Znają przepis na sukces

Anna Kwaśnicka; GN 44/2012 Opole

publikacja 12.11.2012 07:00

Razem przeżyli już 50 lat. Mówią, że swojego współmałżonka nie zamieniliby na nikogo innego. Gdyby mieli wybierać drugi raz, wybraliby tak samo.

 Odnowienie przysięgi to bardzo wzruszający moment dla jubilatów. Na zdjęciu państwo Agnieszka i Franciszek Archiwum rodzinne Odnowienie przysięgi to bardzo wzruszający moment dla jubilatów. Na zdjęciu państwo Agnieszka i Franciszek

Tak wiele książek czy filmów kończy się sceną ślubu. W malowniczej scenerii bohaterowie patrzą na siebie czule i przysięgają sobie, że będą razem, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Czasem pojawia się na ekranie napis: „i żyli długo, i szczęśliwie”, czasem ktoś krótko i dosadnie komentuje: „to bajka”. Aż chce się odpowiedzieć: „nie, to rzeczywistość”. Rozejrzyjmy się, ile wokół nas żyje szczęśliwych małżeństw. Są razem od kilku, kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Nie twierdzą, że zawsze było i jest łatwo, ale wiedzą, że zdecydowali się iść przez życie razem i tej decyzji są wierni. Jakie wskazówki mają dla tych, którzy dopiero stanęli na ślubnym kobiercu albo właśnie przygotowują się do małżeństwa?

Mają o czym opowiadać

W 2012 roku w diecezji opolskiej na pielgrzymkę złotych jubilatów małżeńskich rozesłano 568 zaproszeń, kolejne 638 powędrowało do skrzynek srebrnych jubilatów. – W dzisiejszych czasach, gdy rodzina przeżywa kryzys, gdy coraz więcej w mediach mówi się o rozwodach, te małżeństwa są wspaniałym wzorem wierności – mówi ks. Jerzy Dzierżanowski, diecezjalny duszpasterz rodzin, zachęcając mnie do napisania o doświadczeniach małżonków, którzy pół wieku przeżyli razem. Temat podejmuję. To ponad pół tysiąca par – żeby choć z kilkoma udało się spotkać. Trafiam m.in. do Chrząszczyc, do państwa Agnieszki i Franciszka Mrozów. – Co ja mogę powiedzieć – zastanawia się pani Agnieszka. – Nieraz od męża słyszę: „co ja bym bez ciebie zrobił” – opowiada, dodając, że to samo mówi mężowi. Poznali się na odpuście w Gosławicach, rodzinnej miejscowości pana Franciszka, gdzie pani Agnieszka odwiedzała krewnych. Cieszą się trzema synami i czwórką wnucząt. Mieszkają w domu, który sami wybudowali.

Ich życie płynie w zgodzie

– Już na samym początku postanowiliśmy sobie, by nigdy nie zachodziło słońce nad naszym zagniewaniem – mówi pani Agnieszka. – Każdy może mieć zły dzień, czasem trzeba pójść na kompromis, ale nigdy nie doprowadziliśmy do sytuacji, by jedno z nas powiedziało: „już nie chcę być z tobą” – podkreśla pan Franciszek. Gdy tak rozmawiamy przy herbacie, żartów nie brakuje, bo jak mówią, bez poczucia humoru byłoby smętnie. Słyszę o fikusie, który pan Franciszek przywiózł swojej żonie na traktorze, o radości z narodzin dzieci, o tym, że w trudnych chwilach uciekali się do Pana Boga. Szybko przekonuję się, że jednym z tematów, który ich łączył całe życie i nadal łączy, jest rolnictwo i hodowla. – Mąż często od świtu do zmierzchu pracował na gospodarstwie. Imponował mi tym, jaki jest zaradny, pracowity i przystojny. Jako pierwszy wprowadzał nowinki, był też radnym, i ławnikiem, był i kościelnym – opowiada złota jubilatka, a pan Franciszek, podpytywany, dlaczego to właśnie do pani Agnieszki przyjeżdżał w zaloty, odpowiada krótko: – Spodobała mi się. Innej żony bym nie chciał.

Razem po górach i w dolinach

W Winowie goszczę w domu państwa Irmgardy i Joachima Walecko. Złote gody świętowali w październiku, m.in. wraz z szóstką dzieci i czwórką wnucząt. – Mój mąż choruje, nawet nie pozwalał mi planować uroczystości, ale ja go nie słuchałam, a Pan Bóg podarował nam złoty jubileusz. W kościele, odnawiając przysięgę, czuliśmy się jak na ślubnym kobiercu – opowiada pani Irmgarda. Czasem zbiera im się na wspomnienia. – Zastanawiamy się wtedy, jak udało nam się wszystko pogodzić, praca w ogrodnictwie jest bardzo zajmująca, prowadzenie domu i wychowanie dzieci również, a myśmy w tym wszystkim mieli tyle siły i radości. Nasze życie było naprawdę bogate – mówią. – Były i góry, i doliny. Momentów trudnych nie brakowało, ale siłę odnajdywałam u Matki Bożej. Bez wiary i nadziei, bez coniedzielnej Mszy św., gdy przyszły choroby i inne trudne wydarzenia, nie dalibyśmy rady – podkreśla pani Irmgarda.

Wraz z mężem nie kryją, że trzeba wkładać wiele wysiłku w zrozumienie współmałżonka. – Nie można myśleć tylko o sobie, na egoizm w małżeństwie miejsca nie ma – mówi pan Joachim. – Mam duszę romantyczki, ale wiem, że mój mąż kwiatów mi nie przyniesie, jednak prawie co niedzielę w kuchni ze mną tańczył – opowiada wzruszona pani Irmgarda, chwaląc męża za to, że i kuchnią się zajmie, i w przeszłości pieluszki dzieci prał. – Mówi się, że ciężki kamień młyński, ale jeszcze cięższy stan małżeński. To prawda, ale gdy braliśmy ślub, byliśmy przekonani, że cokolwiek by się działo, będziemy razem. Zawsze stajemy po swojej stronie – zgodnie podkreślają. A kłótnie? Były i są. Jakby inaczej, ale wiedzą, że zawsze ktoś musi odpuścić.

Po ślubie zamieszkać na swoim

W Zdzieszowicach, w mieszkaniu państwa Elżbiety i Huberta Krupopów na ścianie zawieszone są zdjęcia ślubne trójki ich dzieci i liczne fotografie ośmiorga wnucząt. – Wszyscy mieszkają w Niemczech, ale mimo odległości jesteśmy ze sobą bardzo blisko – mówią złoci jubilaci. Poznali się na zjeździe księgowych w Ustroniu. Później pana Huberta czekała niełatwa przeprawa, by dojeżdżać pociągiem i autobusem na zaloty do Bierunia w ówczesnym województwie katowickim, rodzinnej miejscowości pani Elżbiety. Pobrali się po dwóch latach. Opowiadając o ślubie, z uśmiechem dorzucają kolejne fakty. Do kościoła szli pieszo. Mieli przecież tylko 10 minut drogi. – Dziś młodzi stawiają na coraz to okazalsze samochody i drogie stroje. Nam to zupełnie nie było potrzebne – mówi pan Hubert. Sukienka pani Elżbiety, skromna i krótka, jeszcze kilka godzin przed uroczystością była w rękach krawcowej – sąsiadki. Przyjęcie odbyło się w domu, tańce były w sieni. – Ważne jest, by jak najszybciej po ślubie małżonkowie zamieszkali na swoim, nawet jeśli na początek miałoby to być jednopokojowe mieszkanie – radzi pani Elżbieta, tłumacząc, że bliska obecność rodziców bądź teściów zakłócałaby budowanie młodego związku, wchodzenie w role żony i męża. – Na początku naszego małżeństwa mieliśmy oparcie w rodzinie, mogliśmy liczyć również na pomoc sąsiadów, ale mieszkaliśmy na swoim – opowiadają.

Warto podpatrywać i naśladować

– Zawsze chciałam, żebyśmy w małżeństwie jak najwięcej ze sobą rozmawiali, byli blisko siebie. Na początku musiałam Huberta do tego przyzwyczajać – opowiada pani Elżbieta, podkreślając, że trzeba wystrzegać się „cichych dni”, bo one są zabójcze dla każdego małżeństwa. Z rozmowy dowiaduję się również, że mają do siebie zaufanie, wiedzą, że mogą na sobie polegać, nie brakuje im wspólnych tematów i zainteresowań, choć każde z nich ma też swoje odrębne hobby. Są radośni, dużo żartują, czasem ostro wymieniają zdania, ale zawsze się godzą. Razem oglądają mecze, w zimowe wieczory grają w scrabble. Na spacer chodzą pod rękę, na peronie nie wstydzą się pocałować na pożegnanie. W każdej sytuacji po prostu doceniają siebie wzajemnie. Pani Elżbieta chwali męża za to, że nauczył dzieci szacunku do pracy, dzielenia się domowymi obowiązkami, wędkowania czy pływania. – To wszystko jest bardzo ważne – mówi. W ich domu życie rodzinne budowane było wokół wspólnego stołu. Niezwykle ważna była i jest modlitwa, która – jak podkreślają – jest ich ratunkiem. – Moja chrześnica powiedziała mi, że tak buduje swoje małżeństwo, jak my nasze – mówi pani Elżbieta. I to chyba jest piękny dowód na to, że warto sięgać po dobre wzory.