Podróże pod Bożym kloszem

Katarzyna Buganik; GN 11/2013 Zielona Góra

publikacja 23.03.2013 22:50

Głogowianin, podróżnik, górnik, himalaista, a niedługo również ratownik górniczy. Zdobył wszystkie kontynenty. W pracy i życiowej pasji zawsze towarzyszy mu Bóg.

 W najbliższym czasie rodzina Bieńków chce odwiedzić Brazylię lub Tajlandię zdjęcia sławomir bieniek W najbliższym czasie rodzina Bieńków chce odwiedzić Brazylię lub Tajlandię

Dzieciństwo spędził w Górach Sowich. Przez 23 lata mieszkał w Polkowicach. Od 2005 roku mieszka w Głogowie. Ma żonę Agnieszkę i troje dzieci: 13-letniego Andrzeja, 6-letniego Filipa i prawie 4-letnią Anię. Rodzina jest dla niego najważniejsza, później są praca i pasja. Sławomir Bieniek od ponad 16 lat pracuje w kopalni „Polkowice-Sieroszowice”. – Przez 15 lat pracowałem w dziale inwestycji, a od półtora roku w dziale klimatyzacji. Na co dzień pracuję w oddziałach rudnych, gdzie panuje najwyższa temperatura – mówi górnik. Niedawno zdobył też uprawnienia ratownika górniczego KGHM. – Jestem już po kursie dla ratowników, zdanym egzaminie i czekam na miejsce w Kopalnianej Drużynie Ratowniczej. Ratowanie życia kolegów jest moją wielką ambicją i pragnieniem. Chciałbym służyć innym pomocą w sytuacjach krytycznych – dodaje. Sławomir Bieniek na co dzień styka się z zagrożeniami panującymi pod ziemią, jednak, jak sam mówi, jest przekonany, że czuwa nad nim Boża Opatrzność. Wiara zajmuje w jego życiu nadrzędne miejsce. – Mam szczęście, że Bóg zawsze był i jest obecny w moim życiu. Zawdzięczam to m.in. moim kochanym rodzicom, wieloletniej formacji, pielgrzymkom na Jasną Górę, aktywności w grupie Odnowy w Duchu Świętym, duszpasterstwu akademickiemu i wyjazdom na spotkania Taizè. Cały czas mam poczucie „Bożego klosza” nade mną – mówi głogowianin.

Pasjonat świata

Bóg jest obecny nie tylko w codziennym życiu Sławomira Bieńka, towarzyszy mu również w wysokogórskich wyprawach i dalekich podróżach po świecie. – Kiedy miałem 20 lat, na studiach spotkałem kolegę, z którym najpierw pojechaliśmy w Tatry, a później autostopem po krajach Europy. Przejechaliśmy wtedy ponad 5 tys. km, dzięki uprzejmości 75 kierowców różnych pojazdów. Byliśmy m.in. w Monako, Andorze, Niemczech, Włoszech, Francji i Hiszpanii – opowiada podróżnik. Później przyszedł czas na kraje poza Europą. Ciekawość nowych lądów spowodowała, że Sławomir Bieniek dotarł na wszystkie siedem kontynentów. Największe wrażenie zrobiła na nim Antarktyda. – Musiałbym chyba polecieć w kosmos, żeby przeżyć coś bardziej fantastycznego niż moja przygoda z Antarktydą – śmieje się podróżnik. – To jest olbrzymia przestrzeń. Nigdy nie widziałem tylu odcieni bieli, szarości i błękitu, jakie tam ma śnieg i lód. Przyroda jest nietknięta ludzką ręką. Potężne, liczące dziesiątki tysięcy sztuk kolonie pingwinów czy foki, które zupełnie nie boją się ludzi, robią duże wrażenie – dodaje głogowianin. Niezapomnianą przygodą była też wyprawa na Grenlandię, która, jak zauważa podróżnik, jest inna, niż sobie ją wyobrażamy. – Jest „spacyfikowana” przez Duńczyków. Trudno szukać Eskimosów w igloo. Są skandynawskie drewniane domki. Eskimosi współcześni ubierają się w markowe ubrania z Europy i USA. Korzystają bez oporów ze zdobyczy techniki. Zamiast psimi zaprzęgami, jeżdżą skuterami śnieżnymi i używają z telefonów komórkowych – opowiada Sławomir Bieniek.

