Eutanazja i nie tylko

Krzysztof Szczucki

publikacja 21.08.2012 09:02

O gorących problemach bioetycznych mówi abp Henryk Hoser w rozmowie z Krzysztofem Szczuckim.

Eutanazja i nie tylko MAREK PIEKARA/GN Abp Henryk Hoser

Krzysztof Szczucki: Dziś dzieli życie na warte przeżycia oraz takie, które tej wartości nie wykazuje. Kryterium wartościowania życia ma być jego jakość. Jeżeli jest niska, może nieść za sobą oczekiwanie przerwania tego życia. Co na to Kościół?

Abp Henryk Hoser: - Stanowisko Kościoła w tych sprawach jest wyraźne i niezmienne. Kościół jest świadom tego, że jest to opinia narastająca i zajmująca coraz więcej przestrzeni w dyskusji publicznej, ale zwłaszcza w krajach rozwiniętych, w krajach o wysokim standardzie życia materialnego, gdzie elementy jakości życia stają się kryterium samego istnienia życia. Otóż, uzależnienie wartości życia ludzkiego od swego rodzaju jakości tego życia - w kategoriach materialnych czy nawet psychicznych, tego co się nazywa dobrostanem - jest drogą prowadzącą do coraz większych nadużyć i zagrażającą istnieniu coraz szerszych kategorii osób.

Chciałbym przypomnieć, że tego typu postawa cechowała zbrodnie dokonane na ludzkości w dwudziestym wieku poprzez reżim i hitlerowski i stalinowski, które też kategoryzowały ludzi na tych, którzy mieli prawo istnieć i na tych, których jakość życia była legitymacją do tego, by to życie tym ludziom odebrać. To były kategorie przede wszystkim niepełnosprawności fizycznych lub psychicznych, ale również kategorie przynależności do pewnych grup osób, np. związanych z ich pochodzeniem, np. ludność żydowska, cygańska, słowiańska. To były grupy, które docelowo nie miały prawa istnienia. W związku z tym były eliminowane w sposób przemysłowy w obozach śmierci. Z drugiej strony, usprawiedliwieniem pozbawienia ludzi życia w szerokiej skali była walka z tzw. przeciwnikami ludu pracującego, z wrogami proletariatu. Reżim komunistyczny dokonywał zbrodni w imię kwalifikacji społeczno-politycznej. Ich ofiarami padały osoby uznane za wrogów ludu. Tak zginęli oficerowie Wojska Polskiego w Katyniu, tak ginęły osoby deportowane do gułagów, gdzie były praktycznie skazane wegetację i w jej konsekwencji na śmierć. To była swego rodzaju czystka społeczna dokonywana w imię stworzenia homo sovieticus ...

Komu obecnie służy teoria jakości życia?

- Dzisiaj koncepcja ta służy w zasadzie tym, którzy doceniają życie produkcyjne. Ludziom, którzy są w fazie aktywnej swojego życia, więc wchodzą w dynamikę i ideologię rynku. Są w tym znaczeniu przydatni społecznie, ponieważ mogą produkować, mogą świadczyć usługi, mogą być aktywni zawodowo. Natomiast wczesne kalectwo, diagnozowane już w stanie prenatalnym, czy też w fazie dziecięcej, dyskwalifikuje te osoby w tej perspektywie wydolności psychofizycznej życia dorosłego. Również osoby, które mają już za sobą życie zawodowe, a więc emeryci, renciści – a życie dzisiaj wydłuża się ze względu na postęp medycyny – stają się bytami niepotrzebnymi i ekonomicznie obciążającymi. Dlatego też kwalifikowane są do pozbawienia ich życia. W pierwszym przypadku będzie to selektywne zabójstwo, a więc eugenika. W drugim przypadku będzie to eutanazja, a więc skracanie życia ludziom, którzy tej perspektywy produkcyjnej już nie mają.

Wyobraźmy sobie, że mamy do czynienia z konkretną cierpiącą osobą. Z jednej strony przychodzi do niej przedstawiciel teorii jakości życia, który proponuje przerwanie jej życia, a potem odwiedza ją przedstawiciel Kościoła. Co może może on zaproponować cierpiącemu?

