Dwie Rzeczpospolite szkolne

Piotr Legutko

GN 05/2012 |

publikacja 02.02.2012 00:15

Uczniowie elitarnych liceów nie chcą bratać się „z plebsem”. „Plebs” nie ma zamiaru uczestniczyć w wyścigu szczurów.

Dwie Rzeczpospolite szkolne Agencja Gazeta/Jakub Ociepa Uczniowie XXXI LO w Krakowie protestowali przeciwko likwidacji ich szkoły podczas posiedzenia Rady Miasta

W szkołach nadszedł sezon protestów. Uczniowie aktywnie uczestniczą w okupacjach klas, przychodzą z transparentami na posiedzenia rad gmin, broniąc „swojej szkoły” przed likwidacją. Ale los wielu z nich jest przesądzony. Muszą zmienić środowisko. Nie wszyscy jednak witają rozbitków z otwartymi rękami. Wiceprezydent Krakowa Anna Okońska-Walkowicz zaproponowała uczniom zamykanych liceów – w ramach rekompensaty – wybór dowolnej szkoły. Z tymi najbardziej renomowanymi włącznie. W końcu młodzież nie jest winna problemom ekonomicznym gmin. – Pomyślałam, że może to być dla nich szansa zaistnienia w lepszym środowisku. Przygotowałam cały program wsparcia, a dyrektorzy otworzyli się na tę propozycję – wyjaśnia Okońska-Walkowicz. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Uczniowie elitarnych ogólniaków natychmiast założyli na Facebooku profil pod hasłem „w obronie czołówki krakowskich liceów”. A tam odbył się regularny lincz na (potencjalnych) nowych koleżankach i kolegach. Dowiedzieli się, że są „miernotami i plebsem, który nadaje się wyłącznie do czyszczenia kibli”, „niewydolnymi intelektualnie nieudacznikami” oraz „intruzami, którzy chcą dostać się do najlepszych szkół bocznymi drzwiami”. Poziom agresji zaskoczył i zaszokował Kraków. Stanisław Pietras, dyrektor V LO, jednego z najlepszych liceów w Polsce, wezwał na dywanik przewodniczących klas. Rodzice uczniów, przeciw którym rozpętano nagonkę, z jeszcze większą determinacją włączyli się w protest, a ci – także w sieci – ogłaszali, że wcale nie mają zamiaru skorzystać z oferty.

Licea dwóch prędkości

Pojawiły się pod koniec lat 90. wraz z reformą szkolną rządu Jerzego Buzka. Jej celem było upowszechnienie wykształcenia średniego przez promowanie ogólniaków. Spadek ich poziomu był nieunikniony, gdy ponad połowa absolwentów gimnazjów zaczęła wybierać licea. Ci posiadający odpowiednią średnią chcieli znaleźć się w szkołach o uznanej marce. I to jest zrozumiałe. Trudniej wyjaśnić, dlaczego władze oświatowe, mając do dyspozycji, ogółem we wszystkich liceach, więcej miejsc niż kandydatów, tworzyły dodatkowe klasy w wąskiej grupie tych najpopularniejszych szkół (niekoniecznie najlepszych). Doprowadziło to do sytuacji, że – przykładowo – do liceów o numerach od I do XII skierowano wszystkie dzieci posiadające najwyższy kapitał kulturowy, zaś w szkołach o wyższych numerach zgromadzono resztę. Nikt na tym nie skorzystał, za to po cichu, acz administracyjnie, dokonano w Polsce przyspieszonej segregacji szkolnej.
Edukacja nie była wyjątkiem, raczej potwierdzeniem charakteru przemian społecznych dokonujących się w III RP. Proces segregacji dokonuje się konsekwentnie od dwóch dekad także w innych dziedzinach życia. Ludzie, którym udało się osiągnąć lepszy status materialny, tworzą środowiskowe enklawy, wykupują prywatne ubezpieczenia, zamykają się przed polską biedą w chronionych osiedlach, szukają dla swych dzieci dobrych szkół. Jest to proces nie tyle nawet niekontrolowany, co wręcz wzmacniany przez system oświatowy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Kolejne międzynarodowe badania umiejętności uczniów (PISA) potwierdziły istnienie w Polsce edukacji dwóch prędkości.

