Szkoły pod topór

Karolina Pawłowska; GN 9/2012 Koszalin

publikacja 14.03.2012 06:30

Samorządy rozkładają bezradnie ręce: nie mają pieniędzy na oświatę, dlatego chcą zamknąć prawie 50 szkół w województwie zachodniopomorskim. Rodzice uczniów zapowiadają walkę.

Szkoły pod topór Karolina Pawłowska/ GN Uczniowie z boleszewskiej podstawówki chwalą sobie małe klasy. Ich rodzice zapowiadają: „Będziemy walczyć o szkołę”.

W całej Polsce zlikwidowanych zostanie 400 szkół. Zachodniopomorskie jest jednym z województw, w których fala likwidacji porwie najwięcej placówek. Część wniosków pozytywnie zaopiniowało już zachodniopomorskie kuratorium.

Nie będzie szkoły – nie będzie wsi

W miejsce niektórych powstaną zespoły szkół, łączące istniejące dotychczas jednostki oświatowe. Inne jednak na dobre przejdą do historii. – To oszczędności – mówią przede wszystkim samorządowcy. Rodzicom trudno pogodzić się z wyliczeniami. Za falą wniosków o likwidację szkoły idzie fala niezadowolenia rodziców. Głównie w środowiskach wiejskich, gdzie szkoła jest zarazem ośrodkiem kultury i miejscem integrującym ludzi. Mieszkańcy Krosina koło Grzmiącej nie chcą słyszeć o likwidacji. Grożą, że jeżeli władze Grzmiącej nie zmienią zdania, to oni zmienią… gminę.

Jacek Kurzejewski, zastępca wójta gminy Grzmiąca, przedstawia ekonomiczne powody likwidacji. – Subwencji mamy około 200 tys. zł. Koszty utrzymania szkoły natomiast to 800 tys. Tę różnicę musi pokryć gmina. W zastraszającym tempie rosną wynagrodzenia nauczycieli. 750 tys. budżetu szkoły to właśnie wynagrodzenia. Na ten rok planowana jest kolejna podwyżka. Od września 3,8 proc. dla nauczyciela, po stronie pracodawcy są jeszcze składki. Więc koszty wzrosną, a liczba dzieci maleje – wylicza. Bo w ubiegłym roku na świat przyszło w gminie tylko 49 dzieci. Wójt nie wyklucza więc, że za kilka lat zostanie tylko jedna szkoła – w Grzmiącej.

To jednak nie przekonuje rodziców. – Zamknąć szkołę wyremontowaną, a remontować tę w Mieszałkach, jakie to oszczędności? Czwórka nauczycieli zostaje. Autobus też trzeba będzie wysłać, budynek ogrzać, koszty zostają – nie zgadza się z wyliczeniami jedna z mam, Iwona Piątek. W ramach protestu rodzice zapowiadają, że poślą dzieci do szkoły w Piaskach, w sąsiedniej gminie Barwice. Wtedy tam, a nie do Grzmiącej, gdzie wójt planuje przenieść małych krosinian, trafiłyby pieniądze z subwencji oświatowej. – Droga wolna. Tylko że do Grzmiącej jest 9 km, a do Piasków 12. Stracimy 200 tys. subwencji, ale nie będziemy dokładać. Nie zatrudnimy też czwórki z czternastu nauczycieli krosińskich – odpiera wójt Kurzejewski. Burmistrz Barwic zapowiada, że pomieści wszystkie dzieci z Krosina. Tyle że przyszłość szkoły w Piaskach także jest niepewna. Na najbliższe dwa lata chroni ją na razie realizowany z unijnych pieniędzy projekt i brak miejsca w szkole w Barwicach. Krosinianie są przekonani, że kiedy „zasilą” podstawówkę w Pisakach swoimi dziećmi, to uda się odpędzić tę groźbę.