- Powiedzmy sobie najpierw, jakie jest stanowisko Kościoła. Kościół uważa, że człowiek bytowo jest na tyle wysoko stojący, że z perspektywy prawa naturalnego wartość jego życia jest niepodważalna bez względu na jego kondycję psychofizyczną. Samo istnienie człowieka jest motywem jego ochrony. Cierpienie, niepełnosprawność jest wyzwaniem dla nas wszystkich: byśmy je zmniejszyli, ograniczali, zachowując jednocześnie postawę opiekuńczą. Wartość kultury, cywilizacji mierzy się zdolnością do postawy opiekuńczej w stosunku do słabych, a nie hodowli i promowania silnych. Kościół nie ma cienia wątpliwości, że życie ludzkie ma wartość bezwzględną i bezwarunkową, jeżeli chodzi o jego wartość i imperatyw jego ochrony.

Znając już zasady postępowania, muszę zapytać o sankcje. Załóżmy, że ktoś odrzuci nauczanie Kościoła, dopuści się eutanazji na kimś lub zdecyduje się na eutanazję własną. Jakie konsekwencje go spotkają z punktu widzenia moralności i z punktu widzenia prawa kanonicznego?

- Jeśli chodzi o kwalifikację w Kościele katolickim, to jest zbrodnia zabójstwa celowego, zamierzonego. W związku z tym, kary są bardzo poważne. Akty przeciwko życiu mają bardzo wysoką kwalifikację grzechu ciężkiego. Dlatego też np. akt pozbawienia życia dziecka w okresie prenatalnym jest obłożony karą ekskomuniki latae sententiae, tzn. jeżeli taki fakt zaistnieje, jego świadomy sprawca jest poddany karze ekskomuniki, co znaczy, że znajduje się poza wspólnotą Kościoła. Formalnie do Kościoła przynależy, bo jest ochrzczony, ale jest wyłączony ze wspólnoty. Kara kanoniczna ekskomuniki jest prawnym orzeczeniem tego stanu. Stąd etymologia słowa „ekskomunika” („extra communio” znaczy: „poza wspólnotą”).

Właściwie każdy grzech ciężki stawia nas poza wspólnotą i stąd mamy sakrament przebaczenia i pojednania, pojednania ze sobą, ze wspólnotą i z Bogiem. Kara ekskomuniki jest natomiast dodatkową sankcją prawną, nie tylko moralną, ale również prawną.

Proszę zauważyć, że w starożytności chrześcijańskiej były trzy grzechy ekskomunikujące: apostazja, zabójstwo i cudzołóstwo. Za te trzy grzechy chrześcijanie byli wykluczeni ze wspólnoty Kościoła. Dopiero publiczna pokuta pozwalała na powrót do wspólnoty Kościoła.

Wyróżnia się eutanazję czynną, wymagającą działania ukierunkowanego na zakończenie czyjegoś życia oraz eutanazję bierną, polegającą na zaniechaniu działań mających prowadzić do przedłużenia życia. Czy nauczanie moralne Kościoła różnicuje oceny tych dwóch rodzajów eutanazji?

- Łatwiejsza jest sytuacja w ocenie eutanazji czynnej, ponieważ jest to włączenie się w działania prowadzące do przyspieszenia śmierci człowieka. W wyniku tych działań następuje śmierć człowieka.

Natomiast eutanazja bierna (tj. przyspieszenie zgonu przez zaniechanie należnych działań) musi być rozważona w kontekście tego, co nazywamy uporczywą terapią. Jeżeli mamy na przykład do czynienia z osobami w podeszłym wieku życia, perspektywa ich wyleczenia jest bez porównania mniejsza niż w przypadku dziecka czy młodego człowieka. Nie jesteśmy zobowiązani do środków nadzwyczajnych, tzn. rzadko stosowanych i bardzo drogich. Jesteśmy zobowiązani do stosowania zwyczajnego leczenia chorego. W pewnych sytuacjach, kiedy nie ma żadnej perspektywy utrzymania człowieka przy życiu i jakiegokolwiek postępu w leczeniu, stosuje się prawo do śmierci naturalnej. Podkreślam to słowo: prawo do śmierci naturalnej. Śmierć jest zakończeniem życia ludzkiego i w pewnych sytuacjach ta śmierć następuje raz później, raz wcześniej, ale życie się kiedyś kończy. W tych przypadkach, gdzie leczenie uporczywe nie jest wskazane, należy zapewnić pomoc w zakresie czynności życiowych, jakimi są podawanie napoju, pokarmu, walka z bólem, czyli leczenie paliatywne, zwyczajne, które towarzyszy aż do śmierci naturalnej.

