480 gramów życia

Krzysztof Król; GN 51-52/2011 Zielona Góra

publikacja 03.01.2012 07:00

Ci ludzie uratowali mojego synka, który przebywał tam przeszło dwa miesiące. Dziękuję im z całego serca! – napisał rodzic na jednym z forów internetowych.

480 gramów życia Krzysztof Król/ GN – Było trochę strachu, ale wszystko dobrze się skończyło. Właśnie czekamy na wypis naszej córeczki Blanki, która urodziła się w 8. miesiącu ciąży. To najwspanialszy prezent na święta Bożego Narodzenia – mówią Łukasz i Beata.

Wobec życia nie da się być obojętnym. I gdy tak patrzę na te maleństwa, to pytam siebie, dlaczego tak ciężko muszą chorować – mówi dr Magdalena Świrkowicz, która od ponad pięciu lat jest ordynatorem oddziału noworodków w Szpitalu Wojewódzkim w Zielonej Górze. Lekarze i pielęgniarki tutaj do każdego pacjenta mówią po imieniu. – Jak przychodzą rodzice, to pytamy, jak dziecko będzie miało na imię, i zapisujemy na kartce. A jak nie są jeszcze zdecydowani, to mówimy: kotku, żabko, kochanie – uśmiecha się pielęgniarka oddziałowa Małgorzata Źródłowska.

Sprzęt w ciągłym użyciu

Jeszcze sześć lat temu ratowanie noworodka z wagą poniżej kilograma było niemożliwe i takie maluchy trzeba było wozić do kliniki w Poznaniu. Dziś zielonogórska neonatologia jest w czołówce takich oddziałów i leczy najmniejsze wcześniaki. Ratowane są tu nawet dzieci urodzone w 24. tygodniu ciąży. Oddział noworodkowy ma III stopień referencyjności, co pozwala wykonywać wysokospecjalistyczne procedury medyczne. – Mamy uprawnienia merytoryczne i sprzętowe, aby leczyć dzieci w najcięższych stanach. W związku z tym w 90 proc. trudnych przypadków klinicznych możemy zdiagnozować je i leczyć na naszym oddziale – wyjaśnia ordynator.

Własna karetka i odpowiedni sprzęt do transportu pozwalają na przewożenie noworodków również ze szpitali w terenie, a wszystkie niezbędne badania wykonywane są bezpośrednio na oddziale. – Posiadamy jezdny aparat rentgenowski i swoją ciemnię. Dzięki temu w krótkim czasie możemy ocenić obraz radiologiczny. Mamy aparat do badań ultrasonograficznych, dzięki któremu możemy oceniać mózgowie, serce i jamę brzuszną, aby znaleźć wszystkie patologie dotyczące tych rejonów ciała – wyjaśnia dr Magdalena Świrkowicz, która podkreśla, że posiadanie takiego sprzętu zawdzięczają szczególnie WOŚP, a także fundacjom Polsat i TVN.

Pani ordynator marzy się remont i powiększenie oddziału, ale nie tylko. – Chciałabym, żebyśmy mogli pomóc 10–15 dzieciom w ciągu roku, które urodzą się w stanie niedotlenienia, powodującego uszkodzenie mózgu. Jedną z metod leczenia jest schładzanie mózgu zaraz po urodzeniu – wyjaśnia i dodaje: – Musi być ono podjęte w ciągu kilkunastu minut do 6 godzin od urodzenia. Czasami mamy możliwość takiego schłodzenia w Poznaniu, ale nie zawsze zdążymy. Gdybyśmy mieli taką możliwość na miejscu, to wiemy, jak to zrobić. Tego sprzętu nie mamy, a kosztuje on niemało, bo ponad 200 tys.

Wenflon w małej żyle

Sprzęt to jedno, a fachowa pomoc to drugie. Oddział ma do dyspozycji konsultantów m.in. w dziedzinie kardiologii, neurologii chirurgii i okulistyki dziecięcej. Robione są tu niemal wszystkie zabiegi, łącznie z kardiologicznymi. Dopiero te najcięższe przypadki trafiają do klinik. Na zielonogórskim oddziale pracują 33 pielęgniarki na dwóch pododdziałach: intensywnej terapii i patologii noworodka. – Oddział intensywnej terapii przeznaczony jest dla noworodków w ciężkim stanie i z różnymi wadami wrodzonymi. Na patologię trafiają dzieci, które oddychają już samodzielnie, są w dobrej kondycji i powoli szykują się do wyjścia do domu – tłumaczy oddziałowa Małgorzata Źródłowska.

Praca na oddziale noworodkowym ma swoją specyfikę. – Jak koleżanki pytają się, gdzie pracuję, i słyszą, że na noworodkach, to mówią często: „O matko!”. Bo bałyby się kontaktu z takim małym pacjentem i dziwią się, jak możemy założyć wenflony do tak małych żył - mówi oddziałowa. – Nasz pacjent nie waży 30 czy 50 kg, ale 1 kg, a nawet mniej. Pamiętam, było u nas leczone dziecko, które miało 480 gramów – wspomina pielęgniarka.

