Odpowiedzialność do końca

Karol Białkowski; GN 3/2013 Wrocław

publikacja 25.01.2013 07:00

Każdego roku wiele tysięcy par decyduje się na separację lub rozwód. Tymczasem o żonę i męża trzeba walczyć. To zadanie jest istotne zwłaszcza dla katolików. We Wrocławiu działa grupa, która pomaga przezwyciężać kryzysy.

  Czy słowa przysięgi: „… że cię nie opuszczę aż do śmierci” jeszcze coś znaczą? Karol Białkowski Czy słowa przysięgi: „… że cię nie opuszczę aż do śmierci” jeszcze coś znaczą?

Zaburzone relacje w rodzinie prowadzą coraz częściej do niezrozumienia i do podjęcia drastycznych decyzji cywilnych o rozwodzie lub separacji. Sakrament małżeństwa jest jednak nierozerwalny i to właśnie dlatego Kościół zachęca do podjęcia wzmożonego wysiłku ratowania małżeństw, opierając wspólne życie na Bogu. Problemy w codziennym życiu rodzinnym nie muszą prowadzić do rozejścia się dróg dwóch najbliższych sobie osób. Umocnieniu w sakramencie służy działająca we Wrocławiu Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar”. Jest to również propozycja dla tych, którzy zostali pozostawieni przez męża lub żonę.

Zabrakło Boga

Anna poznała swojego przyszłego męża, rozpoczynając studia na ówczesnej Akademii Ekonomicznej. Byli na jednym roku i w jednej grupie językowej. Wszystko toczyło się normalnym torem. Były zaręczyny i przygotowania do ślubu. Ona zaangażowana w działalność wspólnoty we Wrocławiu, on z innego miasta – swoją „kościelną grupę” zostawił kilkaset kilometrów stąd. Chętnie jednak dołączył do oazy, w której działała jego przyszła żona. – Jak na dzisiejsze realia, wszystko poszło bardzo szybko. Pobraliśmy się, będąc na trzecim roku studiów, mieliśmy po 22 lata – mówi Anna i dodaje, że równie szybko na świat przyszło ich pierwsze dziecko. Studenckie życie, a dorosłe kłopoty. Ciągły brak pieniędzy, mieszkanie w akademiku na piętrze dla rodzin i do tego nauka. – Mimo wszystko było nam naprawdę dobrze. Wspierali nas rodzice, więc udawało się wiązać koniec z końcem – opowiada.

Do końca studiów Anny i jej męża urodziło się jeszcze jedno dziecko, a sytuacja materialna na tyle się poprawiła, że rodzina mogła przeprowadzić się do własnego mieszkania. – Tak naprawdę to ja bardzo chciałam drugiego dziecka. Mój mąż natomiast twierdził, że jest bardzo zmęczony pierwszym. Mimo tych słów żyliśmy tak, jakbyśmy oboje starali się o kolejnego potomka – mówi. Gdy urodził się drugi syn, pojawił się pierwszy konflikt. Kolejną kością niezgody były ogromne długi ciążące na firmie prowadzonej przez męża. Anna zaznacza, że nic o nich nie wiedziała i była bardzo zaskoczona, gdy do mieszkania zapukał komornik. Sytuacja była coraz bardziej napięta. – W 2006 r. mój życiowy partner stopniowo przestał chodzić do kościoła i nie modlił się ze mną i dziećmi. To było bardzo trudne, bo do tej pory opieraliśmy całe nasze wspólne życie na Bogu – tłumaczy. Próbowaliśmy mediacji małżeńskich, ale on nie był zbyt otwarty. Chciał, jako facet, rozwiązać wszystko sam.

No i rozwiązał. Na początku 2008 r. przyszedł z pracy do domu i poinformował, że się wyprowadza, tłumacząc, że łatwiej będzie mu skupić się na spłacie zadłużenia. – Cały czas liczyłam, że wróci i poukładamy sobie życie od nowa. Modliłam się o to żarliwie. Niestety, woli z jego strony nie było, a do tego zżerały nas kolejne długi. Złożyłam pozew o rozwód, bo nie chciałam ich spłacać. Nie było dobrze finansowo, a ja mam ciągle na utrzymaniu dwoje dzieci – dodaje. Po 5 latach od tych dramatycznych wydarzeń Anna cały czas jest samotną matką. – Myślałam, aby poukładać sobie życie z kimś innym, ale nie mogę tego zrobić. Jestem katoliczką i zależy mi na możliwości korzystania z sakramentów świętych. Wychowuję swoich synów w wielkiej wierze i uczę ich, że powinni się modlić za tatę, mimo że nie utrzymuje on z nimi kontaktu i ma nową rodzinę. Ja pamiętam o tym cały czas – mówi.

Jest nadzieja

Darek poznał swoją żonę na spotkaniu u znajomego księdza w 1991 r. Młodzi pobrali się w 1994 r., a cztery lata później doczekali się pierwszego potomka. – Wszystko było bez pośpiechu, zaplanowane i przemyślane – zaznacza. Niestety, w miarę upływu lat coraz więcej czasu poświęcał pracy. Było to spowodowane m.in. niestabilnością finansową. – Zaniedbywałem żonę i to doprowadzało do małych zgrzytów. Nie było kłótni, nie było patologii czy nałogów, ale między nami zaczęło się coś psuć – dodaje. Darek wolał być poza domem niż z rodziną. Doszło do sytuacji, gdy małżonkowie ze sobą nie rozmawiali i nie przebywali. Jedynym wspólnym „punktem” było dziecko. Od samego początku trwania małżeństwa ani mąż, ani żona nie przywiązywali wagi do wspólnej modlitwy.

