Doktor od dzieci

Marta Deka i Krystyna Piotrowska; GN 6/2013 Radom

publikacja 18.02.2013 09:30

Uważa, że warto bronić swojego zdania i że strach przed ośmieszeniem często jest wyimaginowany.

 Sylwia i Grzegorz Nycowie z dziećmi Archiwum rodzinne Nyców Sylwia i Grzegorz Nycowie z dziećmi

O niepłodności mówi się, że jest chorobą cywilizacyjną, bo jak pokazują statystyki, nawet co piąte małżeństwo nie może mieć dzieci. Spragnione potomstwa, zaczynają szukać pomocy. – Warto propagować naprotechnologię jako alternatywę dla in vitro, bo ona wnosi uczciwe podejście do leczenia. W sposób kompleksowy traktuje niepłodną parę – mówi lekarz Grzegorz Nyc, specjalista ginekolog położnik z Radomia .

Jej sprawa?

Na jednych z rekolekcji podczas spowiedzi zrozumiał, że przepisywanie antykoncepcji jest współuczestniczeniem w czymś złym. Wcześniej uważał, że to tylko pacjentka ponosi odpowiedzialność, bo sama tego chce i wydaje na to swoje pieniądze. – Sądziłem, że skoro nie namawiałem do antykoncepcji, to nie jest to moja sprawa. Ale wtedy dotarło do mnie, że w pracy zawodowej jako katolik nie przestrzegam zasad etyki katolickiej – mówi Grzegorz Nyc.

Wrócił z rekolekcji do swojego szpitala już jako osoba niewypisująca antykoncepcji. Nikt go za to z pracy nie wyrzucił i do niczego nie zmuszał, również do uczestniczenia w takich zabiegach medycznych, w których nie chciał uczestniczyć. Co prawda niektórzy trochę dziwili się tej postawie młodego lekarza, ale dość szybko wszyscy się przyzwyczaili, że jest doktorem „rodzinnym” i tym „od dzieci”. Był już wtedy szczęśliwym ojcem dwójki pociech. Trzecie miało się urodzić. – Uważam, że w Polsce można pracować godnie jako lekarz, także jako lekarz ginekolog, i wykonywać pracę zgodnie z własnym sumieniem. Warto bronić swojego zdania, bowiem strach przed ośmieszeniem jest często wyimaginowany – dodaje.

I wtedy zaczął poszukiwać. Ze względu na swoją specjalizację znał podstawy metody in vitro. O naprotechnologii po raz pierwszy usłyszał w 2009 r. Pojechał na konferencję do Łomianek. Tam dowiedział się więcej o tej metodzie, która jest w pełni zgodna z etyką Kościoła katolickiego, a daje dobre efekty i wiele par małżeńskich może dzieki niej doczekać się potomstwa. Opublikowane na ten temat statystyki pokazują, że w pierwszym roku leczenia 44 procent par małżeńskich spodziewa się urodzenia dziecka, w drugim roku liczba wrasta do 62, a w kolejnym do 71 procent.

Czas na zmiany

– Naprotechnologia w dosłownym tłumaczeniu to technologia naturalnej prokreacji; jej celem jest wyleczenie z niepłodności i w ten sposób doprowadzenie do poczęcia, a nie ominięcie choroby i doprowadzenie do poczęcia poza organizmem kobiety – tłumaczy Grzegorz Nyc. – Metoda ta została zapoczątkowana w latach 70. XX w. przez amerykańskiego położnika prof. Thomasa Hilgersa. Żeby posługiwać się nią, trzeba przejść specjalistyczne kursy. Nie jestem uprawnionym lekarzem naprotechnologiem. Nie robiłem tego kursu, muszę z tym poczekać, choćby ze względu na jego wysoki koszt. Ale jestem zainteresowany tym tematem – dodaje.

Naprotechnologia posługuje się całą zdobyczą wiedzy medycznej. Wykorzystuje wszystkie konwencjonalne i sprawdzone metody lecznicze. Pacjentka, która chce się leczyć tą metodą, musi znaleźć w swojej okolicy edukatora, który nauczy ją obserwować swój organizm w systemie tzw. Modelu Creightona. Małżonkowie mówią, że po tych spotkaniach lepiej się poznają, zbliżają do siebie, a ich relacja małżeńska poprawia się.

W Radomiu edukatorem jest Katarzyna Kaszo-Stanik. W internecie na stronie www.leczenie-nieplodnosci.pl albo na www.naprotechnologia.pl znajduje się wykaz lekarzy i edukatorów z całej Polski. Po trzech miesiącach podstawowej obserwacji małżonkowie zgłaszają się do lekarza naprotechnologa. Ten zleca badania kobiecie, a jeżeli jest taka potrzeba, również mężczyźnie. Okazuje się że w wielu przypadkach pomaga już drobna modyfikacja stylu życia, diety, przyzwyczajeń. Mogą one prowadzić do sukcesu, jakim jest uzyskanie upragnionego potomstwa.

