Czego wydziwiasz, kobieto?!

Roman Tomczak; GN 43/2012 Legnica

publikacja 01.11.2012 06:50

Magdalena Konieczek nie rozumie, dlaczego gdy urodziła martwe dziecko, nikt ze szpitala nie powiedział jej, jakie ma prawa, że może swoje potomstwo pochować. Teraz szuka kobiet, które przeszły to samo, co ona, żeby wspólnie domagać się prawa do żałoby. – Uważam, że to moja misja – mówi.

Pomnik Dzieci Utraconych powstał dzięki współpracy wielu środowisk diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej Roman Tomczak Pomnik Dzieci Utraconych powstał dzięki współpracy wielu środowisk diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej

Kiedy w maju zaszła w ciążę, cieszyła się tak samo, jak podczas poprzednich czterech ciąż. Tak jak poprzednie, była ona chciana i planowana. Za kilka miesięcy Konieczkowie mieli zmienić mieszkanie na większe – żeby piątka dzieci miała odpowiednie warunki do rozwoju. Magdalena była w ósmym tygodniu ciąży, wrócili właśnie z wakacji, kiedy po raz pierwszy źle się poczuła. – Wtedy nie przeczuwałam, co mnie czeka – opowiada.

Czy jest pani gotowa?

Zadzwoniła do przyjaciółki z Warszawy, położnej. Poradziła, by skontaktować się ze szpitalem. W legnickim oddział ginekologiczny był akurat w remoncie, ale udało się zrobić USG. Lekarz powiedział, że nie wyczuł tętna płodu. Magda po raz pierwszy poważnie się zaniepokoiła. Pojechali z mężem do Złotoryi. Drugie USG i powtórka diagnozy – serce płodu milczy. Zaniepokojenie przeszło w strach. Zlecono dodatkowe badanie krwi, po którym miało być wiadome na pewno, co z dzieckiem. Od piątku do poniedziałku przeleżała w szpitalu, cierpiąc i czekając na wyniki. W poniedziałek lekarz zapytał ją, czy jest już gotowa do „zabiegu czyszczenia”. Nie była, czekała przecież na wyniki badań z krwi. Te przyszły dopiero we wtorek i sugerowały, że płód jest już nieżywy. Do bólu psychicznego coraz dotkliwiej dołączał się fizyczny. – Po raz pierwszy w życiu poprosiłam o leki przeciwbólowe – opowiada Magda.

Lekarz zapytał ją ponownie, czy jest gotowa na zabieg. Wysłała SMS-a do znajomej położnej z Warszawy. W końcu podpisała zgodę. Znieczulenie i... – To trwało trzy minuty. Nic nie bolało. Pielęgniarka pokazała to, co ze mnie wyjęli, i włożyła do plastikowego pojemnika. Większość takich płodów nie doczekuje się godnego pochówku. Zwykle takie plastikowe pojemniki lądują w szpitalnej zamrażarce, a później w piecu kotłowni. Dzieje się tak także dlatego, że rodzice zmarłych płodów nie starają się o ich pochówek. Przyczyny są różne – od niechęci do podejmowania takiego kroku, do niewiedzy, że mogą godnie pochować swoje dziecko. Tak właśnie postanowiła zrobić Magdalena.

Druk – czyli formalność

Kiedy wypisywano ją ze szpitala, poprosiła o zaświadczenie, które będzie jej potrzebne do urzędu stanu cywilnego. Chciała stamtąd mieć akt urodzenia dziecka. Uprzedzała o tym personel szpitala jeszcze przed zabiegiem. Wtedy powiedzieli – OK. Ale po zabiegu nie dali wszystkich niezbędnych dokumentów. Po konsultacjach z innymi pracownikami szpitala sekretarka przyniosła formularz zgłoszenia urodzenia dziecka. Ale ktoś wypełnił go tylko w połowie. – Wtedy nie wiedziałam, że wszystkie rubryki powinny być wypełnione przez personel szpitala. Nikt mi też nie powiedział, że jeśli chcę pochować swoje dziecko, to na załatwienie formalności mam tylko trzy dni – opowiada Magda.

