Ciało i duch w miłości

Elżbieta i Piotr Krzewińscy

publikacja 01.03.2013 09:30

Ciało może być źródłem błogosławieństwa lub przekleństwa. To zależy od człowieka.

Ciało i duch w miłości Jakub Szymczuk / Agencja GN Ciało jest nam więc potrzebne, byśmy mogli zobaczyć, że ta druga osoba nas kocha, bo jest dla nas cieleśnie obecna, pracowita, czuła i by ta druga osoba mogła zobaczyć, że my ją kochamy.

Prelekcję zatytułowaną „Ciało i duch w miłości małżeńskiej” wygłosił podczas II Kongresu Małżeństw w Świdnicy ks. Marek Dziewiecki. Ks. Dziewiecki jest doktorem psychologii. Od 1988 r. wykłada psychologię i pedagogikę m.in. w Seminarium Duchownym w Radomiu. Od jesieni 1997r. pełni funkcję Krajowego Duszpasterza Powołań. Jest członkiem Komisji Episkopatu Polski ds. Trzeźwości.

Na samym początku ks. Dziewiecki podkreślił, że to Jezus uczy nas kochać. Podstawowym elementem naszej dumy i radości jako chrześcijan powinien być fakt, że jesteśmy dziećmi Boga, który nas rozumie i kocha, który uczy nas kochać siebie nawzajem.

Prelekcja podzielona została na 3 części. W pierwszej przedstawiono, czym jest ciało w człowieku. Potem omówiono sprawę ducha i rolę sfery duchowej. Następnie prelegent wyjaśnił, czym jest miłość małżeńska, do której Bóg uzdolnił ludzi i jaki jest sens ciała w odniesieniu do tej miłości.

Ciało

Tekst biblijny jest bardzo radykalny w temacie ciała i nie pozostawia wątpliwości, że jest ono bardzo ważnym wymiarem człowieka. My, chrześcijanie, jesteśmy w tym względzie bardziej radykalni niż biologia, która wskazuje, że nasze ciała pochodzą od ciał rozwiniętych wyżej ssaków. Biblia mówi, że nasze ciało jest z ziemi, błota, z prochu - z materii. Jesteśmy w pełni materialni, w pełni cieleśni.

Bóg podkreślił ważność ciała przez to, że Syn Boży stał się Ciałem. Chrześcijaństwo jako jedyna religia na świecie - przez akt Wcielenia Syna Bożego - tak mocno podkreśla wagę ciała. Żaden inny system religijny, filozoficzny czy antropologiczny nie pokazuje tej niezwykłości ludzkiego ciała. Dlatego winniśmy wychwalać Pana Boga za to, że dał nam ciało. Trzeba też podkreślać piękno dobrze przeżywanej cielesności. Niestety, nie zawsze tak na to patrzymy, przeważnie też nie potrafimy o tym mówić. Dlatego w świecie funkcjonuje pogląd, że chrześcijanie są wrogami ciała. A przecież jako chrześcijanie mamy powody od samego Boga, by wychwalać Go za to, że dał nam ciało. Naszym zadaniem jest więc pokazywanie tego światu i uczenie innych ludzi kierowania ciałem. Żeby jednak to robić, należy wyjaśnić parę ważnych kwestii.

Ciało jest niezwykle istotną częścią człowieczeństwa i naszej natury z woli samego Boga. Nie zostało stworzone przez szatana, czyli nie jest źródłem nieszczęść. Jest czymś bezcennym, bo sam Bóg stał się Ciałem, byśmy w tej kwestii nie mieli żadnych wątpliwości. I można by rzec, że od postawy wobec ciała zależy los człowieka.

Przede wszystkim zapomina się dzisiaj, że ciało nie jest człowiekiem. Człowiek jest nieskończenie większy niż jego ciało. Dlatego to on winien kierować ciałem, a nie ciało człowiekiem. Jeżeli nie kierujemy dojrzale naszym ciałem, nie rozumiemy naszego ciała, to wtedy przejmuje ono kontrolę nad nami i zaczyna nami kierować. Stajemy się wtedy – jak mówi Biblia – człowiekiem cielesnym. A przecież ciało nie rozumie, kim jest człowiek. Ciało nie jest w stanie kochać, jest tylko w stanie spontanicznie szukać przyjemności.

