Oni nas zawstydzają!

GN 5/2013 Legnica

publikacja 11.02.2013 08:57

O jedności dla Jezusa, chrześcijaństwie kanapowym oraz Wiktorze Tabashu z Betlejem z ks. Rafałem Cyfką z polskiej sekcji Pomocy Kościołowi w Potrzebie rozmawia Jędrzej Rams.

Przedstawiciele Kirche in Not robią wszystko, aby uczulić nasze sumienia na krzywdę, jakiej doznają chrześcijanie m.in. w Ziemi Świętej Jędrzej Rams Przedstawiciele Kirche in Not robią wszystko, aby uczulić nasze sumienia na krzywdę, jakiej doznają chrześcijanie m.in. w Ziemi Świętej

Jędrzej Rams: Czym jest organizacja Pomoc Kościołowi w Potrzebie?

ks. Rafał Cyfka: – Jesteśmy największą katolicką organizacją, która niesie pomoc prześladowanym chrześcijanom. Wiele rzeczy robimy wspólnie z organizacjami protestanckimi Głos Prześladowanych Chrześcijan oraz Open Doors. Natomiast w krajach w większości katolickich Kirche in Not, jak brzmi nasza oryginalna nazwa, jest przodującą organizacją niosącą pomoc oraz zbierającą niezbędne środki finansowe.

Czy organizując pomoc, bierzecie pod uwagę, jakiemu odłamowi chrześcijaństwa pomagacie?

– Nie, w żadnym wypadku. Łączy nas Jezus Chrystus. Łączy nas też prześladowanie, czyli cierpienie za Jego Ewangelię, stąd jesteśmy jednością. Przykłady z krajów, w których jesteśmy prześladowani, pokazują, że dąży się tam do jedności mimo różnorodności w obrzędach czy różnicach dogmatycznych. Jest jedność bycia bratem i siostrą w wierze, gdy trzeba stawić czoło prześladowaniom. Bardzo się cieszymy, że papież Kościoła koptyjskiego zaraz po swoim wyborze i objęciu urzędu mówił jeszcze mocniej o tej jedności prześladowanych chrześcijan w Egipcie. Dlatego niosąc pomoc, nie pytamy o odłam. Wychodzimy też poza chrześcijaństwo. W Republice Sudanu Południowego budujemy studnie i szpitale. Ludzi, którzy przychodzą z nich korzystać, nie pytamy o wiarę, a mieszkają tam też animiści oraz muzułmanie.

Był czas, gdy Kościół w Polsce potrzebował pomocy i otrzymywał ją właśnie od Kirche in Not. Czy dzisiejsze działanie polskiej sekcji tej organizacji jest swego rodzaju spłaceniem długów moralnych, czy chodzi o zwykłą solidarność z cierpiącymi chrześcijanami?

– Myślę, że jedno nie wyklucza drugiego. Przez lata Kościół w niedemokratycznej Polsce otrzymywał ogrom pomocy. Ta wdzięczność jest oczywiście obecna w wielu Polakach. Ale idea stworzenia polskiej sekcji organizacji narodziła się spontanicznie. Powstała po to, aby nieść tę pomoc dalej, w momencie gdy już sami mogliśmy pomagać innym. A zatem powstanie w Polsce biura Kirche in Not to wyraz wdzięczności i miłości chrześcijańskiej.

Jakie znaczenie ma akcja rozpoczęta w diecezji legnickiej? Odbywają się podobne inicjatywy w innych regionach Polski?

– Inicjatywa Rodzina Rodzinie jest pierwszą o takim charakterze. Angażujemy się w nią razem z diecezją legnicką. Jej waga jest przeogromna, ponieważ rodziny polskie żyjące w diecezji legnickiej uświadamiają sobie cierpienie rodzin chrześcijańskich w innych regionach kuli ziemskiej. Nam w Polsce jest w miarę dobrze. Nam nikt nie grozi za to, że idziemy w niedzielę do kościoła. Nikt nas za to nie zwalnia z pracy. Mało tego – nikt nam nie utrudnia z tego powodu spraw związanych z utrzymaniem siebie i naszych rodzin. Chrześcijanie w Betlejem cierpią, bo nie są w stanie utrzymać siebie i swoich bliskich tylko z tego powodu, że są chrześcijanami. Sytuacja ta zmusza ich do ucieczki z Ziemi Świętej. To jest wielki ból. Stąd takie akcje uwrażliwiają, pokazują cierpienie innych ale ich owocem jest także umożliwienie chrześcijanom pozostania w ich domu.

Ucieczka chrześcijan z Ziemi Świętej ma jakiekolwiek realne przełożenie na wiarę polskiej rodziny z diecezji legnickiej?

– Mylę, że tak. Wiara tamtych ludzi nas zawstydza. My jesteśmy, jak niektórzy mówią, „chrześcijaństwem kanapowym”. Jest nam wygodnie, czysto, schludnie, mamy ogrzane kościoły. Nikt nam nie grozi. Tamci ludzie pomimo sytuacji, w jakiej żyją, umacniają wiarę pozostałych chrześcijan. Ot, chociażby Wiktor Tabash z Betlejem, który swoją pracą daje utrzymanie kilkudziesięciu rodzinom. Mógłby myśleć o sobie, ale miłość chrześcijańska, ta nie w teorii, lecz praktyce, nie pozwala mu spać spokojnie, gdy wie, że obok są chrześcijanie w potrzebie.

Czy wie Ksiądz, kto stworzył różańce rozprowadzane w naszej diecezji?

– My sprowadzamy różańce od wspomnianego Wiktora Tabasha. Wykonane są z drewna oliwnego przez wiele rodzin w Betlejem.

Można przyjąć, że gdyby udało się rozprowadzić wszystkie różańce w ramach akcji Rodzina Rodzinie, to w ten sposób damy pieniądze chrześcijanom w Betlejem np. na miesiąc życia?

– Myślę, że nie można tak oceniać. Sytuacja w Palestynie jest tak dynamiczna i zmienna, że trudno wyrokować o konkretnym czasie. Bardzo często jest tak, że w Betlejem brakuje wody. Państwo Izrael celowo zakręca wodę, aby utrudnić życie Palestyńczykom. A chrześcijanie, mieszkając dom w dom z Palestyńczykami, przez to cierpią. Aby utrzymać siebie i swoje rodziny, potrzebują pieniędzy. Dodatkowo nie wolno zapomnieć, że oni żyją w ciągłym zagrożeniu wybuchem wojny lub zamieszek. Rozprowadzone różańce z pewnością pozwolą im zostać w Ziemi Świętej i przywrócą nadzieję, że nie są osamotnieni, że są rodziny, które nie tylko wsparły ich finansowo, ale także, a może przede wszystkim, za nich się modlą.

A co z pielgrzymami odwiedzającymi Betlejem? Nie mogą kupować u chrześcijan?

– Sytuacja z przewodnikami jest bardzo skomplikowana. Bardzo często jest tak, że przewodnicy zachęcani „profitami” przez muzułmańskich handlarzy prowadzą grupy do ich sklepów. Sklepy muzułmańskie są duże. Natomiast chrześcijańskie – niewielkie. Znajdują się głównie w okolicy bazyliki Bożego Narodzenia. Łatwo też rozpoznać, czy sklep, do którego wchodzimy w Betlejem, Jerozolimie czy Nazarecie, jest chrześcijański, czy nie. Chrześcijanie mają na szyi zawieszone medaliki z Matką Bożą lub krzyżyk, który jest zawsze widoczny. Warto kupować w tych sklepach. •