Dom od Boga

Ks. Roman Tomaszczuk; GN 7/2013 Świdnica

publikacja 22.02.2013 09:30

Każdy niedowiarek może stanąć przed domem Rudnickich w Dzierżoniowie i mieć materialny dowód, że Bóg istnieje.

Dom od Boga ks. Roman Tomaszczuk To zdjęcie państwa Rudnickich zostało wykorzystane w tegorocznym kalendarzu diecezjalnym.

O duży dom z ogrodem – rzuca intencję któreś z dzieci. To wieczorna modlitwa całej jedenastoosobowej rodziny. Rodzice patrzą na siebie z zaskoczeniem. W jego oczach jest także niepokój, ale w jej już tylko zawierzenie. Bóg przemówił przez ich dziecko. Niech dzieje się Jego wola.

Przed stołówką

KUL – w tamtych czasach jedyny katolicki uniwersytet gromadził wśród swoich studentów najlepszych, zaangażowanych i oddanych Kościołowi młodych ludzi. Nie dziwi więc, że wszyscy patrzyli na absolwentów KUL-u jak na przyszłość Kościoła w Polsce. Ale oni sami o sobie tak nie myśleli. Zwyczajnie, jak wszyscy inni, martwili się egzaminami, jak zdobyć deficytowy podręcznik, kiedy będzie następna prywatka i że do domu jest tak daleko. Anatol jest starszy od Sabiny o pięć lat, ale tak się cudownie złożyło, że na studia poszedł dwa lata później (technikum trwało rok dłużej niż liceum, a po nim jeszcze rok pracował), dlatego w Lublinie mogą być ze sobą dwa lata. A są, odkąd koleżanki stwierdziły: „Sabinko, mamy kogoś dla ciebie”.

Poznają się przed stołówką. Od samego początku wiedzą, że to nie jest przypadek. On podziwia jej żywiołowość, błyskotliwość i otwartość na Boga. Jej imponuje jego wiek, poukładanie, opanowanie oraz ogromna miłości do Maryi. Rozmawiają o wszystkim, a z upływem czasu coraz częściej także o wspólnej przyszłości. Razem się też modlą, bo to jedyny sposób, żeby cieszyć się z czystości narzeczeńskiego czasu. Zanim jednak tato Sabiny przytuli Anatola do piersi i powie: „Mój synu”, dziewczyna musi stoczyć ostateczną walkę. W sobie. Jest poważnie rozdarta, stojąc na rozdrożu: małżeństwo czy zakon?

Tylko dwoje

Kiedy wychodzi ze swojego domu w Łącku, płacze. Łzy leją się strumieniem, gdy słyszy słowa błogosławieństwa swoich rodziców. Kocha swój dom. Kocha rodziców, od których nauczyła się, jak kochać Boga i ludzi. Jeśli wie, co to jest niebo, choć troszeczkę, to tylko dzięki nim. No i Anatolowi, dlatego będzie jego żoną. Już za chwilę. Na zawsze. Przez pierwsze dwa lata wynajmują w rodzinnym, Anatolowym Dzierżoniowie mieszkania. Wreszcie dostają wymarzone służbowe M-3. Całe sześćdziesiąt cztery metry kwadratowe. Ciasno robi się dopiero przy szóstym dziecku. Ale zanim ono przyjdzie na świat, dużo wcześniej, jest ostrzeżenie. – Nie powinna mieć pani więcej dzieci – mówi lekarz po narodzinach drugiej córki.

Ale Bóg chce inaczej. Dwa lata później na świat przychodzi Ela, potem Marysia, Janek, Weronika, Józek, Dominik i Stasiu. Ten beniaminek ma dzisiaj pięć lat. Sabina, krucha, delikatna kobieta, polonistka z talentem matematyczno-fizycznym, nie ma wątpliwości, że gdyby mogła raz jeszcze wybierać, zostałaby położną. Ale o tym przekonało ją macierzyństwo, dwadzieścia lat karmienia piersią i dziewięciokrotne zdumienie, że Bóg jej i Anatolowi tak bardzo ufa, że po raz kolejny oddaje w ich ręce nowe życie. Czy oni mogą nie odwdzięczyć się wobec Niego tym samym?

Moje łóżko

Modlitwa o dom z ogrodem pojawia się spontanicznie, podczas wieczornej modlitwy całej rodziny. Siedem lat temu po raz pierwszy. I wraca, wraca każdego dnia. Sabina od razu wie, że jest to Boże natchnienie. Anatol ma opory. – Coś ty naopowiadała dzieciom? – wyrzuca żonie. Ona wyjaśnia, że nie ma z tym nic wspólnego i płonie nadzieją. On jednak umie liczyć, stąpa twardo po ziemi. Przy tak licznej rodzinie i skromnych zarobkach nie ma szans na kredyt. Nie w Polsce. Z drugiej strony dzieci rosną. Pięć dziewcząt każdego dnia w kolejce do łazienki, dorastający chłopcy, których energia wprost rozsadza, i ciche marzenia o własnym łóżku, w którym nie będzie brata czy siostry.

