Gdzie jest mój dom...

ks. Tomasz Horak

GN 51/2012 |

W świętach Bożego Narodzenia wspólnym mianownikiem jest oczekiwanie.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Każde święta są inne. Inaczej: święta każdego człowieka są inne, nieporównywalne, naznaczone inną barwą i nutą. Dobrze, jeśli jest to barwa ciepłego światła i nuta radości. Są święta w kochającej się rodzinie. Są święta, którym towarzyszy tłumny zjazd dzieci i wnuków. Są święta po raz pierwszy urządzane we własnej rodzinie. Są święta samotnych – a każda samotność jest inna. Są święta bezdomnych. Są święta w więzieniu.

Są święta w klasztorze. Są święta księdza – jeśli wikarego, to jest jeszcze proboszcz. Jeśli proboszcza – to czasem bywają samotne. A przecież jest jakiś wspólny mianownik tego wszystkiego. Nawet w zestawieniu świąt człowieka wierzącego i świąt niewierzącego – może ateisty, może agnostyka, może nihilisty. W świętach Bożego Narodzenia tym wspólnym mianownikiem jest oczekiwanie. Oczekiwanie na coś ważnego, pięknego, upragnionego. Czasem z nutą wspomnienia i tęsknoty. Czasem z nutą nadziei – nieraz nieśmiałej. Czasem z nutą poczucia krzywdy – znowu „takie” święta. Nienazwane i obce, a zarazem potrzebne, oczekiwane oczekiwaniem niemożliwego. No bo wtedy w Betlejem też stało się coś niemożliwego. Nie pytaj, jakie są moje święta. Tyle Ci powiem, że co roku czekam na nie. Jest wigilijna wieczerza z barszczem i opłatkiem. Potem Pasterka. Choinka też jest. Rodzina trochę mała – Gospodyni, Amigo, no i ja. Ale Jezus przecież mówi: „Gdzie dwaj albo trzej są w imię moje...”. Jasne, ON jest na moich świętach. Już bez tej scenerii z dzieciństwa, ale w krajobrazie wiary dojrzałej i niedojrzałej równocześnie. Gdy byłem w Betlejem, serce mocniej biło, to prawda. Ale to najprawdziwsze Betlejem to ja mam w sercu. I w księdze, którą pokochałem – w Biblii. Z Łukaszowymi pasterzami i aniołami, z Janowym Słowem, które ciałem się stało i pośród nas rozbiło namioty. Tak, tak – rozbiło namioty. Bo Bóg, gdy stał się człowiekiem, podjął się pielgrzymowania razem z nami. Nawet emigracji się podjął. I głowy nie miał gdzie wesprzeć – sam tak powiedział. To i mnie ten kolejny adres wystarcza. Bo przecież nie dom. Domu to ja nigdy nie miałem. Pewnie dlatego wszędzie jestem wśród obcych i równocześnie wszędzie wśród swoich. Nie miałem domu? Ale mam. Wszędzie tam jest mój dom, gdzie czuję ciepło wiary. Choćby nieśmiałej, choćby zbuntowanej, choćby usychającej. Wiary w Boga i wiary w człowieka. Dobrze napisałem – wiary w człowieka. Bo skoro Bóg stał się człowiekiem, to i w człowieka uwierzyć trzeba. Prawdę mówiąc, łatwiej w Boga uwierzyć. Niechby święta obudziły wiarę w człowieka?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.