Ze szpitalnym drukiem dotarła do legnickiego USC. Stąd odesłano ją do USC w Złotoryi. Tamtejsi urzędnicy odesłali Magdę z powrotem do szpitala, żeby tam uzupełniono wpisy w karcie. „Jak ja mam to uzupełnić?!” – zapytała ją pielęgniarka. – „I jaką płeć wpisać!?”. Nerwowo starała skonsultować się z lekarzem, ale ten nie odbierał komórki. Potem gdzieś zniknęła, po pół godzinie wróciła z wypełnionym do końca drukiem. Płeć wpisała na podstawie tego, co podała Magda. – Powiedziałam, że to był chłopczyk – mówi. Obowiązujące od 2001 r. rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie karty zgonu i sposobu jej wypełniania stanowi, że szpital ma obowiązek wypełnić ją i wydać „dla dzieci przedwcześnie urodzonych, bez względu na czas trwania ciąży”.

Zawracanie głowy

Na podstawie wypełnionej w szpitalu karty, Magda otrzymała w USC trzy odpisy i jeden pełny akt urodzenia dziecka z adnotacją o martwym urodzeniu. Na tej podstawie ZUS bez proble- mów wypłacił jej zasiłek po- grzebowy. Zaraz po ceremonii pochówku, który przeprowadził ksiądz z parafii katedralnej, w Magdzie narodził się silny impuls. – Nasłuchałam się, nacierpiałam, najeździłam. Nie chcę, żeby to samo musiały przeżywać inne matki po poronieniu. Więc teraz robię co mogę, żeby zainteresować jak najwięcej instytucji prawami rodziców, którzy przedwcześnie utracili dziecko.

A jednak można

Na podobne przeszkody w szpitalach natrafiały kobiety po poronieniu w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Kiedy sprawą zainteresowali się duchowni oraz lokalne media, w tym „Gość Koszalińsko-Kołobrzeski”, udało się do współpracy w walce o godność i prawo do żałoby pozyskać kurię, samorząd, lokalnych dziennikarzy i urzędy stanu cywilnego. Najtrudniej było ze szpitalem. Powstał komitet społeczny, któremu do tej pory udało się m.in. wytyczyć na cmentarzu kwaterę dla dzieci utraconych, przeprowadzić zbiórkę na symboliczny pomnik i wydrukować tysiące ulotek, informujących o prawach kobiet po stracie dziecka. Karolina Pawłowska, dziennikarka „Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego”, podkreśla, że najważniejsze było zainicjowanie kampanii społecznej „Na zawsze Nasze”, która promuje działania na rzecz rodzin po stracie. – Udało się nam wypracować pewne procedury, a rodziców po stracie przekonujemy – macie prawo do żałoby – mówi red. Pawłowska.

Dzięki kampanii społecznej „Na zawsze Nasze” ulotki informujące o prawach kobiet po stracie są w większości szpitali, parafii i urzędów stanu cywilnego w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. W Warszawie podobne działania od lat prowadzi Hanna Kulczycka, położna w jednym ze szpitali, oraz redakcja warszawska „Gościa Niedzielnego”.

Kartka na korytarzu

Magda Konieczek zaczęła swoją misję podobnie – od wysłania maili do mediów katolickich i władz uczelni medycznej w Legnicy. Chciała, żeby profesorowie zadbali o rzetelne informowanie przyszłych pracowników szpitali o prawach rodziców po stracie dziecka. „To im się przecież kiedyś przyda” – argumentowała w liście. Odpowiedzi od władz uczelni się nie doczekała. Tylko jedna z pracownic szkoły odpisała jej prywatnie, że też kiedyś była w podobnym położeniu. Ale działania pani Magdy przyniosły już efekt – na korytarzu uczelni pojawiła się kartka z informacjami o prawach matek, które przedwcześnie straciły dziecko.

Drobiazgi i pryncypia

Paweł, mąż Magdaleny, przyznaje, że tylko determinacja żony pozwoliła im jakoś przetrwać ten czas. – Ja byłem tak zdezorientowany przez pielęgniarki i lekarzy, że w którymś momencie pomyślałem: „A może oni jednak mają rację? Może my rzeczywiście przesadzamy w oczekiwaniach, i czepiamy się drobiazgów?”. Oboje uważają teraz, że szpitalny personel znał obowiązujące przepisy i procedury. – Widocznie dla nich tak jest wygodniej, żeby nikt nie żądał pochówku. A jak ktoś się waha, mówią: „Czego wydziwiasz, kobieto?!” – mówi pani Magdalena. •