Kawalerka pod mostem

Agnieszka Napiórkowska; GN 33/2012 Łowicz

publikacja 24.08.2012 07:00

– Choć jestem bezdomny, ciągle mam nadzieję, że wyciągnięty ze śmietnika obrazek Chrystusa pomoże mi stanąć na nogi – mówi Mieczysław Wasilewski z Kutna.

Kawalerka pod mostem

Pod koniec maja pod mostem przy ul. Troczewskiego w Kutnie swoje mieszkanie urządził 60-letni pan Mieczysław. Ma tam materac z prześcieradłem i pościelą, małą szafkę, stolik i coś, co choć nie przypomina kuchni, spełnia taką rolę. Szafę zastępują mu dwa sznurki, na których rozwiesił ubrania. Większość z nich jest czysta, jakby chwilę temu wyjęte z walizki. Obok dżinsów, kurtek i swetrów, nie sposób nie zauważyć eleganckiego garnituru, białych koszul i krawatów. Jest też kilka par butów, toreb i mała sterta naczyń. Większość z tych rzeczy pamięta lepsze czasy, w których w mieszkaniu stał kolorowy telewizor i nikt od stołu nie odchodził głodny.

Rodzinne tajemnice

– Moja zła passa zaczęła się 9 lat temu, po śmierci żony. Po jej odejściu przez pewien czas mieszkałem z synem w kawalerce w Lesznie – opowiada Mieczysław Wasilewski. – Ale od kiedy sprowadził do domu swoją kobietę, zaczęło między nami dochodzić do awantur. Jak popili, lecieli do mnie z rękami. Opuściłem mieszkanie i przeniosłem się do matki. Kiedy zameldowała mnie u siebie, myślałem, że wszystko będzie dobrze. W ciągu tygodnia dorywczo pracowałem na wsi u gospodarzy. Robiłem w polu i przy zwierzętach. Nie była to łatwa praca, bo – jak wiadomo – u chłopa trzeba być mocnym, głupim i nie znać się na pieniądzach. Na sobotę i niedzielę przyjeżdżałem o matki. W ostatnim czasie podupadłem na zdrowiu. Nie miałem siły dźwigać, dostałem przepukliny, a na żuchwie zaczął mi rosnąć jakiś guz – wspomina.

Sytuacja pana Mieczysława zdecydowanie pogorszyła się po śmierci matki, która zmarła w styczniu 2012 roku. Dwa dni po pogrzebie do jego drzwi zapukał znajomy, który poinformował go, że jest właścicielem mieszkania zmarłej kobiety. Miał przy sobie kopię aktu notarialnego. Wyjaśnił, że od dwóch lat opłacał rachunki i wypłacał kobiecie rentę. – Zrozumiałem wtedy, że zostałem przez matkę oszukany. Jasne też stało się dla mnie, dlaczego po jakimś czasie kazała mi się wymeldować. Przekonała mnie, że jak będzie sama, to dostanie pielęgniarkę i dodatek z pomocy społecznej. Uwierzyłem. A to wszystko było na potrzeby tej umowy. Nie mogę jej tego wybaczyć – mówi rozżalony Wasilewski, który po opuszczeniu mieszkania i nieudanych próbach znalezienia pracy zamieszkał pod mostem. – Cóż było robić? Rodzina nie chciała mi pomóc. A że nie lubię się prosić, znalazłem inne wyjście. Póki nie ma zimy, da się wytrzymać. Dookoła świeże powietrze, jest gdzie się przespać. Nocą odwiedza mnie jeż, który przychodzi do łóżka. W tym swoim Wersalu nie mam tylko łazienki. Potrzeby załatwiam w śliwkach. Choć mieszkam obok Ochni, po wodę na herbatę chodzę do hydrantu. W wodzie z rzeki tylko się myję i piorę ubrania. Najtrudniejszy do zniesienia jest ból związany z guzem. Z badań, jakie mi robili, wyszło, że jest to rak żuchwy. Kto wie, może już niebawem moja tułaczka się skończy? Czasem tylko, gdy patrzę na tego Jezusa, którego wyciągnąłem ze śmietnika razem z książeczką do nabożeństwa, ufam, że dostanę jeszcze jedną szansę, mimo że nie zawsze byłem święty. Każdego dnia Go o to proszę – mówi pan Mieczysław.

Zadeklarowana pomoc

Sprawa bezdomnego kutnianina, którego los opisała „Gazeta Lokalna”, wywołała niemałe poruszenie. Na forach internetowych jego sytuacja jest szeroko komentowana. Internauci nie zostawili suchej nitki na rządzie, władzach miasta, pomocy społecznej i samym bezdomnym. Wszyscy są zgodni co do jednego: „dom” pod mostem nie jest miejscem godnym człowieka. Ale poza współczuciem nie brakuje też słów krytyki pod adresem schorowanego 60-latka. Wiele osób zarzuca mu, że sytuacja jest wynikiem nadużywania alkoholu. – Proszę mi uwierzyć: ja naprawdę nie piję. Nie wiem nawet, ile kosztuje ćwiartka wódki. Nie mam pieniędzy na jedzenie, a co dopiero na alkohol. Żeby kupić sobie bułkę, muszę uzbierać reklamówkę puszek. Napić się mogę tylko wtedy, gdy ktoś mnie poczęstuje – zapewnia.

W trzeźwość Wasilewskiego trudno uwierzyć pracownikom pomocy społecznej. – Od kiedy usłyszeliśmy o sytuacji pana Mieczysława, natychmiast zaczęliśmy działać – mówi Elżbieta Czajkowska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kutnie. – Zapewniliśmy mu obiady i pomagamy mu wyrobić dowód osobisty. Załatwiamy też ubezpieczenie zdrowotne. Mając te dokumenty, będzie mógł zamieszkać w noclegowni i podjąć leczenie. Szukamy też jego rodziny. Obawiamy się jednak, że nie będzie chciał współpracować. Z wywiadu środowiskowego w poprzednim miejscu zamieszkania dowiedzieliśmy się, że nie miał tam dobrej opinii. Mimo to robimy wszystko, licząc, że sytuacja ta go zmieniła. Przy każdym spotkaniu tłumaczymy mu, że bez jego zaangażowania i trzeźwości niewiele możemy zrobić. I choć z pomocy nie zrezygnujemy i nie dopuścimy, by ciężko chory leżał pod mostem, obawiamy się, że gdy nie będzie sam chciał, możemy mieć związane ręce. Oby tak nie było w tym przypadku – mówi E. Czajkowska.

Siedzący na krześle pod mostem pan Mieczysław, słysząc o deklaracjach pomocy, przegląda swoje rzeczy. Wybiera te, w których jutro zrobi zdjęcie do dowodu.