Zasadą jest proporcjonalność działania i jego efektów. Powstrzymanie się od pewnych działań może mieć swoje uzasadnienie.  Chodzi o uniknięcie tzw. uporczywej terapii.

Czy w niektórych sytuacjach - biorąc pod uwagę godność człowieka - wręcz wskazane jest zaprzestanie uporczywej terapii?

- Sam chory w takich sytuacjach powinien rozważyć, czy chce poddać się leczeniu, które w takiej sytuacji nie niesie za sobą żadnych perspektyw wyleczenia, zaś dokłada do samej choroby podstawowej całą gamę cierpień, które są niepotrzebne. Bardzo ważna jest sama decyzja włączania takiej terapii nadzwyczajnej. Lepiej powstrzymać się od rozpoczęcia uporczywego leczenia niż później je przerywać, np. odłączając chorego od aparatury. Wymaga to oczywiście bardzo precyzyjnej oceny sytuacji pacjenta.

Zagadnienia eutanazji i uporczywej terapii wprowadzają nas na szersze pole relacji między pacjentem i lekarzem. Ksiądz Arcybiskup zwraca uwagę, że to pacjent może zażądać zaprzestania uporczywej terapii. W historii filozofii medycyny wyróżnia się dwa okresy. Dawniej, w okresie paternalizmu, to lekarz podejmował ostateczną decyzję. Zgoda pacjenta nie miała wcale znaczenia lub miała znaczenie tylko pomocnicze. Dziś mamy okres dominacji autonomii pacjenta, który - decydując o sobie - może żądać zaprzestania terapii, a przynajmniej szczegółowych informacji na jej temat. Co na to Kościół?

- Określenie paternalizmu lekarskiego zostało wprowadzone, by określić kodeksowy okres historii medycyny, kiedy w XIX w. zaczęto wprowadzać kodeksy etyki lekarskiej. Były one formułowane w zasadzie w duchu medycyny hipokratejskiej, która - do dzisiaj ważna i niezdezaktualizowana – zakładała m.in. ogromną odpowiedzialność lekarza za dobro pacjenta, będące zarazem największym dobrem lekarzy. Nie sądzę, żeby określenie „paternalizm” było adekwatne. Zakłada ono bowiem, że lekarz traktuje pacjenta jak dziecko. Nigdy do tego stopnia ten paternalizm się nie wyrażał. Zawsze pacjent miał możliwość odmowy leczenia.

Chciałbym podkreślić, że rola lekarza jest nie tylko rolą technika czy funkcjonariusza, ale jest rolą opiekuńczą. Odpowiada mi określenie prof. Kotarbińskiego, według którego lekarz powinien być wypróbowanym opiekunem spolegliwym. Nie w tym dzisiejszym znaczeniu, wedle którego spolegliwość oznacza uległość drugiemu. Opiekun spolegliwy to taki, na którym można polegać. Pacjent powinien ufać swojemu lekarzowi, któremu powierza swoje życie i zdrowie, a więc najważniejszy kapitał jego istnienia na ziemi. Stąd też jestem zwolennikiem nurtu, który podkreśla, że zawód lekarza należy do wolnych zawodów. Jest to obrona medycyny, lekarza i pacjenta przed dominacją ekonomiczną nad działaniami lekarza. Dzisiaj mamy tego bardzo wyraźne skutki i przejawy. Także przed dominacją polityczną nad działaniem lekarza. Lekarz musi mieć wyraźną autonomię, ponieważ to on w sumieniu podejmuje odpowiedzialność za życie i zdrowie pacjenta. Nadal praktyka lekarska powinna zawierać pewne elementy suwerenności świata lekarskiego, poddane jednak wymaganiom etycznomoralnym, która to suwerenność bywa dyskredytowana przez niektóre obecne nurty ideologiczne.

