Nasza klasa w realu

Agnieszka Napiórkowska; GN 3/2011 Łowicz

publikacja 31.01.2012 07:00

Robert Rodzik, uczeń pierwszej klasy rawskiego liceum, w szkole był tylko dwa razy. Mimo to na brak troski ze strony kolegów nie może narzekać. W ostatnich tygodniach dostał od nich wyjątkowy prezent.

Nasza klasa w realu Jerzy Rodzik/ GN Robert - tak, jak jego rówieśnicy - kocha sport i wszelkiego rodzaju wyprawy.

Uczniowie I klasy LO w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych im. Władysława Reymonta w Rawie Mazowieckiej na początku roku szkolnego dowiedzieli się, że do ich klasy będzie chodził Robert, niepełnosprawny chłopak cierpiący na dystrofię mięśniową. Od pierwszego spotkania, które odbyło się 1 września ubiegłego roku, wiedzieli, że choroba nie pozwoli mu normalnie uczestniczyć w zajęciach, a indywidualny tok nauczania odbierze im szansę bliższego poznania. W porozumieniu z wychowawcą klasy postanowili do tego nie dopuścić.

Lofer i kibic
Robert urodził się jako zdrowe dziecko. Pierwsze problemy z chodzeniem pojawiły się u niego, gdy miał 6 lat. Po serii badań i konsultacjach neurologicznych okazało się, że cierpi na dystrofię mięśniową. Do trzeciej klasy szkoły podstawowej chodził o własnych silach. Do I Komunii poszedł na swoich nogach. W rocznicę miał już znacznie większe trudności, ale też był razem ze swoimi rówieśnikami. Na wózek usiadł w czwartej klasie.

– Poszedł kiedyś do szkoły i już o własnych siłach nie wrócił – mówi Lidia Rodzik, mama Roberta. – To był bardzo trudny moment. Przez pewien czas jeszcze próbował chodzić, jednak z miesiąca na miesiąc stawało się to coraz trudniejsze. Przez ostatnie dwa lata podstawówki Robert chodził do szkoły tylko raz w tygodniu. Wiadomo było, że lekcje będą się wówczas odbywały na parterze. W pozostałe dni nauczyciele odwiedzali go w domu. W gimnazjum miał słaby kontakt z rówieśnikami. Zapraszano go tylko na imprezy szkolne. – Przez te trzy lata syn zamknął się w sobie. Mimo to nawet na chwilę nie przestał być pogodnym i zawsze uśmiechniętym młodym człowiekiem. W szpitalach, w których bywał czasem kilka tygodni, lekarze i pielęgniarki nieraz podkreślali, że tak sympatycznego pacjenta dawno nie mieli. Pomimo choroby i ograniczeń, on zawsze we wszystkim potrafi dostrzegać plusy. Interesuje się sportem, od piłki nożnej po skoki narciarskie. Razem z mężem kibicuje przed telewizorem wszystkim naszym drużynom. Trzeba przyznać, że na ich temat ma rozległą wiedzę. Nieraz też wygrywa mecze w grach komputerowych. Ciągle kupuje jakichś zawodników, ustawia rozgrywki, gra. Jest też z niego niezły „lofer” [łazik, włóczęga – przyp. aut.], któremu trudno usiedzieć w domu. W każdą sobotę jeździ z ojcem na wycieczki. Lubi kino i wyprawy do sklepów. Czasem też z telefonem na szyi wybiera się swoim wózkiem na krótkie samotne spacery – opowiada pani Lidia. Nic więc dziwnego, że bez problemu udało mu się nawiązać kontakt ze swoją klasą. Jak zgodnie podkreślają jego koledzy i koleżanki, poza niemożnością samodzielnego poruszania się, niczym się od nich nie różni. Interesują go te same rzeczy i podobnie patrzy na świat. – No, może czasem ciut dojrzalej, bo potrafi doceniać rzeczy, których my nawet nie potrafi my dostrzec – przyznaje Edyta Firek.

Troska o kontakt z Robertem jest szczególnie ważna dla Dominiki Wodnickiej z Ib, która chodziła z nim do jednej klasy w gimnazjum. Wtedy jednak nie udało się jej go poznać. Wiedziała jedynie o jego istnieniu. Dziś wie, jak wartościową jest osobą, od której wiele można się nauczyć.  

Zrzutka na mikrofon
Od września ubiegłego roku Robert był w szkole tylko dwa razy – na rozpoczęciu roku i na zajęciach integracyjnych, na które zaprosiła go jego klasa. – Za pierwszym razem wszyscy wyszliśmy do niego przed budynek szkolny. Każdy z nas podał mu rękę. On sam nie był w stanie swojej podnieść – mówi Grażyna Król, wychowawca klasy Ib, do której zapisany jest Robert.

