Recykling

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 39/2012 Świdnica

publikacja 07.10.2012 07:00

Niewidoczni dla pędzącego tłumu – istnieją. Ignorowani przez porządnych i statecznych – żyją. I są szczęśliwi.

Hektor, Bartek i Jurek – nieodłączna trójca ks. Roman Tomaszczuk Hektor, Bartek i Jurek – nieodłączna trójca

Długo się zastanawiasz. Nie pozwolisz sobie na spontaniczność. To może być niebezpieczne. Wiele musisz zmobilizować, w sobie, żeby to zrobić: podać rękę. Zastanawiasz się przecież. Jesteś rozumny. – Kiedy się mył? – myślisz. Czego dotykał w śmietniku? Paznokcie! Widzisz, jakie zapuszczone! I jeszcze te psy.

Łzawe historie

CV nr 1. Krzysztof, urodzony 57 lat temu, rodzice martwi, zabił ich rak. Matka miała 55, a ojciec 59 lat. Skończył ogólniak, dostał się na Akademię Rolniczą. Trzy lata zootechniki wystarczyły, żeby zacząć pracę w PGR. Potem był sprzedawcą w mięsnym. W Wałbrzychu. Garbarnia – tu też pracował, dopóki żył ojciec. Syn urodził mu się w 1976. Tak, jest żonaty. Do dzisiaj. Żona mieszka z rodzicami. Pić zaczął, gdy dowiedział się, że też ma raka. Krtani. Co mu pozostało? Widocznie winne są geny. Pił, pił i pił. Raka w końcu nie było – ale smutek pozostał. Jeszcze o żonie. Ona jest winna. Puszczała się. Z kolegą. Przecież żaden facet tego nie zniesie. Ma swój honor – przecież. A znali się od łebka. Z jednego są bloku, on mieszkał na trzecim, a ona na siódmym. Ale z domu odszedł ani nie przez picie, ani nie przez latawicę. Matką się trzeba było zająć, gdy umierała. CV nr 2. Jerzy, ma 53 lata. Troje dzieci, w tym bliźniaki. Syn w Irlandii, córka na Uniwersytecie Medycznym. Jest jeszcze czwarte dziecko. Panieńskie. Wziął sobie jego matkę, gdy dzieciak miał trzy lata. Dobrze im było wszystkim razem. Żona na poziomie. Wykształcona. Dwa fakultety ma. Praca. PKS – dobra, bo „boki” robił na „cepeenie” i kasa była niezła. Potem – kochany tatuś. Żona pracowała jako naczelniczka poczty, on w domu, bo dzieci małe. Przedszkole, żłobek, szkoła. 1989 – praca w Niemczech. Psuje się małżeństwo. Ona straszy pozwami. 1992 – w końcu on nakleja znaczek i wysyła list z pozwem.

7 spraw rozwodowych i wolność. Kontakt z dziećmi ma. Jak odwiedza dom, to żona się nie odzywa, ale dzieci owszem. Herbatę tatusiowi zrobią.

Frajer

O czym myślisz? Dałeś się nabrać? Widzisz, tak to już jest: wszyscy winni, tylko nie on. Ani jeden, ani drugi. Chodząca doskonałość, tylko świat ich nie docenił. Wahasz się. Nie chcesz nikogo skrzywdzić. A może tacy byli? Czemu nie? Naprawdę każdy dobry człowiek dobrze kończy? Nie znasz takich? Pełni ideałów, łatwowierni, naiwni, wręcz z miękkim charakterem, popełniają błąd – a potem do końca życia muszą za to płacić. Nie znasz takich? Znasz na pewno. Przyznaj się.