Odstresowująca jazda konna

– Nasz zespół lekarski i pielęgniarski jest wyjątkowy. Nie ma dwóch różnych zespołów, ale jeden. Pracujemy na bardzo dużych obrotach. Nawet całkiem niedawno zastanawiałam się, kiedy pracownicy się zbuntują, ale chyba lubią swoją pracę, bo nawet się nie żalą, a szkolą, gdzie tylko się da – mówi z uśmiechem ordynator. W tej pracy nie da się być obojętnym i często zabiera się ją do domu. – Kiedy pracowałam na zmiany, śpiąc w domu po dyżurze nocnym, słyszałam w podświadomości pracę respiratorów i monitorów. Budziłam się, bo myślałam, że coś gdzieś alarmuje i muszę sprawdzić, co się dzieje – opowiada pielęgniarka oddziałowa. – Bardzo często dziewczyny na następny dzień po swoim dyżurze dzwonią z domu z pytaniem, jak dzisiaj z tym czy tamtym noworodkiem – dodaje.

Tutaj w każdej chwili może się coś wydarzyć i trzeba walczyć o życie dziecka. – W krytycznych sytuacjach nie trzęsą mi się ręce, nie podnoszę głosu, nie przeklinam, nie mam gwałtownych ruchów… Ale potem zdarzają mi się bezsenne noce i to na pewno wynika ze stresu. Jednak nie zamieniłabym tego zawodu na inny – przyznaje ordynator Magdalena Świrkowicz. – Każdy z nas próbuje to jakoś odreagować. Mój sposób od wielu lat to jazda konna. Każdy ma swoją drogę Tak jak szybko przychodzi życie, tak nieraz szybko przychodzi śmierć. A więc dziecko powinno godnie umrzeć. – Nawet jeśli wiemy, że dziecka nie da się uratować, to musi ono mieć zapewnione cztery podstawowe rzeczy: dziecko nie może mieć odczucia duszności, nie może nic go boleć, nie może być mu zimno i nie może być samo – tłumaczy neonatolog dr Świrkowicz. – Do końca jest odżywiane, do końca wentylowane, do samego końca otrzymuje leki przeciwbólowe w inkubatorze i jest traktowane tak jak wszystkie inne dzieci. Czy buntuję się przeciwko śmierci tak małego dziecka? Myślę, że od momentu poczęcia każdy ma zapisaną swoją drogę i bunt nic tu nie zmieni – dodaje.

Lekarz musi sobie poradzić nie tylko z tym. Bardzo trudne są rozmowy z rodzicami, którym trzeba rzetelnie przekazać informacje. – Nauczona doświadczeniem swojego szefa i własnego 25-letniego stażu pracy, jeśli nie mam stuprocentowej pewności, że dziecko się uda uratować, to nigdy nie stwarzam zbędnej nadziei, bo potem odwrócenie tej całej sytuacji, gdy się nie uda, jest trudniejsze niż przekazanie, że się udało – mówi ordynator. Na tym oddziale często udzielane są chrzty. – Jest tak przyjęte, że dzieci w ciężkim stanie, które w każdej chwili mogą umrzeć, na prośbę rodziców chrzcimy – mówi pielęgniarka oddziałowa. Chrzczone są tu także często dzieci stabilne. Oddział jest w stałym kontakcie z kapelanem szpitalnym. – Nawet jeśli sami rodzice nie są w stanie podjąć takiej decyzji w danym momencie, to proszą o to nas w chwili, w której uznamy, że życie ich dziecka jest zagrożone. Mam ośmiu chrześniaków. I wszyscy z nich przeżyli. Więc mam swoją gromadkę – mówi dr Świrkowicz.

9. urodziny w szpitalu

Niektóre dzieci umierają, ale wiele dało się uratować. To daje kopa do dalszej pracy. – Kiedyś walczyliśmy o jedno dziecko dwadzieścia parę godzin i w końcu wszyscy mówili, że mamy sobie odpuścić. A ja taka zbuntowana przypomniałam sobie, że mój syn zdaje maturę, i mówię: „Panie Boże, niech ten mój syn obleje byleby to dziecko przeżyło” – opowiada dr  Świrkowicz. – Temu dziecku się poprawiło, a mój syn następnego dnia zadzwonił, że mu ta matura średnio poszła i pewnie nie dostanie się na studia. Ostatecznie jednak zdał i dostał się na wymarzony kierunek. Teraz już je skończył, a tamto dzieciątko dobrze się rozwija. Jesteśmy z mamą w kontakcie. Ten szantaż z Panem Bogiem mi się opłacił – żartuje.

Siostrze oddziałowej szczególnie utkwił w pamięci chłopiec, który urodził się w 28. tygodniu ciąży. – Miał niską wagę i leżał na intensywnej terapii. Łącznie na naszym oddziale spędził ok. 2,5 miesiąca – wspomina Małgorzata Źródłowska i dodaje: – Rodzice przychodzą i odwiedzają nas, ale zwykle do dwóch lat. Z czasem siłą rzeczy zapomina się o pacjentach, bo wciąż przychodzą nowi. Ale tę mamę i dziecko zapamiętałam, bo przyprowadziła syna w 9. urodziny na oddział i pokazała mu zespół lekarzy i pielęgniarek, który się nim opiekował.