– Oboje jesteśmy wierzący, ale nie wypracowaliśmy w naszym związku zwyczaju powierzania naszej wspólnoty Bogu. Oczywiście uczestniczyliśmy w życiu Kościoła, ale bez większego zaangażowania – mówi Darek. Przypomina sobie również rozmowę, w której żona wyraziła poczucie rozdźwięku między życiem po katolicku a okazywaniem szacunku jej i rodzinie. – Miała rację. Nie potrafiłem tego zmienić i nie potrafiłem o tym z nią porozmawiać – dodaje z żalem. Mimo narastającego kryzysu Darek, w przeciwieństwie do żony, nigdy nie zaprzestał swoich praktyk religijnych. – Bardzo mi brakowało i brakuje wspólnego uczestnictwa we Mszy św. Spoglądam na inne rodziny obok mnie i trochę zazdroszczę. To paradoks, ale gdy przychodzi niedziela, dzień radości, dla mnie jest to czas trudny do zniesienia – tłumaczy. Jest w nim też rozgoryczenie ze względu na obustronną bierność w próbach ratowania małżeństwa. Taki stan trwał dłuższy czas.

Już podczas kryzysu na świecie pojawiło się drugie dziecko. Niestety, nie scaliło rodziny. Po przeprowadzce, gdy warunki lokalowe się poprawiły, małżonkowie zamieszkali w dwóch różnych pokojach. Relacje były coraz chłodniejsze, a para mieszkając razem, żyła jakby osobno, tworząc sztuczną granicę między sobą. – Ta „rozłąka” trwa od czterech lat, a formalnie jesteśmy po rozwodzie od dwóch – mówi Darek. Sytuacja jest jednak w pewien sposób niezwykła. Poza orzeczonym wyrokiem sądowym niewiele się zmieniło. Wszyscy ciągle żyją w jednym mieszkaniu, a co więcej – dzieci do tej pory nie wiedzą, że rodzice wedle prawa cywilnego nie są małżeństwem. Co się zatem zmieniło? – Paradoksalnie nasze relacje są... znacznie lepsze, niż były wcześniej. Częściej rozmawiamy, częściej uzgadniamy decyzje dotyczące dzieci i te domowe. Nie mamy rozdzielności majątkowej, więc w praktyce żyjemy dalej razem – mówi o tym niecodziennym przypadku Darek. Dodaje również, że cała rodzina spędza też więcej czasu wspólnie. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest teraz dobrze. Darek coraz częściej myśli o tym, by spróbować scalić rozbite małżeństwo. – Chciałbym wzniecić po raz kolejny między nami ten ogień. Sakramentalnie zawsze będziemy mężem i żoną. Modlę się teraz o odwagę do podjęcia tego wyzwania. To nie jest dla mnie łatwe – wyznaje.

Na kryzys modlitwa

Ojciec Maciej Konenc, jezuita, jest duszpasterzem wrocławskiej wspólnoty „Sychar”. To propozycja dla par przeżywających kryzysy. – Kościół nikogo nie odrzuca. Każdy może znaleźć w nim wsparcie – mówi opiekun wspólnoty, podkreślając, że przychodzący na spotkania chcą przede wszystkim umacniać się w wierności swojemu sakramentalnemu przyrzeczeniu bycia ze sobą na dobre i na złe. – Nie chcemy dopuszczać do separacji i rozwodów, bo każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania. To jest podstawą działania naszej wspólnoty – dodaje. Przyznaje jednak, że zdarzają się sytuacje, iż wśród uczestników są osoby, które mają orzeczony wyrok sądowy o rozwodzie lub separacji. – Zachęcamy wtedy do jednostronnej wierności niezależnie od tego, co dzieje się z drugą stroną, oraz do oczekiwania na powrót małżonka – tłumaczy.

Ojciec Maciej zauważa, że małżeństwo wymaga wielkiej odpowiedzialności. Ważna jest odpowiednia reakcja na sytuacje, z którymi para sobie sama nie radzi. Oczywiście nie ma gotowych rozwiązań i często na ich znalezienie trzeba poświęcić dużo czasu i wysiłku. Duszpasterz zwraca uwagę, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z istnienia takiej wspólnoty, jaką jest „Sychar”. Zaznacza również, że dobrze przeżyty kryzys jest czymś bardzo pozytywnym, bo zawsze prowadzi do czegoś nowego i dobrego, a przede wszystkim do nawrócenia ku Bogu. Okazuje się, że Kościół nie zamyka się również na tych, którzy po odejściu od małżonków postanowili założyć nowe rodziny. – Im również poświęcamy czas w ramach wspólnoty par niesakramentalnych – mówi jezuita. Przypomina, że ich udział w życiu Kościoła jest jednak ograniczony. W związku ze stałą przeszkodą nie mogą przyjmować Pana Jezusa w Komunii świętej, ale mogą – i powinni – modlić się podczas Eucharystii oraz osobiście. – Mogą przystąpić również do sakramentu pokuty, choć należy zaznaczyć, że nie mają możliwości uzyskania rozgrzeszenia – dodaje duszpasterz.

Spróbuj wyjść z kryzysu

Spotkania Wspólnoty Trudnych Małżeństw „Sychar” odbywają się przy parafii św. Ignacego Loyoli na ul. Stysia 16 w każdą drugą sobotę miesiąca o godz. 15. Zawsze rozpoczyna je Msza św. i adoracja Najświętszego Sakramentu. Kolejnym punktem programu są formacja i wzajemne wsparcie. Podczas spotkania w salce każdy może zabrać głos i podzielić się swoimi doświadczeniami. Uczestnicy przestrzegają również pewnych zasad: nie pouczają się wzajemnie i nie dają sobie rad. Więcej informacji o wspólnocie na: www.wroclaw-stysia.sychar.org.