– Drugie nasze spotkanie było znacznie dłuższe. Lekcja odbywała się przed szkołą, tam wystawiliśmy ławki. Prowadziła je pani pedagog. Każdy opowiadał coś o sobie, o swoich zainteresowaniach, a potem trzeba było to narysować. Wszystkie wykonane wtedy prace zostały wręczone Robertowi. Potem na lekcji wychowawczej młodzież wyraziła chęć systematycznych wizyt w domu Roberta – wyjaśnia G. Król. Inicjatorem pomysłu, a potem jego koordynatorem był Sebastian Chinowski. On też, mając kilkuletnie doświadczenie jako wolontariusz, zapalił klasę do działania. Jak sam twierdzi, nikogo nie musiał namawiać. Chętnych nigdy nie brakowało. By ułatwić kontakt z Robertem, który po zabiegu tracheotomii mówił bardzo cicho, uczniowie zrobili zrzutkę i kupili mu mikrofon. Na tym jednak nie koniec. Systematyczne spotkania w domu Roberta pozwoliły klasie poznać jego potrzeby i marzenia. – Przez cały czas Robert był z nami obecny. Rozmawialiśmy o nim na lekcjach wychowawczych. Wtedy też zrodził się pomysł, by zebrać dla niego jakieś pieniądze. W pierwszym momencie myśleliśmy o przygotowaniu przedstawienia. Ostatecznie podjęliśmy decyzję o przeprowadzeniu zbiórki ulicznej. Za uzyskane pieniądze chcieliśmy mu kupić laptop i specjalistyczne łóżko – wyjaśnia Grażyna Król.

Nawet po trzy razy
W ZSP przez wiele tygodni trwały przygotowania do akcji. W lokalnej prasie ukazał się artykuł zapowiadający zbiórkę. Do różnego rodzaju firm wysłane zostały pisma. Dopełniono też wszelkich formalności związanych z wydaniem zgody na zbieranie pieniędzy na ulicach. – Na kilka dni przed terminem dostaliśmy stosowne dokumenty – wyjaśnia Sebastian Chinowski. – W szkole w dniach zbiórki, która miała miejsce 10 i 11 grudnia, z pomocą rodziców zrobiliśmy sztab, w którym można było napić się herbaty, zjeść kawałek ciasta i się ogrzać. W akcji wzięło udział ponad 60 wolontariuszy, nie tylko z naszej klasy. Zaopatrzeni w ponad 30 puszek, które pożyczyliśmy od harcerzy i PCK, ruszyliśmy w miasto. Hojność rawian przeszła nasze oczekiwania – wspomina Sebastian. Dla wielu kolegów i koleżanek Roberta prowadzenie kwesty było zupełnie nowym doświadczeniem. Życzliwość mieszkańców zachęcała do aktywności. – Na początku byłem lekko speszony, ale szybko mi to przeszło – wyznaje Mateusz Owczarczyk. – Ludzie wiedzieli o naszej akcji i chętnie ją wspierali. Chodząc po ulicach Rawy, jedną panią spotkałem trzy razy. I, co wzruszające, przy każdym spotkaniu wrzucała mi coś do puszki – dodaje. – Na mnie robili wrażenie ludzie, którzy sami nas szukali. Serce rosło, gdy widziałam, jak wyjmowali z portfeli nawet po 100 złotych. Niektórzy mówili, że widać nas wszędzie: na rynkach, ulicach, dworcach i w sklepach – dodaje Edyta Firek. Podczas zbiórki, która zakończyła się 18 grudnia pod wszystkimi kościołami, młodzież zebrała ponad 13 tys. zł. Tak duża kwota wystarczyła na laptop, z którym cała klasa odwiedziła Roberta przed świętami. Reszta pieniędzy została przekazana na zakup łóżka i dalszą rehabilitację.

– Nie przypuszczałem, że od swojej klasy dostanę taki prezent. W czasie naszych rozmów coś wspominali o laptopie, ale wydawało mi się to mało realne. Gdy go dostałem, zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Cudem powstrzymałem się od płaczu – mówi wzruszony Robert. – Nie dość, że zrobili zbiórkę, kupili komputer, to jeszcze zainstalowali mi potrzebne programy. Już niejeden raz grałem na nim w moją ulubioną „FIFĘ” i surfowałem po internecie. Każdego dnia wchodzę też na Naszą Klasę. Teraz z moimi przyjaciółmi z Ib mogę rozmawiać nie tylko raz w tygodniu, ale każdego dnia. Laptop pomaga mi też przy odrabianiu lekcji – podkreśla Robert.

Wzruszenia nie jest w stanie ukryć także pani Lidia. Jak mówi, dla niej najważniejsze nie są pieniądze, choć – jak wiadomo – bardzo się przydadzą, ale obecność i troska, jaką okazują Robertowi jego rówieśnicy.
 

TAGI: