Siostra jak mama

GN 46/2012 Sandomierz

publikacja 27.11.2012 07:00

Są pod telefonem dzień i noc. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zadzwoni, że trzeba przyjechać po dziecko, które pozostało bez opieki.

Siostra Maria nauczy gwizdać na każdym palcu ks. Tomasz Lis Siostra Maria nauczy gwizdać na każdym palcu

Te ostrowieckie dobre mamy ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi przybyły do hutniczego miasta prawie 85 lat temu, by w rozbudowującym się przemysłowo ośrodku zadbać o najbiedniejsze i osierocone dzieci. Dziś prowadzą kilka placówek, w tym przedszkole, podstawówkę i ośrodek opiekuńczo-wychowawczy. Dzięki nim osiemnaścioro dzieci porzuconych przez naturalnych rodziców lub im odebranych znalazło nowy dom w rodzinach adopcyjnych.

Panie miłosierdzia

W 1927 r. prezes ostrowieckiego Chrześcijańskiego Towarzystwa Dobroczynności zaprosił siostry do poprowadzenia otwartego sierocińca. Przybyły trzy siostry, które zajęły się nową placówką. Miały wtedy pod opieką 23 dzieci, głównie z terenu Ostrowca Świętokrzyskiego, przeważnie w wieku od 3 do 15 lat. – Od początku naszym charyzmatem jest opieka nad opuszczonymi przez najbliższych, ubogimi i zaniedbanymi. Takie zadania wyznaczył nam abp Zygmunt Szczęsny Feliński, który założył zgromadzenie podczas rozbiorów w dalekim Petersburgu. Początkowo siostry nie nosiły stroju zakonnego, prowadziły ukryte życie zakonne i nazywane były paniami miłosierdzia – tłumaczy siostra Katarzyna Syran. Mimo upływu lat i rozwijającego się systemu opieki społecznej siostrom nigdy nie brakowało pracy.

– Obecnie w naszych placówkach zajmujemy się przede wszystkim dziećmi z rodzin patologicznych. Trafiają do nas po orzeczeniu sądu rodzinnego lub kuratora, bo rodzice nie są w stanie zapewnić im normalnego domu i zatroszczyć się o prawidłowe wychowanie. My staramy się zapewnić im opiekę wychowawczą, medyczną, edukacyjną i duchową. Budujemy drugi dom, aby poczuły się kochane, potrzebne i zadbane, aby otrzymały to, czego im dotychczas brakowało – dodaje s. Katarzyna. W innych placówkach siostry troszczą się o osoby starsze, odrzucone przez najbliższych czy zapomniane. Im też starają się stworzyć dom i rodzinną atmosferę. Pracują także w szpitalach lub przy parafiach, spełniając rozmaite posługi liturgiczne. W Ostrowcu ponadto prowadzą przedszkole i katolicką szkołę podstawową. – Początkowo zgromadzenie miało być kontemplacyjne, ale abp Feliński chciał, aby było także otwarte na świat poprzez posługę miłosierdzia, co staramy się realizować – dodaje siostra Maria Rokosz, przełożona prowincjalna.

Plaster na serce

W jednej z sal rozpoczyna się niezwykła lekcja. Nauka gwizdania. Siostra Maria robi to po mistrzowsku, gwiżdże na każdym palcu. Chłopcy najpierw niezdarnie, potem już coraz lepiej ją naśladują. – W tym domu jestem już z dziećmi piętnaście lat, a w ogóle od ponad trzydziestu leczę ich poranione serca i dusze. Choć czasem dają w kość, nie można ich nie kochać. Im bardziej są pokaleczone przez los i rodzinę, tym większej potrzebują miłości – rozpoczyna opowieść s. Maria Chabior, dyrektor ośrodka. Trafiają tam noworodki lub kilkuletnie maluchy, ale częściej starsze dzieci. Powodów jest wiele. Najczęstszym jest sytuacja patologiczna w rodzinie. – Przywozimy dzieci z rodzin, w których przeżywały traumę. Zazwyczaj codziennie był tam alkohol i przemoc. Dzieci nie chodziły do szkoły, tylko musiały żebrać lub zarabiać na libacje rodziców. Niejednokrotnie są tak zaszczute, że trudno im uwierzyć, iż ktoś może je pokochać. Czasem serce pęka, gdy opowiadają, czego doznały od najbliższych – opowiada siostra Maria Chabior.

Przez pierwsze dni są szczęśliwe, bo mają co zjeść, nikt na nie krzyczy, nareszcie mają swoje zabawki. Potem jednak przychodzi refleksja – gdzie jestem i dlaczego. – Najgorsze dla nich jest nie to, że trafiają do naszego domu, lecz świadomość, że choć mają rodziców, wujków i ciocie, nikt z rodziny się nimi nie interesuje. Najciężej jest uleczyć z bycia niekochanym – dodaje siostra dyrektor. W siostrzanym domu dzieci nadrabiają też duchowe zaległości. Są takie, które trzeba przygotować do chrztu, do I Komunii świętej czy bierzmowania, bo w rodzinnym domu nikt o tym nie pamiętał.

Jak budować dom?

Ostrowiecki ośrodek „Nasz Dom” to tylko przystanek w drodze ku normalnemu życiu. Siostry wraz z wychowawcami i pracownikami społecznymi robią wszystko, aby pobyt dzieci w ośrodku był jak najkrótszy. – Osiemnaścioro dzieci znalazło już nowych rodziców. To jest nasze największe szczęście. Najczęściej adoptowane zostają te najmłodsze, ale czasem i te starsze, a nawet całe rodzeństwa trafiają do tej samej rodziny – mówią. Mimo że wiele rodzin stara się o adopcję, to jednak cały proces nie jest łatwy. – Trzeba poznać rodzinę, powody, dla których chce adoptować dziecko, czy będzie umiała zaakceptować je i pokochać. Wiele adopcji okazuje się bardzo trafionymi decyzjami. Niestety, zdarza się, że dziecko wraca do naszego ośrodka, bo coś nie wyjdzie. Wtedy jest najtrudniej – wyjaśnia s. M. Chabior.

Innym dzieciom siostry szukają rodzin zastępczych, aby mogły poznać normalne rodzinne życie. Taki dom mają przecież potem same zbudować. – Nie jest to łatwa praca, bo często one całą swoją złość i żal wylewają na nas, ale za chwilę przychodzą się przytulić. Trzeba je wyściskać, jak prawdziwa mama, dać dużo rodzicielskiego ciepła i zrozumienia. Tym starszym trzeba wszystko tłumaczyć, motywować do nauki, bo jak każde nastolatki dają „popalić”. Często starsze dzieci zdążą nabrać złych nawyków ze swoich domów i są jakby zarażone rodzinną patologią, trzeba im więc tłumaczyć, że można żyć inaczej, że nie są skazane na podobne życie, że mogą zbudować inaczej swoją przyszłość. Zawsze, jak coś nabroją, wiedzą, że trzeba zawołać siostrę. Jesteśmy jak lek na ich biedę – dodaje z uśmiechem siostra i... idzie na umówiony mecz w piłkę.

Duchowe macierzyństwo

Przez ostrowiecki „Nasz Dom” przeszło już wielu wychowanków. Wiele też sióstr tu właśnie uczyło się, jak być dobrą siostrą zakonną i mamą. – Jeśli siostra ma powołanie, to w jej sercu znajdzie się wystarczająco dużo miłości i do Jezusa, i do każdego dziecka. A nawet jeśli się zdenerwuje, to jest to z miłości i troski o dziecko, żeby je dobrze wychować. Tu w pełni realizuje się nasze duchowe macierzyństwo – wyjaśnia siostra Dorota Dryniak