Dziewięć Wigilii w roku

Agnieszka Napiórkowska; GN 51-52/2011 Łowicz

publikacja 26.12.2011 07:00

W rodzinie Ewy i Krzysztofa Bońkowskich o wolnym miejscu przy stole pamięta się 365 dni w roku. I – co ważne – już 27 razy zajęli je mali przybysze.

Dziewięć Wigilii w roku Agnieszka Napiórkowska/ GN Obecnie w pogotowiu u Bońkowskich przebywa dwójka dzieci.

Na tydzień przed Bożym Narodzeniem w całym domu pachnie piernikami. W tym roku po raz pierwszy zostały upieczone z żytniej mąki. Teraz, by lekko skruszały, leżą w metalowych pudełkach w sąsiedztwie skórek jabłkowych. Pomocnikami przy wycinaniu gwiazdek, dzwonków i serduszek byli czteroletnia Daria, dwuipółletni Franek, a także Izabela, niepełnosprawna córka Bońkowskich. Iza nie może doczekać się, kiedy pierniczki zostaną polane lukrem i opasane kolorowymi sznurkami. Cała trójka wisi w oknie i wypatruje Mikołaja.

Ciocia na etacie

Pani Ewa już dawno zaplanowała menu na Wigilię i święta. Tradycyjnie będą: grzybowa, barszcz czerwony, pierogi z olejem rzepakowym i ryba po żydowsku. Na kolejne dni razem z mamą przygotuje karczek, pasztet, schab i coś z kapusty. Nie zabraknie też potraw, które będą jej debiutem. – Będzie także kiełbasa mojej roboty – wtrąca pan Krzysztof. – Tak, tak, umiem robić takie rzeczy. Mój teść był masarzem i wszystkiego mnie nauczył. Razem wędziliśmy mięso, robiliśmy wędliny – podkreśla.

W tym roku do wigilijnej wieczerzy w domu Bońkowskich – poza Ewą, Krzysztofem, ich synem Adamem i córką Izą – zasiądą także babcie Alicja i Krystyna oraz Daria i Franek. Dla tych ostatnich będą to pierwsze i zapewne ostatnie święta spędzone z Bońkowskimi. Wcześniej na ich miejscach siedzieli: Samarka, Paulinka, Dominika, Oliwka, Gosia, Mateusz. Zdarzały się lata, że do ich drzwi pukało nawet 9 dzieci. Zawsze wtedy czuli, że Bóg po raz kolejny zorganizował w ich domu wigilię. Już dawno przestało ich dziwić, że wypada ona w marcu, czerwcu, maju i październiku. Czasem dziewięć razy w roku.

Wizyty małych dzieci w rodzinie Bońkowskich rozpoczęły się 6 lat temu. Wtedy to Ewa i Krzysztof podjęli decyzję o stworzeniu pogotowia rodzinnego. By przychodzącym do nich dzieciom było wygodnie, wzięli kredyt i kupili duży dom. Zgodnie z obowiązującym prawem i zawartą umową, pod swój dach mogą przyjąć troje małych dzieci. Każde z nich może tu przebywać przez rok. W sytuacjach wyjątkowych sąd może taki pobyt wydłużyć o 3 miesiące. Po upływie tego czasu maluchy albo wracają do swoich rodzin (o ile sytuacja w nich uległa poprawie), albo są umieszczane w rodzinach zastępczych i domach dziecka.

– Długo dojrzewaliśmy do tej decyzji – wyznaje pani Ewa. – Obawy mieszały się z gotowością. Nawet w dniu podpisywania umowy z   Urzędem Miasta bałam się, że sobie nie poradzę. Nasza córka jest niepełnosprawna i wymaga stałej opieki. Ze względu na nią nie mogłam podjąć normalnej pracy. Chodziło mi więc po głowie, że skoro jestem przez cały czas w domu, mogłabym opiekować się jeszcze jakimś dzieckiem. Dziś dziękuję Bogu, że tak się właśnie stało. Od 6 lat jestem mamą i ciocią.

Bolesne rozstania

Najpierw do pogotowia Bońkowskich trafił 9-miesięczny Mateusz. On też jako pierwszy razem z rodziną zasiadł do wigilijnego stołu. Jego obecność na nowo przypomniała Ewie i Krzysztofowi, czym jest opieka nad małym dzieckiem. Przez pierwsze tygodnie malec budził się nawet 7 razy w ciągu nocy. Płakał. Dzięki troskliwej opiece i akceptacji doganiał swoich rówieśników. Po rocznym pobycie w pogotowiu wrócił do swojej mamy. Niestety, ta nie poradziła sobie z jego wychowaniem. Trafił więc do rodziny zastępczej.

