Ewa i Andrzej Blachowie są małżeństwem od blisko 40 lat. Wychowali 36 dzieci. Cieszą się 16 wnukami.
Ewa i Andrzej zawsze wszystkie dzieci traktowali jednakowo. Do tego stopnia, że ich rodzony syn Adam zapytał kiedyś, z którego domu dziecka pochodzi. Zawsze też stawiali na naukę, starając się wpoić podopiecznym, że dobre wyniki w nauce to ich przyszłość. Wykształcilim.in. architekta, geodetę, geofizyka, nauczyciela i zawodowego strażaka.
– Pan Bóg musi nas bardzo kochać, bo zawsze spotykaliśmy na swojej drodze życzliwych ludzi – zamyśla się Ewa. Dodaje, że kiedy zakładali dom, nikt nie patrzył na nich jak na kogoś, kto na dzieciach chce się dorobić. (Miasto przekazuje na dziecko 550 zł miesięcznie). Jednak ostatnimi czasy dochodzą do nich takie głosy. – To bardzo krzywdzące i niesprawiedliwe – wtrąca się do rozmowy Piotr, zięć pani Ewy. – Ci, którzy wydają tak okrutne sądy, powinni choć na dwa miesiące poprowadzić taki dom. – Wtedy zobaczyliby, jakie to ciężkie i odpowiedzialne zadanie.
Marzę o małym garnku
Obecnie małżeństwo z Rudy Śląskiej opiekuje się dziewiątką dzieci, z których najmłodsze ma 9, a najstarsze 19 lat. – Chciałabym mieć kiedyś taki dom jak ten, w którym jestem – mówi 14-letnia Nikola. – Mam komu opowiedzieć o swoich problemach, do kogo się przytulić. Do moich biologicznych rodziców też mogłam się przytulić, ale tylko wtedy, jak nie pili. – Trochę tęsknię za rodzicami, ale powoli przyzwyczajam się do babci i dziadka – dodaje 9-letnia Wiktoria, siostra Nikoli. – Nasi rodzice nie interesowali się nami.
16-letni gimnazjalista Andrzej, który w domu mieszka od 10. roku życia, planuje studia inżynierskie. – To moje marzenie – mówi. – Ale przede wszystkim chciałbym stworzyć dobrą, ciepłą rodzinę. W domu nauczyłem się, co to znaczy prawdziwe życie rodzinne. Mam nadzieję, że nigdy nie popełnię błędów moich biologicznych rodziców.
Pani Ewa uśmiecha się, że 36 dzieci to o tyle razy więcej radości w życiu, ale i smutków. Dla niej najtrudniejszą chwilą był dzień, kiedy dowiedziała się, że ich przybrany syn Piotr zginął w wypadku na kopalni. Miał 32 lata. U nich mieszkał od siódmego roku życia. Chciał się żenić. Tego dnia, kiedy zginął, mieli omówić szczegóły ślubu.
W 2008 r. pani Ewa, na wniosek przybranych dzieci, otrzymała Order Uśmiechu. – Nigdy nie żałowaliśmy swojej decyzji – mówią małżonkowie. – Dzieci nauczyły nas, że zawsze warto wierzyć w człowieka. Nawet jeśli kradnie czy kłamie. Miłością można zwalczyć i wyprostować każdy problem. A co z marzeniami? – pytamy. – Tak, mam jedno: żeby choć raz móc ugotować obiad w małym garnku – śmieje się Ewa, która codziennie, od trzydziestu lat, szykuje m.in. 8 litrów zupy i taki sam gar ziemniaków.
***Tekst pochodzi z katowickiego GN
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |