Skuterkiem w statystykę

ks. Tomasz Horak

GN 46/2012 |

Pod koniec października w całej Polsce liczyliśmy uczestników Mszy oraz przystępujących do Komunii. Nie ma jeszcze wyników całości. Mam jednak swoje parafialne dane. Patrzę na dwie ostatnie rubryki – bieżącą i sprzed roku. Odsetek uczestniczących we Mszy spadł o ok. 8 proc.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Widać to zresztą gołym okiem. Procent przystępujących do Komunii utrzymuje się bez większych zmian. Choć wydaje się, że w święta powoli, ale wyraźnie maleje. Kilka dni po owej statystycznej niedzieli wydarzyło się coś spoza statystyki. Miała być Msza za zmarłego męża niemłodej już parafianki. Do niedawna radziła sobie z przyjściem do kościoła. Ma ponad kilometr, ale przez rozkopaną teraz wieś – niemożliwy do pokonania. Był październikowy ranek, zimno, szaro, dobrze, że nie wiało i nie padało. Wyszedłem przed kościół, do Mszy było jeszcze trochę czasu. Patrzę, zajechał skuterek. Kierującego w pierwszej chwili nie poznałem, ale pasażerkę tak.

To właśnie owa parafianka na Mszę za zmarłego męża. No tak, syn ją przywiózł. To wyczyn – mamusia ma 75 lat i nie całkiem sprawna. Zaraz, zaraz! – zawołałem. Skąd pan się tutaj wziął? „No, przyjechałem na Mszę i mamę przywiozłem”. To widzę, ale skąd pan przyjechał? „Zwyczajnie, z Kędzierzyna, to przecież tylko 75 kilometrów”. To pan wyjechał o... Przerwał mi: „O czwartej dziesięć”. Uśmiechnięty, jakby mówił o czymś zwyczajnym. Widać, że dla niego to sprawa oczywista. A to też niemłody już człowiek – trochę po pięćdziesiątce. Stałem przy ołtarzu i patrzyłem na tych dwoje i na innych parafian. Jak bardzo trzeba kochać mamę, by w mglisty i zimny świt trząść się skuterkiem tyle świata! A potem wrócić.

Mama też kocha swoje dzieci. Co miesiąc, gdy jestem u niej z Komunią, opowiada o dzieciach i wnukach. Przychodziło mi czasem do głowy, że babcia pewnie trochę przesadza z tymi czułymi pochwałami. A jednak nie przesadza. I jeszcze inna myśl mnie olśniła: jak bardzo trzeba kochać i cenić Mszę świętą, by coś takiego zrobić! Przed oczami miałem jeszcze kartki z kreskami liczenia uczestników niedzielnej Eucharystii. W sercu był jakiś smutek, gdy na monitorze komputera czytałem liczby z poprzednich lat – konsekwentnie malejące. Było kiedyś około 50 proc., teraz 32 proc. Zrozumiałem. Same liczby to nie wszystko. Nawet wskaźniki wynikające ze statystycznych obliczeń – średnich odchyleń, trendów i innych wielkości. Czasem za jednym przypadkiem, który dla statystyki jest wielkością nieznaczącą, kryje się ogromny ładunek treści. Zazwyczaj pozytywnej. I niedającej się liczbowo określić. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.