z drugiej strony dialog, na najtrudniejsze nawet małżeńskie tematy, przynosi błogosławione owoce. Być może wielu powinno ten trud podjąć już teraz, póki nie będzie za późno.
*** Tekst pochodzi z gdańskiego "Gościa Niedzielnego".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |