Ja Go widziałem…

ks. Dariusz Jaglarz; GN 26/2012

publikacja 19.07.2012 07:00

Ładny parterowy dom z czerwonej cegły, położony na górze, otoczony gęstą zielenią ogrodu. Wokół cisza, śpiewają ptaki, w oknach kwiaty. A w środku niemal każdego dnia kończy się tu czyjeś życie.

Ja Go widziałem… Ewa Sielicka/ GN Hospicjum jest ostatnim miejscem pobytu dla wielu chorych.

Historia tego domu jest niewiarygodna, ale prawdziwa. Poskładana z osób i wydarzeń, które są splotem wielu przypadków. Dyrektor Teresa Jerzyk, choć jest realistką mocno chodzącą po ziemi, wciąż mówi: „sama nie wiem, jak to się wszystko stało, że z tak drobnych rzeczy powstało tak wielkie dzieło …”. A zaczęło się 15 lat temu od wydarzenia w kancelarii notarialnej notariusz Bernadety Połeć. Cierpiąca na chorobę nowotworową pacjentka Poradni Bólu samotnie wychowywała dwoje dzieci. Po jej śmierci straciłyby one niewykupione mieszkanie, trafiłyby do domu dziecka, a po uzyskaniu pełnoletności – na ulicę. Pani Bernadeta Połeć i Teresa Jerzyk – wówczas jeszcze pielęgniarka zajmująca się opieką paliatywną – postanowiły pomóc kobiecie wykupić mieszkanie. Jej historię pani notariusz opowiedziała holenderskiemu biznesmenowi Janowi Druyffowi. Poruszony tą opowieścią dał 7,5 tys. zł na wykup mieszkania. I obiecał pomóc innym umierającym. – Tak powstała idea powołania Towarzystwa Opieki Paliatywnej im. Janiny Różyckiej – opowiada pani Teresa.

Dom na skale

Od tamtego dnia zaczęła się seria wydarzeń. Do Towarzystwa przystąpili lekarze, pielęgniarki, pracownicy socjalni i grono zapaleńców. Krótko potem ówczesny prezydent Słupska Jan Mazurek przekazał działkę pod budowę hospicjum. – To wszystko mnie przerastało – mówi pani Teresa. – Jan Druyff zobowiązał mnie do wybrania działki i budowy hospicjum, a ja byłam przecież tylko pielęgniarką! Chciałam pomagać umierającym pacjentom, ulżyć ich cierpieniu i sprawić, by umierali godnie, w otoczeniu kochających ich osób. I to pragnienie dodawało mi sił. Pamiętam, że gdy miałam wybrać działkę, w bezradności pobiegłam do sióstr klarysek. Poprosiłam o modlitwę i pytałam przełożoną, matkę Hiacyntę, jak mam dokonać najlepszego wyboru. I usłyszałam tylko jedno zdanie: „wszystkie piękne rzeczy działy się na górze…”.

Adri i Jan Druyffowie podarowali 350 tys. zł, a kolejne 250 tys. zł uzbierali w Holandii. Tyle kosztowało zbudowane w 6 miesięcy hospicjum, w którym może przebywać 21 pacjentów. W ciągu roku przyjmuje średnio około 400 osób, a więc wniosek jest prosty – każdego dnia ktoś odchodzi… otoczony czułą opieką. – Nigdy nie można oswoić się ze śmiercią – mówi pani Teresa. – Można współczuć tym cierpiącym ludziom, być z nimi, towarzyszyć modlitwą. Nasza praca to właściwie słuchanie. Nie ma tu już pytania „dlaczego?”, ono straciło tu sens. – Umierają w pokoju, pogodzeni, w łagodnej ciszy, jakby po prostu zasypiali – mówi Bożena Dubiec, pielęgniarka oddziałowa i „drugi filar” hospicjum. – Niektórzy pacjenci proszą mnie, bym była z nimi w chwili, gdy będą umierać. Uważam to za wielkie wyróżnienie. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek umierał sam. Jesteśmy cały czas przy chorych, dlatego widzimy, ile jest w nich życia i kiedy może ono zgasnąć – dodaje.

Duchowy OIOM

Kapelanem w hospicjum od kilku ostatnich lat był ks. Piotr Flis z parafii św. Maksymiliana, który teraz kieruje hospicjum w Darłowie. – Obecność kapłana jest dla pacjentów wielkim dobrem – dodaje pani Teresa. Tylko ksiądz i sam Pan Bóg wiedzą, co wydarzało się w sercach tych osób, które przed śmiercią w ogromnym zaufaniu otwierały się na rozmowy, spowiedź św. Tutaj modlitwa przy chorych jest darem, ale i obowiązkiem, który porównuję do pomocy, jakiej pielęgniarka czy lekarz musi udzielić osobie trafiającej na OIOM w szpitalu. Nie ma zastanawiania się, zbędnych pytań – po prostu zapalamy świece i zaczynamy się modlić, gdy chory odchodzi do wieczności… – mówi. Do słupskiego hospicjum często zaglądają „nasi” biskupi. Kilka dni temu bp Edward Dajczak przyjechał wieczorem i tak zwyczajnie posiedział przy łóżkach chorych. Trzymał za rękę, słuchał, błogosławił. A oni czuli, że zostali umocnieni na drogę…

Najważniejsza jest miłość

– Praca w hospicjum jest dla tych, którzy chcą i potrafią kochać – mówi pani Bożena, która od 9 lat odpowiada za personel medyczny. Szybko zauważam jak ktoś nie umie kochać chorych. Taka osoba musi opuścić nasz zespół. Zwykle mówię, że jak chorzy was kochają, ja też będę was kochać. Pamiętam wiele sytuacji, gdy pielęgniarki przy łóżku umierających stały bezradnie, modliły się szeptem, płakały. – Pewien mężczyzna zatrzymał mnie kiedyś i cicho szepnął: „Pan Bóg jest, ja Go widziałem…” – wyznaje pani dyrektor.