Na ostrzu noża

Krosińska podstawówka to przytulna, mała, ale wyremontowana szkoła. 10 lat temu też miała być zlikwidowana, ale wówczas rodzice wygrali batalię o szkołę. Dyrektor Iwona Siwińska z dumą oprowadza po kolejnych salach i opowiada o sukcesach uczniów, okolicznościowych imprezach, na które przychodzi cała wieś. Na ścianach dyplomy, także te od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, bo każdego roku uczniowie i mieszkańcy Krosina włączają się w akcję, zbierając wcale pokaźną sumę. – Serce mnie boli, bo chociaż pracuję tu zaledwie cztery lata, to czuję się u siebie. Jednak ekonomia jest nieubłagana – mówi. O wystrój i wyposażenie szkoły dbają także sami rodzice. Nic dziwnego, bo z 50 uczniów 37 to dzieci miejscowe. – Nie słyszeliśmy o zamykaniu szkoły, gdzie jest tyle dzieci miejscowych – mówią rodzice. Zdaniem protestujących – jeżeli już trzeba, lepiej zamknąć Iwin lub Mieszałki, a dzieci stamtąd dowozić do innych szkół, skoro już i tak dojeżdżają. Dojazdów swoich dzieci do podstawówki w Grzmiącej sobie nie wyobrażają, bo – ich zdaniem – będzie tam za ciasno. – Mamy w Grzmiącej piękną wyremontowaną szkołę, pełnowymiarową salę. Teraz uczy się tam 150 uczniów, a bywało i tak, że było ich 270 – przekonuje wójt Kurzejewski. Rozwiewa też wątpliwości co do przyszłości obiektu. – Nieprawdą jest, że budynek zostanie sprzedany. Ludzie sami się nakręcają. Jest w nim biblioteka, zostanie sala komputerowa. Pozostałe pomieszczenia mogą wykorzystać miejscowe stowarzyszenie i zespół folklorystyczny. Trzeba tylko chcieć – mówi Jacek Kurzejewski. Przyznaje, że rozumie przywiązanie do szkoły, ale arytmetyka nie pozostawia wyboru. W szkolnym budynku ma pozostać oddział zerowy. Jest także propozycja, żeby utworzyć tam filię przedszkola. Ale według rodziców to chwyt mający zamknąć im usta i podzielić społeczność. – Chcą nas skłócić tą decyzją – mówią i zapowiadają, że dzieci do przedszkola nikt nie pośle.

Kiedy rozmawiam z mamami, wybierają się właśnie do Barwic na rozmowy z burmistrzem. Bo nie tylko chcą przenieść dzieci do szkoły w Piaskach, ale całą wsią przejść pod zarząd administracyjny sąsiedniej gminy. – Z 460 osób uprawnionych do głosowania 300 podpisało deklarację. Tyle wystarczy – zapewnia Renata Pałgan.

Greckie klimaty

Broni nie składają także rodzice w Boleszewie i Gwiazdowie, dwóch likwidowanych podstawówkach w gminie Sławno. Zapowiadają, że będą walczyć, choćby i trzeba było wójta odwołać. Udało im się zebrać wymaganą liczbę podpisów potrzebną do rozpisania referendum. 4 marca cała gmina będzie mogła opowiedzieć się za wójtem lub przeciwko niemu. Bo – według rodziców z Gwiazdowa, inicjatorów referendum – wójt nie dotrzymał słowa. Ryszard Stachowiak, sławieński włodarz, nie wypiera się, że w czasie kampanii wyborczej na ulotce zapowiadał, że nie zlikwiduje żadnej z gminnych szkół. – Prawo mieszkańców, żeby mi to wytknąć. Ale budżet, który zastaliśmy, wskazywał, że bez żadnych inwestycji brakowało nam 1,2 mln zł, m.in. na utrzymanie szkół – mówi wójt.

Rodzice z Boleszewa pod wnioskiem o referendum chętnie się podpisali. Ich podstawówka liczy 91 uczniów razem z pięciolatkami. Część z nich dojeżdża z Rzyszczewa i Starego Krakowa, kilkoro nawet ze Sławna. Po likwidacji szkoły część z nich trafi do Sławska, a część do mniejszej szkoły w Bobrowicach. – Ten budynek jest duży, klasy są przestronne. Zerówka ma osobne wejście, dostosowaną szatnię i toalety. Nie rozumiemy, czemu zostawia się szkołę w Bobrowicach, która ma gorszą bazę, nawet obrócić się tam nie ma jak. I toaleta jest w zewnętrznym budynku. Trzeba wyjść ze szkoły, żeby się załatwić! – mówi Teresa Sawicka, przedstawiciel rady rodziców. Jacek Berliński chwali boleszewską szkołę za klimat i osiągnięcia. – W ostatnim roku mieliśmy najwyższe wyniki w testach kompetencyjnych. Od czterech lat jesteśmy w czołówce. Więc to stała jakość, a nie przypadkowa – argumentuje. – Ale do wójta nie docierają nasze argumenty. Powtarza tylko, że grozi nam bankructwo, jak Grecji. I że to my jesteśmy przyczyną.

W gminie Sławno jest 9 szkół – 7 podstawówek i 2 gimnazja. To zdecydowanie za dużo. Wójt Ryszard Stachowiak liczy: – Subwencja wynosi 6,46 mln zł, a dokładamy około 5 mln. 50 procent wydatków bieżących gminy to wydatki na oświatę. Gmina wykłada z własnej kieszeni niespotykane gdzie indziej w województwie pieniądze. Wójt spodziewał się, że decyzja o likwidacji szkoły nie przysporzy mu popularności, ale nie sądził, że będzie aż tak ostra reakcja. – Mój poprzednik też chciał zlikwidować tę szkołę. Był już projekt uchwały, ale nie chciał zaogniać sprawy. Zapowiedź referendum też traktuję jako próbę zastraszenia, żebym się wycofał z decyzji. Ale się nie wycofałem, bo chcę coś w tej gminie zmienić – przekonuje wójt Stachowiak.

Społeczna alternatywa

Rodzice z przewidzianych do likwidacji szkół przekonać się jednak nie dają. Na tydzień przed referendum, gdy odwiedzamy tutejsze szkoły, sytuacja w gminie jest napięta. W Boleszewie tym bardziej, że wójt nie chce dać zgody na przekształcenie podstawówki w szkołę społeczną. Rozmowy z władzą są na każdym spotkaniu coraz trudniejsze, bo i po jednej, i po drugiej stronie górę biorą emocje. – Sam prowadziłem stowarzyszenie wiejskie, pisałem projekty w celu pozyskania pieniędzy unijnych na przedszkole, wiem co to znaczy. To po prostu firma, która zatrudnia ludzi, ma zobowiązania podatkowe i musi prowadzić sprawy oświatowe. A stowarzyszenie z Boleszewa od czerwca nie zrobiło nic. Nie widziałem żadnego statutu, nie przedstawiono żadnego biznesplanu, nie wpłynął do mnie nawet żadne wniosek o tę szkołę – wylicza. Nie zgadza się na eksperymentowanie oświatowe. – Szkoła dzisiaj kosztuje ponad milion złotych. Jeśli zostaną tylko dzieci z Bolszewa, to subwencji oświatowej będą mieć około 200 tys. Za rok przyjdą i powiedzą, że nie mają na ZUS i że mam sobie szkołę zabrać z powrotem – przewiduje Ryszard Stachowiak.

Elżbieta Reinke, dyrektor Niepublicznej Szkoły Podstawowej w Rzecinie w gminie Rąbino, przed podobnymi dylematami stała dziewięć lat temu. – Podjęliśmy wielkie ryzyko, bo sami nie wiedzieliśmy, za co się bierzemy. W lutym 2003 r. dowiedzieliśmy się, że szkoła zostaje zlikwidowana. Wspólnymi siłami doprowadziliśmy do tego, że od września wystartowała na nowo, już jako niepubliczna – opowiada. Pierwszy rok był bardzo trudny, tym bardziej że pierwsze miesiące działali bez subwencji. – Tylko dzięki uporowi nauczycieli i rodziców udało nam się przetrzymać, ale i teraz rola dyrektora i nauczycieli różni się od tych w szkołach państwowych. Poza uczeniem potrzeba jeszcze szukać sponsorów. Bez nich nie da rady utrzymać szkoły, kupić opału, środków czystości, robić napraw – zapewnia dyrektor Reinke. Przyznaje jednak, że praca „Siłaczki” ma swoje zalety. – W tak małych klasach czy się chce, czy się nie chce, pracuje się indywidualnie. To przynosi wyniki. Może nie wszyscy na wsiach umieją to docenić, bo dla nich prawdziwa szkoła musi być duża. Za to ludzie w miastach jakby bardziej potrafią docenić małe klasy, indywidualną pracę i pełną opiekę, i z zazdrością niekiedy spoglądają na nas – dodaje z uśmiechem.

Rodzice z Boleszewa są spokojni o subwencje, bo deklaracje o posłaniu dzieci do szkoły społecznej podpisali także niemal wszyscy zainteresowani z Rzyszczewa i Starego Krakowa. – Wójt mnie pyta: „Co się pani tak czepiła tej szkoły społecznej?”. Ale szkoła jest sercem naszej wsi. Nie wiem, czy do świetlicy, tak jak do szkoły, będą przychodzić babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, na okolicznościowe spotkania i uroczystości? – pyta Krystyna Burda, mama i nauczycielka w boleszewskiej podstawówce. Zapowiadają, że broni nie składają i o  szkołę w Boleszewie – państwową albo społeczną – będą walczyć do końca. Albo poślą dzieci do społecznej szkoły w Słowinie, w sąsiedniej gminie Darłowo.