Altana – przystań

Krzysiek i Jurek są kuzynami. Obaj wylądowali na ulicy, więc szybko się na niej odszukali. Wyjechali ze swoich rodzinnych miast, bo im wstyd. Wybrali Świebodzice, bo znaleźli tu pustostan. – Znałem te okolice, jeździłem tu zaraz po pogrzebie matki – mówi Krzysiek. – Znajoma powiedziała, że mamusia miała dobre ciuszki, że szkoda, żeby się zmarnowały. Pohandlowałem nimi. Tutaj właśnie. Do tej pory czasami spotykam kobietę w spódnicy mamusi. Od razu mi się ciepło na sercu robi… – milknie. Po chwili dorzuca: – A może ta spódnica to tylko taka podobna do mamusinej? Pustostan był super. Ale jak się wreszcie spadkobiercy działki dogadali co i jak, to trzeba było szukać nowego lokum. Podzielili się majątkiem i już każdy chciał na swoim gospodarzyć. Oni przestali być potrzebni, nie było już czego pilnować, doglądać. A takie drzewa owocowe tam były i świerk srebrzysty wielki tam rósł. – Jak stanąłem z czereśniami przy ulicy, to chociaż u mnie były po cztery złote, a na targu po dwa, to i tak u mnie poszły błyskawicznie. Takie piękne były – wspomina Krzysiek. – A świerk przed świętami też szedł jak woda. Zawsze kilka groszy się uzbierało – dodaje Jurek. – Człowiek nie potrafi być bezdomny – zauważa filozoficznie Krzysiek. – Czy to będzie ławka, czy altanka, czy miejsce pod mostem, czy prycza w schronisku, szybko z tego robi sobie dom. Przywiązuje się. Chce czuć się tam u siebie. Dom to nie jest telewizor, prąd i kibel. Dom to coś innego – zapewnia. Dom to altanka. Oddał im ją znajomy. Bogaty jest, a domek na działce wybudował jeszcze jego ojciec. On sam już ani ochoty, ani czasu nie ma na grzebanie się w ziemi. Im się za to bardzo podoba. Cisza, spokój, świeże powietrze. Nawet wychodek był, dopóki ktoś nie rozebrał go na drewno do pieca.

Myśliciel

Zaskoczył cię, prawda? Kloszardzi mają być prostymi głupkami, nieudacznikami i drobnymi złodziejaszkami, a tu proszę, myśliciel się trafił. Stać cię na takie spostrzeżenia? Rzadko, jeśli nie wcale. Wiesz czemu? Bo nie masz czasu. Oni mają. Bardzo dużo czasu mają. Bogacze! Pędząc przez życie, przebiegasz nie tylko między sklepami, obowiązkami i spotkaniami. Mijasz się też z miłością, prawdą i głębią. Przechodzisz obok. Mimo.

Bez łączności

Z takimi jak oni spotykają się tylko przelotnie. – Nie wiem, ilu nas może być – mówi Jurek. Obaj stronią od swojego środowiska. Świadomie. – To taka patologia – krzywią się. Tylko srogie zimy potrafią wyrwać ich z altanki i zagnać do przytuliska. Wtedy zaciskają zęby i wbijają się w śmierdzący tłumek. Zapijaczonych, rzygających i nieprzytomnych. – Oni nie szanują życia, a ono jest przecież tylko jedno – zauważa Krzysiek. Głupia Boguśka. Ta to ma narąbane we łbie. Tylko seksu jej się chce. Podejdzie do ciebie i zaraz się klei. Syfem zaraża pewnie. Od takiej z dala, komu życie miłe. Pokręcony Franek. Przerąbane życie. Ma pięć stów renty. Kiedy wychodzi z poczty, od razu całość idzie w ręce mafii meliniarzy. Ci dają na krechę tylko tym z pieniędzmi. Dają tyle, żeby wydoić z nich całą kasę. A doją szybko, bo pół litra kosztuje u nich dwa razy więcej niż w Biedronce. A jak się jaki oprze, to tak będą za nim jeździć, żeby go w końcu skusić. Władek, świętej pamięci. Tylko o nim słyszeli. Znaleźli go zamarzniętego minionej zimy. Siedziała taka oszroniona bryłka człowieka. A przed nim niedopita butelka piwa. Elka. Potrafi wypić wszystko, co choć trochę przypomina alkohol. Jak widzi Krzyśka, gdy ten kupuje nalewkę za cztery złote, to stuka się w głowę i wyzywa go od idiotów i pogrzańców. Bo za cztery złote to ona ma litr denaturatu. Wiesiek wisielec. Jak przyszedł do Jurka pożyczyć smycz Hektora, to Jurek był pewien, że żartuje. Od razu powiedział, że idzie się wieszać. Nachalny był. Ale jak Jurek zobaczył obłęd w oczach, to wiedział, że jego koniec jest bliski. Jak nie na smyczy Hektora, to na czymś innym zawiśnie. To lepiej na „czymś innym”. Smyczy nie dał. Wiesiek i tak skończył ze sobą. Tylko jakoś tak mało elegancko. Bo źle się powiesił i dopiero po miesiącu, już w wariatkowie, skonał.

Sąsiad

Słuchasz tych wszystkich historii i nadziwić się nie możesz, że to dzieje się tuż obok. Za ścianą, za płotem, na tej samej ulicy, w podwórku. Co wiesz o życiu? Bo to też jest życie. Ważne, potrzebne, z przyszłością. Nie wierzysz? Więc co? Do odstrzału? Tak? Głupią Boguśkę z syfilisem, Franka alkoholika, Elkę denaturatową? Wiesiek i Władek przytaknęli. Do odstrzału. Zrobili to. Zdecydowali.