– Podczas szkoleń, przez jakie przeszliśmy, uczono nas nie tylko, jakie mamy prawa, obowiązki i na jakie trudności możemy napotkać, ale także – jak przygotowywać się do oddania dziecka, z którym zdążyliśmy się już związać. Tego jednak nie da się nauczyć. Rozstania ciągle nas bolą. Najbardziej, gdy wiemy, że dziecko z naszego domu idzie do placówki. Niestety, takich przypadków było już kilka. Każde rozstanie to dzielenie na kolejne części naszego serca. Nie da się przecież zapomnieć tych, których nosiliśmy na rękach, przy których łóżkach czuwaliśmy w nocy i którym zrobiliśmy miejsce przy stole – mówi pani Ewa.

Przez 6 lat ciepło, akceptację i opiekę w domu Bońkowskich znalazło ponad 30 dzieci. Jedne były tu ponad rok, inne przywożono jedynie na dobę, po tym, jak zostały odebrane pijanym rodzicom. Zdjęcia wszystkich, które z rodziną spędziły kilka miesięcy, wiszą na ścianie w jednym z pokoi. Ich imiona i nazwiska bez chwili zawahania potrafi wymienić Iza, która – ku radości rodziców – nie ma większych trudności w akceptowaniu kolejnych domowników.

Radość z „dziękuję”

Radzenie sobie z trudnymi sytuacjami jest możliwe dzięki zaangażowaniu nie tylko pani Ewy, ale całej rodziny. Na szczęście ta stanęła na wysokości zadania. Pan Krzysztof, babcie, Adam, a nawet Iza chętnie angażują się w opiekę nad dziećmi. Babcia Alicja po śmierci męża przeniosła się do dzieci. Chętnie gotuje, wychodzi na spacery. Iza buduje domy z klocków i dzieli się ulubionymi lizakami. Pan Krzysztof, gdy tylko jest w domu, angażuje się w kąpanie, zabawę i odrabianie lekcji. – Nie ma się co dziwić, takie były ustalenia, że mam pomagać, więc to robię. Poza tym ta praca, mimo że niesie ze sobą trud i zmęczenie, daje wiele radości. Nie ma do czego porównać uśmiechu malca, który zaczyna beztrosko się bawić, a po zjedzeniu obiadu, odchodząc, mówi „dziękuję” – opowiada Bońkowski.

– Bez pomocy męża, mamy i teściowej nie dałabym sobie rady. Każde dziecko, przychodząc do nas, jest mocno doświadczone życiowo. Wielu jego zachowań nie potrafimy odczytać ani zrozumieć. Bo jak wyjaśnić fakt, że jedna z dziewczynek każdego dnia po kilka razy zawijała się w firankę i w ten sposób potrafiła stać wiele minut? Inne płakały przy jedzeniu. Zdarzało się, że któreś zjadało znalezione włosy, okruchy. Był też przypadek, że przywieziono nam dziecko, którego przez tydzień nie mogliśmy domyć. Do tego trzeba dołożyć ciągłe choroby, ogromne braki wychowawcze. Na szczęście zawsze gdy miałam trudniejszy dzień, mój mąż potrafił mnie podnieść na duchu. Dziś nie wyobrażam sobie innej pracy. Gdzie indziej mogłabym tak się realizować i doskonalić w miłości? – zastanawia się pani Ewa.

W Wigilię przy kuchennym stole wokół pani Ewy siedzą wszystkie dzieci. Babcia Alicja krząta się przy garnkach. Kosztuje kapustę z grochem. Za chwilę zabierze się za robienie kolacji. Maluchy i Iza wąchają pachnące pierniki. Darii najbardziej spodobał się ten w kształcie serca. Czyżby wiedziała, co ono znaczy? Owszem, wie – doświadczyła go w rodzinie Bońkowskich. Wszyscy nakrywają stół. Zapalają świecę i kładą opłatek. Zostawiają też wolne nakrycie, licząc, że może i w tym roku Pan Jezus po raz kolejny zechce się do nich przysiąść.

Imiona dzieci zostały zmienione.