Ciało może być źródłem błogosławieństwa lub przekleństwa, ale to nie zależy od niego, tylko od człowieka, który nim kieruje, lub pozwala, by ciało nim kierowało. W każdej sferze: psychicznej, moralnej, duchowej, religijnej, społecznej, także w sferze cielesnej, potrzebujemy pracy nad sobą. Po grzechu pierworodnym nie ma sfery, której nie musielibyśmy wychowywać. W sferze cielesnej ten brak samokontroli i wychowania jest bardzo widoczny. Łatwo można zauważyć, że są ludzie uzależnieni od ciała. Przejawia się to m.in. w hedonizmie, czyli wyznawaniu poglądu, że przyjemność, rozkosz to najwyższe dobro, cel życia, a oddawanie się przyjemnościom zmysłowym przynosi prawdziwą satysfakcję i szczęście. Od ciała uzależnieni są też erotomani, ludzie leniwi czy egoiści.

Człowiek, który się uzależnił od ciała, staje się wrogiem samego siebie. Niby staje się wielkim sprzymierzeńcem ciała, prawie je ubóstwia. Skoro jednak ciało to tylko jedna z cząstek człowieka, to ubóstwienie tej cząstki sprawia, że staje się ona rodzajem nowotworu, tzn. rozwija się kosztem reszty człowieczeństwa. Prowadzi to do zniszczenia człowieczeństwa. W rezultacie samo ciało też zginie, bo bez człowieka nie może przetrwać. Jeśli zdecyduję się popełnić samobójstwo, bo nie radzę sobie z życiem, moje ciało też ulegnie śmierci. Ktoś, kto się poddaje ciału i redukuje siebie tylko do samego ciała, staje się jego niewolnikiem ciała i niszczy swoje człowieczeństwo, więzi, sumienie, wolność, swoją zdolność do miłości.

Drugim zagrożeniem w sferze cielesnej jest wrogość wobec ciała i cielesności, walka z ciałem. To zagrożenie występuje może rzadziej, a przynajmniej z zewnątrz trudniej je zaobserwować. Od razu można dostrzec, gdy ktoś jest niewolnikiem swojego ciała, natomiast wrogość wobec ciała jest bardziej ukryta, jest mniej widoczna. Ta wrogość przejawia się m.in. w tym, że ludzie próbują sobie wmawiać, że są aniołami, że są tylko duchem, a ciało jest czymś bardzo podrzędnym i nieistotnym. U dziewcząt formą walki z ciałem może być anoreksja czy bulimia, a u nastoletnich chłopców każde sięganie po alkohol, narkotyk czy ryzykowny tryb życia. Taki nastolatek, a nawet i dorosły często nie zdaje sobie z tego sprawy, że tak naprawdę w ten sposób walczy z własnym ciałem, aż do samobójstwa włącznie.

Widać zatem, że ciało pozostawione samo sobie nie wie, kim jest i po co jest istnieje, nie wie, jaki jest jego sens. Ciało nie może tego wiedzieć, gdyż nie jest człowiekiem. Nie ma cielesnego rozumu czy cielesnej duchowości. Miłość, wolność, rozumność jest w człowieku, a nie w cielesności.

Jeżeli człowiek próbuje w sferze cielesnej kierować się ciałem, czyli spontanicznością, będzie postępował w sposób bezmyślny, gorzej niż zwierzę. Zwierzęta zostały bowiem świetnie zaprogramowane przez Stwórcę i żadne nie zrobi sobie krzywdy. Zwierzę nie znęca się nad innymi zwierzętami, natomiast człowiek potrafi się znęcać i to nad najbliższymi – w małżeństwie czy w rodzinie. Człowiek potrafi znęcać się także nad samym sobą. Widać to najbardziej wtedy, gdy pobłądzi w sferze cielesnej, gdy ciało stanie się dla niego bożkiem.

Ciało pozostawione samemu sobie, ulegające spontaniczności, próbuje zagarnąć sobie całą władzę i rządzić człowiekiem, by kierował się tym, co jest tylko chwilową przyjemnością. Wtedy przestaje być ważne, że ta chwilowa przyjemność wkrótce może doprowadzić do szpitala, do więzienia czy do śmierci. Dla tej chwili człowiek potrafi zrujnować sobie całe życie, sumienie, wolność, miłość, zbawienie, więzi z najbliższymi. Jest rzeczą wręcz niewiarygodną, jak człowiek obdarzony rozumem i wolnością może aż tak się zniewolić własnym ciałem.

By nie poddać się tej niewoli trzeba wiedzieć, że nie można w tej sferze ulegać spontaniczności, ale należy kierować się rozumnością i wolnością, które są czymś niebotycznie większym i piękniejszym niż spontaniczność.

Po urodzeniu, w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie wszyscy jesteśmy niewolnikami ciała. Niemowlę chce tego, czego chce ciało. Niemowlę jeszcze nie ma pojęcia, że istnieje, że kiedyś może myśleć i kochać, natomiast już odczuwa swoje ciało, potrzeby cielesne i tylko nimi się kieruje. Człowiek dorosły, gdy kieruje się ciałem, zachowuje się tak jak to niemowlę. Można rzec: jest na poziomie niemowlęcia.

Ciało to dar Boga i dlatego jest błogosławieństwem, ale winniśmy nim mądrze kierować. Staje się przekleństwem, jeśli człowiek się zredukuje do ciała. Każdy z nas musi na co dzień mierzyć się z własnym ciałem.

Żeby ciało było błogosławieństwem - elementem naszej drogi do szczęścia - potrzebny jest duch. Człowiek musi respektować całego siebie (o tej sferze wiele mówił podczas II Kongresu Małżeństw Jacek Pulikowski)

Duch

Sfera duchowa to jedyna przestrzeń, w której człowiek może zrozumieć samego siebie i całego siebie. Tylko dzięki sferze duchowej, tchniętej bezpośrednio przez Boga, mogę zrozumieć, kim jestem, skąd się wziąłem, po co żyję i w oparciu o jakie więzi, wartości i zasady moralne mogę zrealizować ten sens życia, który w sferze duchowej odkrywam. W żadnej innej sferze nie mogę zrozumieć samego siebie. Tylko duch wie, kim jestem. Moja emocjonalność, cielesność, umysł, wolność same z siebie nie wiedzą, kim jestem. Jestem większy niż moje ciało, emocje, rozum czy wolność, którą Bóg mnie obdarzył. Bóg obdarzył tymi zdolnościami i elementami natury, ale każdy z tych elementów jest ślepy wobec mojej tajemnicy. Cząstka mnie nie może zrozumieć mnie całego.

Nie każdy człowiek rozwija tę sferę. Potrzeby duchowe są ciche, delikatne, nie narzucają się. Potrzeby ciała (senność, głód, pragnienie) trudno ignorować. Są natrętne, więc uczymy się je respektować od niemowlęctwa. Nastolatek czy dorosły łatwiej poprosi o coś do zjedzenia niż o coś do przemyślenia – mówił prelegent. Człowiek łatwiej respektuje potrzeby swojej sfery emocjonalnej czy cielesnej, niż potrzeby sfery duchowej.

O sferę duchową trzeba bardzo dbać, jeśli chcemy stać się człowiekiem duchowym, który rozumie samego siebie. Podstawowym sposobem dbania o sferę duchową w człowieku jest myślenie, rozum, modlitwa, refleksja, więź z Bogiem, który ostatecznie najpełniej i nieomylnie objawia moją tajemnicę, także tajemnicę ciała.

Ks. Dziewiecki wskazał też zagrożenia, które prowadzą do kalectwa w sferze ducha. Są to:

Bezmyślność. Sfery duchowej nie rozwijamy wtedy, gdy jesteśmy bezmyślni, gdy żyjemy tylko jak ludzie cieleśni. Duchowość zaczyna się od myślenia. Ludzie bezmyślni to ci, którzy nawet nie stawiają sobie pytania, kim są i po co żyją. Bezmyślność jest bezpośrednim zaprzeczeniem nie tylko duchowości, ale też i szczęścia, gdyż szczęścia nie da się osiągnąć w sposób bezmyślny, tak samo jak nie da się kochać w sposób bezmyślny.