Na szczyt z moim Panem

Choć kontynenty odwiedził wszystkie, to jego marzeniem jest jeszcze zdobycie Korony Ziemi. Na koncie ma już: Mont Blanc (Europa), Kilimandżaro (Afryka), Aconcaguę (Ameryka Południowa), Mount Mc Kinley (Ameryka Północna). Do zdobycia zostały jeszcze trzy: Piramida Carstensz (Australia i Oceania), Mount Vinson (Antarktyda) i Mount Everest (Azja). Te góry muszą poczekać, bo ważniejsza jest rodzina. – Kiedy pojawiły się dzieci, postanowiłem odłożyć na później wspinaczkę wysokogórską. Z uwagi na zagrożenia zmieniłem swoją pasję na wspólne, rodzinne, egzotyczne wyprawy w równie ciekawe miejsca, ale bardziej bezpieczne – stwierdza himalaista. W górach oprócz wiatru czuć „oddech Pana Boga”. Jest czas na refleksję, osobistą modlitwę i dziękowanie za piękno stworzenia. – Wierzę mocno, że Boża Opatrzność czuwa nade mną cały czas. Dodatkowo mam wsparcie w rodzinie. Kiedy jestem na wyprawie, to zawsze czuwają nade mną w modlitwie moja mama, żona i teściowa. To daje pewność, że nic mi się nie stanie. Trzeba jednak pamiętać, że pasja nie może zdominować życia rodzinnego, nie może być od niej ważniejsza – mówi S. Bieniek.

Wspinaczka wysokogórska daje mu ogromną satysfakcję. Obecnie odłożone marzenia czekają spokojnie na odpowiedni czas. – W 2004 roku, w Górach Tien-Szan, na pograniczu Kirgizji, Kazachstanu i Chin przeżyłem dramatyczne wydarzenie. Kiedy wybraliśmy się na piękny szczyt Khan Tengri, o wysokości 7010 m n.p.m., zeszła lawina. Zabiła dwunastu wspinaczy z ekip czeskiej, niemieckiej i rosyjskiej. Na szczęście nikt z naszej ośmioosobowej grupy nie zginął, ale sytuacja była dramatyczna – wspomina himalaista – Przed nami odnaleziono zwłoki siedmiu wspinaczy. Szliśmy ścieżką pokrytą krwią. Wraz z jednym z kolegów zdecydowaliśmy, że przerywamy wyprawę i wracamy do domu, bo mamy dla kogo żyć. Są pewne granice, których przekraczać nie wolno, dlatego wymarzony Everest musi poczekać – dodaje.

Egzotycznie i familijnie

Wyprawy wysokogórskie zamienił na rodzinne wyjazdy. – Z 2-miesięczną Anią lecieliśmy do Turcji, na Filipiny z 10-miesięcznym Filipem. To wyzwanie, ale rodzina to dla mnie świętość i jedność, dlatego nie wyobrażam sobie podróżowania bez niej. Chcę te wszystkie przeżycia dzielić z moimi najbliższymi – mówi Sławomir Bieniek. Rodzinnie odwiedzili już m.in. wyspy w basenie Morza Śródziemnego, RPA, Kamczatkę, Ekwador, Wyspy Galapagos i Kolumbię. Podczas swoich wypraw odwiedza też polskich księży i misjonarzy. – Niesamowite i umacniające w wierze były nasze spotkania w 2006 roku z księdzem Krzysztofem Kowalem, proboszczem parafii św. Teresy w Pietropawłowsku Kamczackim. Innym razem odwiedziliśmy placówki Polskiej Misji Franciszkańskiej w Tulcan oraz w Santo Domingo w Ekwadorze. To był luty 2009 roku – mówi globtroter. Podróże to rodzinna pasja. Bieńkowie potrafią tak zorganizować trasę i pobyt, by mieć jak najlepsze i bezpieczne warunki dla siebie i swoich dzieci. Promują rodzinę, bo ona jest dla nich najważniejsza. – Kochamy nasze podróże i to daje nam dużą radość. Najważniejsze jest jednak bycie zawsze razem, bo rodzina to świętość i jedność – powtarza Sławomir Bieniek.