Wyobraźmy sobie przywiezionego do szpitala pacjenta, którego można wyleczyć metodą doskonale znaną przyjmującemu go lekarzowi. Pacjent jednak nie zgadza się. Jeżeli lekarz uszanuje brak zgody, pacjent umrze. Jeżeli zaś podejmie się leczenia bez zgody pacjenta, życie chorego zostanie uratowane.

- Jeżeli pacjent jest przytomny i zdolny rozumować oraz istnieje atmosfera zaufania, to pacjent pójdzie za radą lekarza. Przekazywanie wszystkich kompetencji pacjentowi powoduje, że pacjent przychodzi z nastawieniami, które otrzymuje z prasy popularnej i żąda rzeczy niewykonalnych lub też dla niego bardzo szkodliwych. Trzeba być bardzo ostrożnym
w definiowaniu zakresu decydowania pacjenta o terapii. Pacjentowi dorosłemu albo opiekunowi dziecka trzeba przedstawić, jaka jest sytuacja oraz jaką terapię się proponuje. To pacjent albo jego opiekun powinien podjąć decyzję o akceptacji terapii, mając jednocześnie zaufanie do lekarza.

A jeżeli nie zaakceptuje?

- Jeżeli nie zaakceptuje, to na własną odpowiedzialność. Nie można zmuszać kogoś do leczenia, ponieważ wymagałoby to użycia przemocy fizycznej lub psychicznej. Siłę fizyczną stosuje się jedynie wobec pacjentów psychicznie chorych, których trzeba obezwładnić i zamknąć w zakładzie zamkniętym, kiedy są niebezpieczni dla otoczenia. W normalnych warunkach leczenie musi mieć cechę dobrowolności. W przypadkach nagłych, kiedy pacjent jest nieprzytomny, np. w wyniku wypadku, katastrofy, medycyna ratunkowa musi działać szybko i skutecznie, oczywiście bez pytania o zgodę, ponieważ liczą się wtedy sekundy i minuty.

Rozumiem, że lekarz, który uszanuje decyzję pacjenta, nie ponosi odpowiedzialności moralnej.

- Nie ponosi, ponieważ nie może zmuszać pacjenta. Może działać perswazją, może przekonywać, ale musi to być wolna zgoda pacjenta na leczenie.  

Bardzo kontrowersyjnym tematem jest kryterium śmierci mózgowej. Podnoszą się głosy krytyczne wobec takiego podejścia do stwierdzania nastąpienia śmierci. Zdaniem niektórych, może to prowadzić do nadużywania tego kryterium w celach transplantologicznych. Jak nauczanie moralne Kościoła ocenia przesłanki stwierdzenia śmierci mózgowej?

- Musimy sobie uświadomić, że śmierć jest procesem umierania, który trwa w czasie. Umierają najpierw najważniejsze układy dla życia, zaś mniej istotne funkcjonują dłużej. W transplantologii przeszczepiamy żyjące organy i tkanki, a nie umarłe. Przeszczepiamy żywą materię, a nie materię martwą. Robi się to w takim momencie - jeśli chodzi o pobranie organów niezbędnych do życia i nieparzystych - kiedy proces umierania jest już nieodwracalny. Uznano, że śmierć mózgowa - śmierć, która powoduje trwałe i nieodwracalne ustanie czynności mózgu i pnia mózgu - jest kryterium uprawniającym do stwierdzenia śmierci i pobrania narządów. Przebiega to zgodnie z wielostopniowym protokołem, wymagającym zebrania wielu kompetentnych osób z zakresu różnych specjalności medycznych. Kryterium śmierci mózgowej jest przyjęte przez Stolicę Świętą. Wystarczy przeczytać np. Kartę Służby Zdrowia Stolicy Apostolskiej, w którym kryterium śmierci mózgowej jest zaakceptowane. Inaczej właściwie transplantacja byłaby niemożliwa do wykonania, ponieważ proces umierania trwałby za długo, degradując jednocześnie ważne tkanki i narządy. Jeżeli skrupulatnie przestrzega się protokołu orzekania śmierci mózgowej, to w moim przekonaniu nie wiąże się z tym duże niebezpieczeństwo przeszczepienia organu osoby, która miała możliwość powrotu do zdrowia i do życia. Jest kryterium śmierci w fazie nieodwracalnej.

Wszystkie powyższe rozważania zakładają wyraźnie określone i uniwersalne normy etyczne i podmiotowość ludzkiej istoty.