Naiwność. To błędna, wypaczona duchowość, w której człowiek uważa, że jest człowiekiem duchowym, ale sprowadza ją tylko do podziwiania świata, piękna przyrody czy wrażliwości na muzykę. Nie jest to jednak duchowość, a jedynie wrażliwość emocjonalna lub wzruszenie. Duchowość zaczyna się wtedy, gdy stawiam sobie pytania o moją tajemnicę: kim jestem, po co żyję, skąd i dokąd zmierzam. Dopóki nie stawiam pytań o moją tajemnicę, nie wchodzę w sferę duchową. Można być niezwykle wrażliwym emocjonalnie na piękno przyrody, można wzruszać się przy muzyce, ale nie ma to nic wspólnego z duchowością. Człowiek zatrzymuje się wtedy na wrażliwości emocjonalnej, psychicznej, a nie rozwija sfery duchowej.

Błędne wizje duchowości. Jako przykład prelegent wskazał buddyzm. Każda forma duchowości, która nie pokazuje pełnej prawdy o człowieku i o jego powołaniu do wielkiej miłości, jest wypaczona. W buddyzmie np. człowiek ma wierzyć, że szczytem jego rozwoju jest to, że nie zadaje cierpienia ani zwierzętom, ani roślinom. To za mało. Chrześcijaństwo mówi, że sensem jest miłość, a nie tylko nie zadawanie cierpienia, które zresztą nie jest możliwe. Człowiek zawsze zada cierpienie roślinie, zwierzęciu, choćby jedząc, czy człowiekowi, choćby niechcący. Miłość natomiast jest możliwa. Przynajmniej paru ludzi upewnia nas, że nie tylko Bóg, ale i człowiek potrafi kochać.

Tak więc to dzięki duchowi możemy zrozumieć, jaki jest sens ciała i jaki jest jego sens w miłości małżeńskiej. Tylko dzięki duchowi możemy zrozumieć, że jesteśmy powołani do miłości, do szczęścia, a nie do czegoś mniejszego. Nie jesteśmy powołani jedynie do współżycia. Człowiek może być szczęśliwym, nie współżyjąc z nikim, jeśli kocha. Jeśli jednak nie kocha, to może współżyć dzień i noc i nie da mu to szczęścia.

Dzięki duchowi człowiek odkrywa, że sensem jego życia jest miłość: wielka, wierna, nieodwołalna – czy to w małżeństwie, czy w kapłaństwie, czy też w życiu konsekrowanym. Tylko dzięki duchowości, wspomaganej religijnością, czyli dzięki objawieniu Bożemu, docierającemu do człowieka przez duchowość, może on odkryć, co jest, a co nie jest miłością (temat ten był szerzej prezentowany rok temu podczas I Kongresu Małżeństw w Świdnicy - zobacz)

W skrócie można powiedzieć, że:

Miłość to nie to samo, co współżycie. Gdy mężczyzna współżyje z prostytutką, nie ma to nic wspólnego z miłością; gdy mąż współżyje z żoną, a nie okazuje jej miłości na inne sposoby, to to też nie jest miłość.

Miłość to nie to samo, co zakochanie, uczucie. Bóg nie jest uczuciem, nie jest zakochaniem; uczucia towarzyszą miłości, ale nie są kryterium miłości. Ten, kto kocha, nie kieruje się uczuciami, emocjonalnością, tak samo jak nie kieruje się ciałem, popędami, seksualnością Uczucia są za małe, by być miłością, są zmienne i nieobliczalne, nieświadome siebie.

Miłość to nie to samo, co tolerancja. Tolerancja to mówienie „rób, co chcesz” nawet wtedy, gdy ktoś źle robi; miłość to chronienie człowieka także przed jego własną słabością. To brak tolerancji wobec tego, co tego człowieka oddala od szczęścia.

Miłość to nie to samo, co akceptacja. Człowiek nie ma granic w rozwoju, dlatego kochać to promować nieustanny rozwój, także u małżonka, a akceptować według definicji słownikowej to przyjmować takim, jakim ktoś jest, zamiast promować jego nieustanny rozwój. Jezus nie mówi, że nas akceptuje, tylko, że nas kocha i dlatego stawia nam ciągle wymagania, wzywa nas do nawrócenia i do bycia podobnymi do Niego.