– Często zapominamy o podstawowych rzeczach, takich jak unikanie używek, palenia papierosów, picia dużej ilości kawy. U mężczyzn zagrożeniem może być siedzący tryb życia, noszenie ciasnej bielizny czy nerwy i stres. Bywa że małżonkowie dużo pracują i po prostu nie mają czasu dla siebie, zbyt rzadko spotykają się w sypialni. Od tego zaczynamy, a potem szukamy innych przyczyn i sposobów leczenia – aż po wykorzystanie w leczeniu hormonów, a nawet zabiegów operacyjnych. Zresztą tymi sposobami posługuje się większość moich kolegów ginekologów – wyjaśnia Grzegorz Nyc.

Prawdę pokażą wnuki

Naprotechnologia szanuje zasady etyczne, ale też godność człowieka. Lekarz i pacjent w procesie diagnostyki i terapii stają się nawzajem partnerami. Pacjent się edukuje, powiększa swoją wiedzę, choćby z zakresu wspomnianej wcześniej profilaktyki zdrowego stylu życia. – Uważam, że podejście do pacjentów jest uczciwe. Nawet jeśli do poczęcia nie dojdzie, to mają oni poczucie, że wszystko, co możliwe, zostało zrobione. Jeśli po dwóch latach leczenia nie ma efektów, małżonkom często proponuje się adopcję. Najczęściej jest to dobrze przyjmowane przez te pary – mówi ginekolog i wyjaśnia: – In vitro z kilku względów jest dla katolika nie do przyjęcia. Po pierwsze dochodzi do utraty zarodków, a wierzymy, że człowiek istnieje od poczęcia. W związku z tym można powiedzieć, że ta metoda nie szanuje życia od poczęcia. Druga sprawa – to instrumentalne podejście do kobiety. Jest narażana na szereg czysto technicznych medycznych procedur. Po trzecie, do poczęcia nie dochodzi wskutek aktu małżeńskiego.

Generalna różnica między naprotechnologią a in vitro polega na tym, że ta pierwsza metoda ma za zadanie wyleczyć pacjentów, bo są nimi i mężczyźni, i kobiety, i naturalnie doprowadzić do poczęcia. In vitro zastępuje to poczęcie i pacjentka w dalszym ciągu będzie prawdopodobnie niepłodna, bo jej choroba nie została wyleczona. – Jest to więc różnica w uczciwym podejściu do leczenia – mówi Grzegorz Nyc i dodaje: – W przypadku in vitro dopiero jeśli wnuki dzieci poczętych przy zastosowaniu tej metody będą zdrowe, będziemy mogli powiedzieć, że opanowaliśmy technikę zapładniania pozaustrojowego. Natomiast do tego czasu, cytuję tu prof. Mariana Gabrysia z Wrocławia, należy in vitro traktować jako szeroko zakrojony eksperyment na człowieku.

Duchowe wsparcie

Grzegorz Nyc jest rodowitym wrocławianinem, żona Sylwia radomianką. Małżeństwem są od dziewięciu lat. Półtora roku temu podjęli decyzję o przeprowadzce z Wrocławia do Radomia. Od grudnia 2011 roku pan Grzegorz pracuje w szpitalu na Józefowie na oddziale ginekologiczno-położniczym jako lekarz specjalista ginekolog. Najstarszy syn państwa Nyców – Wojtuś – uczy się w szkole muzycznej, tak jak i 6-letnia Natalka. Najmłodsza – Martusia – chodzi do przedszkola.

– Pochodzę z rodziny tradycyjnie wierzącej – mówi pan Grzegorz. – Gdy byłem studentem, nie miałem czasu na uczestniczenie w duszpasterstwie akademickim, bo studia medyczne są dość trudne i czasochłonne. Później, w małżeństwie, doszliśmy z żoną do wniosku, że nieuczestniczenie w spotkaniach grupy duszpasterskiej to brak duchowego wsparcia, a samemu nieraz trudno się obronić przed zagrożeniami płynącymi ze świata. W początkowych latach naszego małżeństwa byliśmy związani z Domowym Kościołem – gałęzią Ruchu Światło–Życie, później z Odnową w Duchu Świętym. A po przyjeździe do Radomia włączyliśmy się we Wspólnotę Modlitwy i Ewangelizacji św. Dobrego Łotra.

Znaleźli miejsce i działają

Ks. Sławomir Płusa, diecezjalny moderator ds. nowej ewangelizacji

– Pan Grzegorz wraz z żoną bardzo serio biorą Kościół jako wspólnotę wiary i swoje miejsce w niej. Po przeprowadzeniu się z Wrocławia do Radomia szukali miejsca w Kościele lokalnym i akurat pojawili się u nas na spotkaniach we wspólnocie Dobrego Łotra. Weszli w to doświadczenie wiary, które my proponujemy w kontekście ewangelizacyjnym, i zaczęli owocnie działać. To oni zainicjowali comiesięczne spotkania dla młodych małżeństw z dziećmi. Sami są młodym małżeństwem i chcą się wiarą dzielić i budować ją wraz z innymi. Wiem, że w środowisku pracy pan Grzegorz zajmuje bardzo jednoznaczną postawę, promującą nauczanie Kościoła katolickiego odnośnie do przekazywania życia, jest jego obrońcą. To jego profil duchowy i profil osobisty.