Każdego kolejnego roku upartego wołania: „O dom z ogrodem! Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie” konieczność wysłuchania tej prośby staje się coraz bardziej oczywista. Bo im większe dzieci, tym mniej miejsca na normalne życie, odpoczywanie, naukę. A do tego znajomi, koleżanki, przyjaciele – bo ciasne mieszkanie Rudnickich jest wciąż otwarte na innych. Sabina zostawia Bogu sposób, w jaki odpowie na ich prośbę. Widzi jednak, że czasu jest coraz mniej. Czemu Bóg zwleka? Już wie. To sprawa Anatola. – Dzieci wierzą, że to możliwe, ja wierzę, całym sercem, musisz uwierzyć także ty…. Ludzkie kalkulacje nie dają nam prawa do takich marzeń, ale u Boga, u Boga wszystko jest możliwe – przekonuje męża.

Domowa orkiestra

Wiedzą, że Bóg nie wyręczy ich z tego, co sami powinni zrobić. Odwiedzają więc okoliczne wsie w poszukiwaniu taniego domu do remontu. Wybór jest niewielki, ale to nie problem. Rodzi się pytanie: a co ze szkołą muzyczną? Dwa akordeony, gitara, skrzypce, flet poprzeczny, pianino, bębny – jak nie zmarnować talentów dzieci? One uczą się grać, a dowożenie ich z wioski na popołudniowe lekcje do szkoły muzycznej nie wchodzi w grę. Modlitwa staje się zatem bardziej precyzyjna: o duży dom z ogrodem, w Dzierżoniowie i jeszcze w tej samej parafii – bo żyją jej sprawami jak rzadko kto.

Rok 2010. Stają do przetargu i udaje im się kupić za dwudziestoletnie oszczędności działkę. Dokładnie taką, jakiej potrzebują. – To były pieniądze, jakie odkładaliśmy na kształcenie naszych dzieci – mówi Sabina. Potem wszystko dzieje się już naprawdę błyskawicznie. Bóg błogosławi im na każdym kroku: w radościach zdobywania serc dla ich sprawy i w wytrwaniu w trudnościach związanych z kolejnymi etapami budowy.

Dom rośnie w oczach. – Ale tylko dlatego, że Bóg tego chce i daje nam przyjaciół, którzy rozumieją naszą sytuację – zapewnia Sabina. Pomagają także instytucje, m.in. diecezjalna Caritas, pomaga parafia. Lista jest długa. Potrzeby także niemałe, ale oni wciąż się modlą, każdego wieczoru: „O ludzką przyjaźń, o Boską miłość i o zbawienie naszych dusz” – jak nauczyła Sabinę jej mama, a tę z kolei jej matka, a tę pewnie także matka. – Ludzie są tacy dobrzy! – wzdycha.

Rok 2012. Półtora roku po wylaniu fundamentów zbliża się Boże Narodzenie. Sabina już wie, że nie chce wigilii przeżywać w ciasnocie starego mieszkania. Dzieli rodzinę na trzy grupy. Jedna myje dom, w którym wciąż trwają prace wykończeniowe. Druga pakuje najpotrzebniejsze rzeczy. Trzecia gotuje wigilijny posiłek. Sabina już wie, że gdy wejdą do domu w Wigilię, to już w nim zostaną.

Dwieście metrów dla życia

– Bóg kocha naszą rodzinę i ludzie kochają naszą rodzinę, bez nich tego domu by nie było – zapewniają Rudniccy. Żyją bardzo skromnie. Nie ma mowy o jakimkolwiek zbytku. Pieniądze wydają na rzeczy konieczne: jedzenie, opłaty. Oszczędzają na spłatę zaciągniętych u przyjaciół długów na wykończenie domu. Ubrania, zabawki, książki z wdzięcznością przyjmują od innych. I chociaż rodzinnych spraw mają bez liku, zarówno dzieci, jak i rodzice angażują się w życie wspólnot parafialnych i środowiskowych. A przyszłość? Kiedy na świat miało przyjść piąte dziecko, ludzie pytali: co wy im dacie? A Rudniccy powtarzali jak mantrę: wiarę i miłość, to wystarczy. To cała przyszłość. Kto może dać więcej?

Dobrobyt nie sprzyja wychowaniu, za to godziwe warunki życia na pewno są potrzebne. W ich przypadku wreszcie jest dom. Podarowany im przez Boga, w samą porę. Sabina z dumą oprowadza po swoich dwustu metrach. Opowiada o sypialniach dla dzieci, o dwóch garderobach, o spiżarni. Cieszy się z kuchni i łazienek… wreszcie nie będzie problemu z poranną toaletą. Wreszcie codzienne ćwiczenia na kilku instrumentach nie będą tworzyć kakofonii. Wreszcie każde z dzieci będzie mogło spokojnie uczyć się i modlić według własnego rytmu.

Kiedy siada do stołu ze swoim gościem, dzieci zaczynają grać. Bo koncert to obowiązkowy punkt wizyty w ich rodzinie. Na końcu występuje najmłodszy, Stasiu. Jego popisowy numer to kolędowa piosenka z refrenem: „Przynieście ze sobą Dziecinę,/ jest miejsce w naszej rodzinie,/ dla Boga u nas zawsze otwarte drzwi”.