Stłucz termometr

10 lat temu Instytut Spraw Publicznych opublikował raport o szkolnej segregacji. We wnioskach stwierdzono, że podział na tych, którzy są „skazani na sukces” oraz na „całą resztę” zaczyna się już na poziomie gimnazjum. Powstrzymanie tego procesu ISP uznał za najpoważniejsze wyzwanie dla polityki edukacyjnej państwa na najbliższe lata. Niestety, kolejne rządy zrezygnowały nie tylko z podjęcia tego wyzwania, ale nawet z zamawiania podobnych raportów. Zbito termometr i mało kto zwracał uwagę, że temperatura złych emocji między uczniami rośnie. A przecież naczelnym hasłem polskiej edukacji miało być „wyrównywanie szans edukacyjnych”. W żadnym dokumencie ministerialnym nie przeczytamy, że system szkolny ma dzielić uczniów ze względu na ich status społeczny, majątkowy czy rodzinny. Przeciwnie, gimnazja powołano do życia właśnie w celu zniwelowania różnic między miastem a wsią. Na wsi to się w dużym stopniu udało. Za to w miastach różnicują się szkoły i klasy, na lepsze i gorsze. Nie pod względem efektów kształcenia, lecz możliwości uczniów, które w dużej mierze pokrywają się ze statusem społecznym rodziców. Źródłem tego zróżnicowania nie jest jakość pracy nauczycieli, model wychowawczy czy program autorski, lecz selekcja uczniów „na wejściu”. Ona buduje prestiż szkoły. I pogłębia podziały, zamiast je niwelować.

Wolni ludzie i hodowle czempionów

Anna Okońska-Walkowicz przyszła do krakowskiego samorządu ze Społecznego Towarzystwa Oświatowego. W szkołach STO (którym trudno odmówić elitarności) żelazną zasadą było rezerwowanie w każdej klasie kilku miejsc dla uczniów słabszych. – Licealista, poza zdobywaniem umiejętności, powinien uczyć się zasad współżycia społecznego – przekonuje Jan Wróbel, publicysta i dyrektor I Społecznego LO w Warszawie. Jego poprzedniczka Krystyna Starczewska (dziś kierująca gimnazjum), uzupełnia misję słynnej „Bednarskiej”: – Chcemy, żeby to była prawdziwa Rzeczpospolita, chcemy kształcić wrażliwość na innych, słabszych, potrzebujących. Sukces szkół społecznych opierał się m.in. na panującej w nich atmosferze. Pedagodzy dbali, by uczniom woda sodowa nie uderzała do głów, często konfrontując ich z realnymi problemami, promując wolontariat, w odróżnieniu od publicznych liceów skupionych na „hodowli czempionów”, bo rozliczanych głównie z pogłowia olimpijczyków. Stworzyliśmy system szkolny, w którym liczą się miejsca w rankingach, a nie osiągnięcia wychowawcze. Swoje robi także medialny kult sukcesu. – Byłam zaskoczona reakcją uczniów, którym zaproponowałam zmianę środowiska. Powiedzieli „nie”, uzasadniając, że są wolnymi ludźmi i nie mają zamiaru brać udziału w wyścigu szczurów – mówi pani prezydent.

Tak to działa

Bartłomiej Dobroczyński, psycholog z UJ, nie jest zaskoczony zachowaniem licealnej krakowskiej elity. – To dla nich skandal i rażąca niesprawiedliwość. Nie po to wspinali się na szczyt, by teraz ktoś zmieniał reguły, według których poukładali swój świat. Do tego dochodzi lęk, że nagle te reguły mogą okazać się nieważne – wyjaśnia. Nie jest też zdziwiony agresją słowną wobec kolegów. – Na portalach społecznościowych odgrywa się pewien spektakl, oni tak budują swoją tożsamość. Są brutalni, bo zostali nauczeni, że nie ma litości dla przegranych, a ci, którzy do dobrego liceum nie dostali się, są w ich ocenie przegranymi. Oni tylko odwzorowują zachowania, jakie widzą wokół. Możemy być oburzeni, ale zastanówmy się, skąd oni mają znaleźć zrozumienie czy współczucie dla kogoś, kto poza kolejnością, wbrew rankingom, nagle ma zająć obok nich miejsce? Nikt ich tego nie nauczył – zwraca uwagę psycholog. Anna Okońska-Walkowicz też jest wyrozumiała dla reakcji młodzieży. – Nie mam im za złe. Wyciągam tylko wnioski. Na przykład ten, że rzeczywistość szkolną trzeba zmieniać dużo wcześniej. W liceum jest już na to za późno.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.