Nigdy nie przestałam wierzyć

ks. Zbigniew Wielgosz; GN 20/2013 Tarnów

publikacja 26.05.2013 08:50

Przez długie lata żyła w świecie ciszy. Niedawno przyplątał się rak. Z Bogiem zwyciężyła wszystko.

 Implant okazał się dla pani Krystyny jednym z okien na świat zdjęcia ks. Zbigniew Wielgosz Implant okazał się dla pani Krystyny jednym z okien na świat

Panią Krystynę poznałem już kilkanaście lat wcześniej. Tworzyła szatę graficzną parafialnej gazety „W Maryjnej Rodzinie”. – To było moje okno na świat, czułam się też potrzebna i cieszyłam się, że robię coś dla ludzi – opowiada. Już wtedy była niesłysząca. Kłopoty ze słuchem zaczęły się w 6. klasie podstawówki. – Mocno się wtedy przeziębiłam. Dostałam zastrzyki i kuracja okazała się skuteczna, ale zaczęłam tracić słuch. Stopniowo. Nauczyłam się czytać z ust tak dobrze, że ludzie mieli wrażenie, jakbym słyszała – dodaje. Pani Krystyna podjęła pracę, założyła rodzinę. Funkcjonowała jak słysząca. Tylko nieliczni, najbliższa rodzina, współpracownicy wiedzieli, że czasem potrzebuje pomocy, na przykład przy załatwianiu spraw w urzędach. – Tam moimi uszami był przede wszystkim mąż – uśmiecha się. Największym problemem nie była jednak zwykła komunikacja, lecz spowiedź. Jeszcze trudniej było, kiedy w kratki konfesjonału wklejono folie.

– Nasze kościoły nie są dostosowane do spowiedzi osób niesłyszących. Owszem, byłam w takim konfesjonale dla niesłyszących, ale brakowało tam światła, a ja musiałam widzieć księdza! Najbardziej przykre było to, że spotkałam wielu księży, którym brakowało empatii, chęci wysiłku, bo spowiadanie mnie nie było łatwe – opowiada. Jak przyznaje, problemy ze spowiedzią nie osłabiły jej wiary. – Nigdy nie pomyślałam, żeby sobie dać z nią spokój. Szukałam spowiednika i kierownika duchowego, aż go znalazłam. Uratował honor innych – podkreśla.

Czas na kawę

W 2003 roku pani Krystyna dowiedziała się, że ma raka. Pierwsza chemioterapia całkowicie odebrała jej słuch. – To była największa próba wiary, pewności siebie, a przede wszystkim szok. Pomyślałam, że skoro mam niewiele czasu, może zawalczyć o słuch? Zawsze chciałam słyszeć! – mówi. Napisała dramatyczny list do profesora Skarżyńskiego z Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Warszawie. Odpisał tylko: „Proszę przyjechać na badania”. Okazało się, że może mieć wszczepiony implant, ale koszt operacji wynosił wtedy 80 tys. zł. Trzeba było czekać na refundację, a kolejka była długa na dwa lata. W tym czasie udało się pokonać raka, a po dwóch latach pani Krystyna została poddana operacji. – Pierwszym słowem, jakie usłyszałam, było „Czekolada”, a pierwsze zdanie brzmiało: „Czas na kawę”. Popłakałam się. Słyszałam!

Teraz wydaje mi się, że brak słuchu to straszna rzecz. Super jest słyszeć! Niesamowite, jak mózg potrafi się uczyć, choć zajęło mi to kilka lat. Musiałam uczyć się słuchać jak małe dziecko, kojarzyć dźwięki z rzeczami, osobami, zjawiskami przyrody, np. od kojarzenia osoby z dźwiękami składającymi się na słowo „mama” po rozróżnienie między wiatrem w marcu a wiatrem w maju. Czasem te dźwięki są bardzo męczące, ale nigdy prawie nie ściągałam urządzenia. Dlatego teraz słyszę 99 proc. w ciszy i ponad 60 w hałasie. Zachęcam wszystkich niesłyszących lub słabosłyszących, którzy mogliby zmienić swoje życie jak ja, żeby się odważyli. Nie wyobrażam sobie teraz innego życia – podkreśla.

Każdy jest Cyrenejczykiem

Przezwyciężony rak wrócił po 9 latach. – Krzyża choroby nikt chętnie nie weźmie. Tu każdy jest Cyrenejczykiem. Do tego wyścig z czasem i niewiele ma się do powiedzenia. Mimo to udało mi się pokonać chorobę, w czym pomogła wiara w Pana Boga, w ludzi, którzy mnie dopingowali do walki, zwłaszcza mój mąż i najlepsza przyjaciółka, koledzy w pracy. Nigdy nie przestałam wierzyć, nawet gdy było „ciemno”. Moim aniołem stróżem jest ks. Jan Twardowski, specjalista od wiary malutkiej. On doskonale rozumiał cierpienie i to, że nadzieja jest siostrą rozpaczy. Kiedy chorowałam, miał dla mnie tę umiejętność współczucia, wiedzy, mądrości życia, przez co był mi zawsze bliski, zwłaszcza wtedy, kiedy nie miałam siły – opowiada. Modliła się Twardowskim i do dziś to robi. Zresztą – jak podkreśla – nigdy nie przestała się modlić, a teraz może to robić „podwójnie”, bo słyszy muzykę i włącza się w śpiew w kościele. – W moim życiu otwarło się tyle okien! – przyznaje z wdzięcznością. Jest żoną i matką dwóch córek, ma już też wnuczkę. – Na mojej drodze Pan Bóg przychodził najczęściej przez ludzi. Spotkałam samych dobrych – uśmiecha się.