Oczywiście można rozumieć akceptację w sensie niemal tożsamym z miłością, ale to my tak to będziemy rozumieć, ale nie odbiorca, np. nastolatek. Gdy nastolatek usłyszy, że rodzice go akceptują, to wtedy koniec z wychowaniem. Mamo, tato, ale wy mnie akceptujcie - słychać w odpowiedzi na krytykę zachowania. No tak, akceptujemy, ale nie we wszystkim - odpowiadają rodzice – i się plączą. Bo tzw. warunkowa akceptacja to żadna akceptacja. Pan Jezus mówił błądzącemu człowiekowi: Zmień się, nawróć, odwróć od swego złego postępowania – kocham cię i dlatego chcę, byś się zmienił. Nie kierujmy się tym, co proponuje nam świat (akceptacja to pojęcie z tego świata). Kierujmy się tym, czego nauczał Jezus: miłość do człowieka i prawda o jego zachowaniu.

Miłość to nie wolne związki. Nie istnieją związki, które nie wiążą. Jest albo związek, który wiąże miłością – najsilniejszy we wszechświecie, albo związek byle jaki, oparty na popędzie, na zakochaniu, na jakimś interesie. Jest to związek słaby, mizerny, nieodpowiedzialny, niewierny, niepłodny.

Miłość to nie naiwność. Jeżeli mnie krzywdzisz, to się mam prawo przed tobą bronić – tego uczy Jezus. Jeśli się nie bronię przed krzywdzicielem, to staje się on jeszcze większym łotrem i pójdzie na zatracenie, a na ziemi na pewno zbuduje piekło sobie i przy okazji innym. Ponieważ ciebie kocham, to się przed tobą bronię, bo nie chcę, żebyś był łotrem, katem. Jezus się bronił przed wszystkimi krzywdzicielami.

Miłość to nie przeznaczenie. Widać to zwłaszcza w małżeństwie: nie dlatego mężczyzna i kobieta biorą ślub, bo Bóg tak chce, czy proboszcz, czy mamusia, ale dlatego, że ona i on tak chcą. Bóg nam nikogo nie przeznacza, On podpowiada nam kryteria doboru małżonka: naucz się kochać i łącz się z tym, kto ciebie dojrzale kocha.

To wszystko nam wyjaśnia duch w sferze duchowej, doprowadzonej do pełni przez religijność, przez Objawienie Boga, które dzięki kontaktowi z Bogiem przyswajamy.

Sfera duchowa pozwala nam też zrozumieć, czym w takim razie jest miłość.

Otóż miłość to najpiękniejszy sposób odnoszenia się osoby do osoby: Boga do człowieka i człowieka do człowieka i do Boga. Podkreślić należy, że największa miłość między kobietą i mężczyzną, jaka występuje na tej ziemi, to miłość małżeńska.

Miłość to najbardziej niezwykła postawa całego człowieka, a nie popęd czy spontaniczność, cielesność. Jest to postawa całego człowieka do całej osoby. Czyli nawet jeśli podoba mi się twoje ciało, to kocham nie twoje ciało, ale całego ciebie. Inaczej nie kocham w ogóle, tylko pożądam.

Tylko jeśli doświadczam takiej postawy drugiego człowieka wobec siebie chcę stale wzrastać, zmieniać się, dojrzewać. Sam sobie stawiam wymagania. Człowiek, doświadczając takiej miłości, rozkwita. Czuje się bezpiecznie i nie żyje w lęku. Miłość uwalnia od lęków. Ale dokonuje się to wszystko mocą tylko takiej miłości, której człowiek uczy się od Chrystusa. Taka miłość jest nieodwołalna, do śmierci, bezwarunkowa, szaleńczo ofiarna na wzór miłości Jezusowej, aż do krzyża, a jednocześnie mądra. O tym nie wie nasze ciało i nasze uczucia, gdyż uczucia bywają głupie. Miłość, której uczy nas Jezus, jest mądra.

Mądrość miłości polega na tym, że wie ona, komu, kiedy i co jest winna. A pokazał jej to sam Jezus. On ludzi dobrych wspierał, błądzących – upominał. Bronił innych i uczył bronić się przed tymi, którzy robili coś złego, przed krzywdzicielami. Cyników Jezus publicznie demaskował, żeby się zastanowili i zmienili. A tym, którzy kochali bardziej niż inni, jak św. Piotr, zawierzał losy Kościoła, losy ludzi, których On kochał nad życie.

