Pasują jak ulał

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 1/2013 Świdnica

publikacja 10.01.2013 07:00

Jezus ma dwie siostry: Jadzię i Tereskę, Maryja zna się na krowach, Józef to geodeta, a Baltazar… handluje choinkami.

 Jadzia i Terenia będą przebrane za pastuszków, żeby mogły być blisko mamy i taty grających Maryję i Józefa ks. Roman Tomaszczuk Jadzia i Terenia będą przebrane za pastuszków, żeby mogły być blisko mamy i taty grających Maryję i Józefa

Do Łukasza Piecha zatelefonował znajomy mamy, pracujący w Urzędzie Miasta Świdnicy, do młodych Wieliczków telefonował Henryk, ojciec i teść – ani pierwszy, ani drudzy nie zastanawiali się zbyt długo: taka okazja to nie lada gratka.

Daj się dotknąć

Odkąd pamięta, jego głowa zawsze była w czyichś rękach. Dotykany, obłapiany, tykany, macany… bo takie murzyńskie loki to prawdziwa rzadkość, budził zainteresowanie i dobrze mu z tym było. Szczególnie dlatego, że to przede wszystkim kobiety (od tych małych, koleżanek z piaskownicy począwszy, a na tych dojrzałych, nauczycielkach i babciach skończywszy) nie mogły się oprzeć, żeby nie sprawdzić, jak to jest, gdy takie loki to nie zabieg sprytnego fryzjera, ale dar natury. Tak, to było miłe. Gorzej z kolegami. Murzyn i Bambo to nie są ksywki, które mogłyby się podobać dziecku, a tym bardziej nastolatkowi. Nie było jednak rady: przylgnęły do niego, bo… pasowały jak ulał. – Więc nauczyłem się śmiać z siebie samego. Dystans do swego wyglądu to jedna z cech dojrzałości, skoro tak, dojrzewanie miałem przyspieszone – uśmiecha się Łukasz Piech. Jest świdniczaninem od urodzenia. Dwa lata temu skończył I Liceum Ogólnokształcące. Jego wychowawcą był Artur Żydek, szkolny fizyk i informatyk. – To świetny profesor, cenię go za to, że umiał z jednej strony zachować zdrowy dystans między sobą a nami, a z drugiej okazywać nam wiele serca i życzliwości – ocenia. Zaraz po maturze poszedł na automatykę i robotykę, zaliczył rok, jednak stwierdził, że to nie to. Dzisiaj studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym zarządzanie i inżynierię produkcji. – Zwykły menedżer nie zna się na technologii produkcji, my tak, dlatego będziemy menedżerami wyjątkowymi – uśmiecha się.

Pupa amorka

Łukasz nie ma kontaktu ze swoim biologicznym ojcem. Trudno więc dociec, czemu zawdzięcza swoją orientalną urodę. – Swego czasu próbowałem rozpracować swoje drzewo genealogiczne… jednak na pradziadkach wszystko się urwało. Oni pochodzili zza Buga – mówi. – I byli biali. Jakieś geny ciemnoskórych przodków musiały jednak kiedyś zostać przekazane? – Niekoniecznie – zaskakuje Łukasz. – Mama opowiada, że jako młoda kobieta była z koleżanką na wycieczce w Wenecji i tam właśnie jest rzeźba aniołka o specyficznych właściwościach. Otóż gdy pogłaszcze się go po pupie, to można być pewnym, że dziecko będzie miało kręcone włosy. Zaryzykowały. Jak widać u mamy się to sprawdziło, u koleżanki nie wiadomo, bo ta nie ma dzieci – uśmiecha się. Chłopak pogodnie opowiada o sobie i cieszy się, że dzięki Orszakowi Trzech Króli, który po raz pierwszy przejdzie ulicami Świdnicy, jego nietypowa uroda przyda się do kreacji króla Baltazara (Afrykańczyka). – Chętnie się zgodziłem na propozycję, jaka przyszła z Urzędu Miasta – komunikuje. – Do tej pory byłem kojarzony z ciemną karnacją, kręconymi włosami i choinkami, bo w okresie przedświątecznym pomagam mamie w prowadzeniu punktu sprzedaży choinek. Teraz dojdzie jeszcze Baltazar – mówi.

Teściowie na medal, mąż też

Nastoletnia Ania nie mogła wyjść z podziwu, że ludzie potrafią być tak bezinteresowni. Patrzyła na Wieliczków i wzdychała: O, tacy to się na teściów nadają. A ci dwoili się i troili, żeby tylko piesza wyprawa z Wałbrzycha do Krzeszowa przebiegła pomyślnie dla wszystkich uczestników. Jednak o ich synu, Andrzeju, nie decydowała się marzyć jako o swym mężu. Na szczęście było coś, co ich bardzo mocno łączyło: harcerstwo (Zawiszacy). Wspólnie organizowane i prowadzone obozy, wyprawy, wyjazdy, spotkania – dawały okazję, żeby poznawać się w sytuacjach, o których nie ma co marzyć w kawiarni, w kinie czy w parku na spacerze. I tak całe pięć lat. Aż do przełomowego Sylwestra 2003/2004. Gdy po zakończonej imprezie zbliżał się poranek Nowego Roku, a cale towarzystwo znalazło swoje śpiwory, Ania została na pobojowisku sama. Wtedy do sali wszedł Andrzej, rozejrzał się i rzucił: – Damy radę! – Będzie moim mężem! – odpowiedziała mu w myślach harcerka. Wtedy zaczęli patrzeć na siebie inaczej. Nie tylko jak na sprawdzonych w boju druhów, ale znakomicie więcej: jak na kandydatkę na żonę i kandydata na męża. Trzy lata po pamiętnym sylwestrze ślubowali sobie sakramentalną miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Działo się to w Gryfowie Śląskim.

Kocham cię, tatusiu

Dwuletnia Tereska, sepleniąc, prosi Andrzeja – Tatusiu, a teraz Mickey Mouse i Daisy – tato po chwili wahania włącza komputer. – Oglądają to od dwóch miesięcy. Zakochane w tańczących zwierzakach – uśmiecha się, patrząc, jak młodsza córeczka sadowi się koło starszej, czteroletniej Jadzi. Jest więc chwila na rozmowę. Ania miała być lekarką albo leśnikiem. Jest zootechnikiem, i to na tyle obiecującym, że kończy pisać pracę doktorską o „Wpływie długości okresu zasuszenia krów rasy polskiej holsztyńsko-fryzyjskiej od- miany czerwono-białej różniących się wiekiem na ich stan zdrowia, wydajność mleczną, skład chemiczny siary oraz wyniki odchowu cieląt”. Ma 28 lat. Andrzej jest od niej o rok starszy. Jako geodeta pracuje w Wałbrzychu. – W tej pracy podoba mi się to, że jest zajęciem zarówno w terenie, jak i za biurkiem – mówi. Oboje jednak nie ukrywają, że ambicje zawodowe i naukowe schodzą na drugi plan, gdy w grę wchodzi macierzyństwo i ojcostwo. – Pamiętam taki późny wieczór, gdy ze zmęczenia wydawało mi się, że jest już noc, a Jadzia nie dawała nam spać… przyszła do nas i prosiła, żeby wyjść z nią do toalety. Z wielką niechęcią i nerwami zmusiłem się do towarzyszenia małej – wspomina Andrzej. – I wtedy gdy córeczka usiadła na sedesie, westchnęła i powiedziała: „Kocham cię, tatusiu”. Mnie zamurowało, a serce chciało wyskoczyć z piersi ze szczęścia. To było pierwsze w życiu „Kocham cię” naszej pierworodnej – wspomina. Dzisiaj, gdy kariera i zarabianie pieniędzy oraz wygoda decydują o tym, kiedy i ile chce się mieć dzieci, Wieliczkowie są jakby z innej planety. – Na razie mamy troje, ale piątka to taka optymalna cyfra – uśmiecha się Ania, tuląc w ramionach sześciomiesięcznego Franciszka.

W rodzinie jak na obozie

Po pracy, gdy Andrzej przez kilkadziesiąt minut tarza się po dywanie ze swoimi córeczkami, gdy czyta im książeczki albo pomaga zorganizować świat lalkowego domu – po prostu odpoczywa. Lubi przymierzać się do świata Jadzi i Tereni, żeby popatrzeć na codzienność z innej perspektywy. To odświeża, ułatwia przeżywanie trudności, pobudza do radości. – Czemu akurat piątka? – zastanawia się Ania. – To pewnie przez harcerstwo. Przekonaliśmy się bowiem, że dzieci wychowuje się o wiele lepiej w grupie, i to gdy jest ona zróżnicowana wiekowo. Przez lata organizowaliśmy zbiórki, obozy, wyprawy i wiemy, że to naprawdę działa – mówi. W harcerstwie odnaleźli się dosyć późno, bo w wieku nastu lat. – Mnie fascynuje w harcerstwie przygoda i przyjaźń – mówi Andrzej. Ania wspomina o tym samym, tylko nieco inaczej: – Tam się coś działo, to mnie pociągało, a potem przyszły znajomości i przyjaźnie, więc łatwo było o mocną więź emocjonalną. Oboje są przekonani, że harcerstwo to niezastąpiona szkoła odpowiedzialności, wrażliwości i rezygnacji z siebie. Czyli? – szkoła małżeństwa i rodziny. – Dzisiaj wiele kobiet boi się macierzyństwa, narosło wokół niego wiele mitów, pokazuje się je w krzywym zwierciadle, nagłaśnia się patologie. Wszyscy liczą, kalkulują, a potem mówią: „nie, nie teraz” albo nawet: „nigdy w życiu”. A to zupełne nieporozumienie – zapewnia. – Są w życiu sprawy, których nie wolno mierzyć upływającym czasem i których nie warto przeliczać na pieniądze, bo wtedy życie przestaje mieć sens, bo miłość wtedy sensu nie ma – dodaje młoda matka. – Co mi po zaoszczędzonych na dzieciach pieniądzach, możliwościach i czasie, jeśli na końcu pozostaje obłędna samotność i emocjonalna próżnia? Spłacając swój dług wobec Zawiszaków, Andrzej i Ania nadają swoim dzieciom imiona patronów poszczególnych grup wiekowych w organizacji: św. Jadwiga Królowa patronuje harcerkom, św. Teresa z Lisieux troszczy się o przewodniczki, św. Franciszek opiekuje się wilczkami. – Teraz, żeby zrealizować plan, potrzebujemy jeszcze dwóch synów: Jerzego (patron harcerzy) i Ignacego (z Loyoli – przewodnik wędrowników) – uśmiecha się Andrzej.

Orszak pełen znaków

Bycie mężem i żoną, ojcem i matką – to najważniejsze role w ich życiu. – Dlatego, kiedy zaproponowano nam udział w Orszaku Trzech Króli, nie zastanawialiśmy się ani przez chwilę. Potem przyjrzeliśmy się całej sytuacji na spokojnie i odkryliśmy, że to nie tylko przygoda i zabawa – opowiadają Wieliczkowie. Będą odgrywać rolę Świętej Rodziny, ich Franuś jako Jezusek przypominać będzie prawdę o tym, że Bóg opowiada się po stronie życia, każdego. Oni sami jako Maryja i Józef staną się znakiem małżeństwa, w które wkracza Bóg po to, by z tego, co trudne i zaskakujące, wyprowadzać błogosławieństwo.