Sięgnąć w głąb

Mają swoją trasę. Wychodzą z altanki o piątej. – Bo już kości bolą od tego leżenia – wyjaśnia Jurek. Spać kładą się z kurami. Zaraz po zmierzchu, nawet o ósmej i wcześniej. Szkoda świeczek palić po nocy. Rano jest też po prostu bezpieczniej. Wiedzą, co mówią, bo już nie raz byli napadani przez wyrostków, którzy robią z sobie z nich worki treningowe albo rabują im złom, który wydobyli ze śmietników. Tak, tak – w śmietnikach jest sporo pieniędzy. Jurek swoim hakiem wydobywa worki, a potem je przeglądają. Wiadomo: butelki, żelastwo, puszki i metale kolorowe to kilka złotych za kilogram. Poza tym jest sporo dobrych ciuchów. – Mamy już stałe odbiorczynie. Taki z nas ruchomy lumpeks – cieszą się. Firanki, sweterki, bluzki, buty – czasami trzeba to i owo odświeżyć, wtedy korzystają z pralni pomocy społecznej. Mają dobrą markę, więc grosz zawsze jakiś wpadnie. Ekolodzy. Ale pieniądze nie są im za bardzo potrzebne. – Nie płacę czynszu ani rachunków. Nie mam samochodu – wylicza Jurek. – No to pieniądze idą na tytoń, papierosy i alkohol, ale z umiarem – podkreśla. Jedzenie? Czasami trzeba coś kupić, ale sporo jest na śmietnikach. Dobre. – Na przykład w niedzielę zawsze ktoś w reklamówce zostawia porcję rosołową. My się najemy i jeszcze psom zostaje – wyjawia Krzysiek. – No, wiesza na śmietniku. Z chlebem też tak robią. To jest dobre, bo nie miesza się z innymi śmieciami i się nie marnuje – dodaje.

Esteta

Jedzenie ze śmietnika. Co cię uderzyło? To, że są ludzie, którzy potrafią zjeść kurczaka z twojego obiadu, czy to, że aż tyle jedzenia ląduje w kubłach? Brzydzisz się na samą myśl takiego posiłku. Odwiedź ich w altance, wpadnij na kolację, ugoszczą cię na pewno. Smacznego.

Pościel sobie

Bartek miał na imię Bąbel. Miał 10 miesięcy, gdy trafił na Jurka (to było siedem lat temu). A było to tak: pierwszy właściciel Bartka vel Bąbla miał na imię Marek i był synem znajomej babci. I bardzo pił, i miał sadystyczne ciągoty. Wyżywał się na szczeniaku. Jurka serce bolało, więc gdy Marek trafił do więzienia, to od razu postanowił psu wynagrodzić pieskie życie. Teraz Bartek jest szczęśliwy. Waży dziewięć i pół kilo. Hektor jest z ogłoszenia. 18 stycznia napatoczyli się na siebie i nie wiedzieli, jak o sobie zapomnieć. Właściwie to napatoczyli się potem, bo najpierw w zoologicznym było po prostu zdjęcie. Taka śliczna mordka. No więc zostali ze sobą. Psiak ma sześć lat i waży całe siedemnaście kilo. – Jest nas czterech – mówi Krzysiek i zbiera myśli do podsumowania. – Żaden z nas nie ma żalu do drugiego ani do siebie, ani tym bardziej do Boga. On dał nam rozum i wolną wolę. – Mamy co mamy – jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz – wtrąca Jurek. – Marzenia zostają. Dlatego gramy w totka – podejmuje znowu Krzysiek. – Niech będzie choćby 100 tysięcy. Co bym zrobił… kupiłbym mieszkanko, pokój z kuchnią, Jurek spłaciłby alimenty i ruszylibyśmy w świat. Dookoła świata. Bo dom może być naprawdę wszędzie – milknie. Szturcha go Jurek: – Zapomniałeś o psach. One idą z nami. Bez nich to my nawet do schroniska nie pójdziemy na zimę. Nie ma miejsca dla nich, no to i dla nas nie ma.

Przechodzień

Praca, praca, praca i zawał – myślisz sobie. A oni potrafią inaczej. Tak bardzo inaczej, że nie do ogarnięcia. Znają inny niż ty przepis na szczęście. A skoro już wiesz, co mieli w rękach – pożegnaj się. Wyciągnij dłoń. Na zgodę.