Takiej miłości mamy się uczyć w małżeństwie, czyli odnosić to do działania współmałżonka: gdy robi on coś dobrego – wspierać go, gdy błądzi – upominać, gdy krzywdzi – bronić się stanowczo (w skrajnych przypadkach do separacji włącznie – to miłość na odległość), gdy jest cyniczny – to demaskować publicznie przed całą rodziną, by mogli bronić się przed nim. Ci, którzy kochają, powinni zawsze demaskować zło. Gdy współmałżonek kocha bardziej niż inni, to ufać mu i zawierzać życie, coraz bardziej otwierać się przed nim.

A ciało w tej niezwykłej miłości małżeńskiej jest potrzebne po to, by miłość małżeńska była widzialna. To jest cały sens ciała. Ciałem mam w sposób widzialny wyrażać miłość. To nie ciało kocha, to ja kocham. Ciało może pożądać, zadręczać. Kochać mam całym sobą, także moim ciałem, całego współmałżonka (łącznie z jego/jej ciałem).

Dzięki temu, że mam ciało, ty możesz zobaczyć moją miłość na 3 sposoby: przez fizyczną obecność, przez pracowitość i przez fizyczną czułość. Tego uczył nas Jezus, który był fizycznie obecny w życiu tych, których kochał. On był niesamowicie pracowity (dynamicznie nauczał, nieustannie wędrował aż do nocy, a w nocy się modlił) i był niesamowicie czuły wobec dzieci, dorosłych, wobec dobrych i złych – ale złych wtedy, gdy się nawracali, tzn. gdy zaczynali kochać bardziej, niż inni. Dopóki się nie nawracali, nie okazywał im czułości.

Można więc powiedzieć, że tyle kocham, ile mam czasu dla bliskich, zwłaszcza dla współmałżonka. Nie ma miłości bez obecności. Można nie mieć czasu na telewizję, na internet, na hobby, na kolegów i koleżanki, ale dla małżonka i dzieci trzeba mieć czas. Poza tym: tyle jest miłości, ile pracowitości i czułości. Ważnym elementem tej czułości w relacji mężczyzna – kobieta jest cierpliwość. Mężczyzna najbardziej okazuje czułość żonie, matce, siostrze, córce, gdy jest cierpliwy, zwłaszcza w obliczu zmiennych kobiecych nastrojów czy irracjonalnych lęków.

Ciało jest nam więc potrzebne, byśmy mogli zobaczyć, że ta druga osoba nas kocha, bo jest dla nas cieleśnie obecna, pracowita, czuła i by ta druga osoba mogła zobaczyć, że my ją kochamy. I w związku z tym potrzeba pracy nad ciałem. Jeżeli ktoś z ludzi fatalnie kieruje ciałem - ulega pożądliwości, lenistwu, gdy kobieta przesadnie skupia się na wyglądzie, na odchudzaniu, a mężczyzna na popędzie, czyli gdy mamy problemy z ciałem - to nie jest to problem ciała, ale człowieka. To nie ciało źle kieruje naszym ciałem, ale to my nim źle kierujemy.

Największym przyjacielem ciała jest człowiek ducha. Taki człowiek nie ucieka od ciała, nie zapomina o ciele, nie myli człowieka z aniołem. Człowiek duchowy to ktoś, kto najbardziej ceni ciało i ktoś, kto najmądrzej kieruje ciałem. Taki człowiek najpiękniej wyraża czystą miłość za pomocą ciała, aż do seksualności w małżeństwie włącznie, bo wie, jak wielkim skarbem jest ciało. Potrafi więc dbać o ciało prowadząc zdrowy tryb życia. Im zdrowsze jest moje ciało, tym więcej miłości mogę od tego ciała wymagać. Tym więcej mam siły, żeby być obecnym, pracowitym i czułym.

Człowiek duchowy osiąga pełnię integracji w swoim człowieczeństwie i jest najwspanialszym przyjacielem własnego ciała, bo tylko człowiek duchowy może mądrze kierować ciałem. Aż tak mądrze, żeby ciało wyrażało miłość i nic więcej.