Urodzeni 10 grudnia

Agnieszka Napiórkowska; GN 23/2013 Łowicz

publikacja 14.06.2013 06:21

Dla Anny Zarębskiej Litania do Serca Pana Jezusa nie ma końca. Każdego dnia do znanych wezwań dodaje kilka nowych.

 Cała trójka jest oczkiem w głowie taty Jarka Agnieszka Napiórkowska Cała trójka jest oczkiem w głowie taty Jarka

W Płyćwi, niewielkiej wsi leżącej w gminie Godzianów, 2-pokojowe mieszkanie wynajmuje 5-osobowa rodzina państwa Zarębskich. Sercem i dobrym duchem domu jest pani Anna, która od progu zaprasza na drożdżowe ciasto z kruszonką i herbatę ze świeżymi listkami mięty, zerwanymi w przydomowym ogródku. Stali bywalcy wiedzą, że z propozycji trzeba korzystać szybko. Inaczej na pachnącym cieście po słodkiej kruszonce może nie być śladu. Specjalistami od jej dematerializacji są Antek oraz bliźniacy Ignacy i Maksymilian, synowie Zarębskich.

Podarta sukienka

Wszyscy trzej chłopcy przyszli na świat 10 grudnia, o tej samej godzinie, w rocznicę drugiego objawienia fatimskiego. Fakt, że urodzili się w ten właśnie dzień, dla ich mamy ma szczególne znaczenie. – Wierzę, że nie jest to przypadek, tylko znak, że moich synów pod szczególną opieką ma Matka Boża – mówi pani Anna. Wiarę nazywa najcenniejszym darem, jaki dostała. – Nie od zawsze Bóg był dla mnie najważniejszy. Wszystko zmieniło się po tragicznych przeżyciach. W 2001 roku razem z moją przyjaciółką Renatą topiłam się. Mnie uratowano, jej nie. Po tym zdarzeniu świat wywrócił mi się do góry nogami. Nie chciałam żyć. Gdzie się nie obejrzałam, w domu, w pracy, piętrzyły się problemy. Kiedy leżałam na OIOM-ie, naprzeciwko mojego łóżka wisiał krzyż, od którego nie mogłam oderwać oczu. On mnie jakby zaczepiał. Wiedząc, dlaczego jestem w szpitalu, ks. Bogusław Zawierucha, kapelan szpitalny, spojrzał na mnie i powiedział: „Zdecyduj się – albo w lewo, albo w prawo”. Posłuchałam go i wybrałam życie.

Dzięki namowom znajomego, po długiej przerwie poszłam do spowiedzi do ks. Pawła Skonecznego. Była to wówczas istna droga przez mękę. Ale kiedy wyznałam nie tylko swoje grzechy, ale także to, co mnie bolało, poczułam, że mogę żyć – opowiada pani Anna. Po swoim nawróceniu rozważała nawet pójście do klasztoru. Pragnienie to przeplatało się z marzeniami o macierzyństwie. – Któregoś dnia gorąco modliłam się do Matki Bożej. Żebrałam. Mówiłam: „Ty byłaś matką i żoną, pomóż mi i wskaż mi drogę”. Wtedy też po raz pierwszy bardzo świadomie powiedziałam: „Bądź wola Twoja”. Niedługo potem pojawił się Jarek. Ślub wzięliśmy w Licheniu. Zapakowaliśmy całą rodzinę do autokaru i tam pojechaliśmy. To była najkrótsza Msza św. w moim życiu, bo nic z niej nie pamiętam. Obiad zjedliśmy w domu pielgrzyma. Gdy wracaliśmy, kierowca zatrzymał się w lesie, w którym zrobiliśmy mały poczęstunek. Potem w autobusie wszyscy poszli w tan. Po tej zabawie moja sukienka była cała w strzępach – wspomina ze śmiechem A. Zarębska.

Nadzieja wbrew nadziei

Jak każde młode małżeństwo, Zarębscy marzyli o własnym domu i dzieciach. Snuli plany i czekali na potomstwo. Mimo otwartości na życie, Anna nie mogła zajść w ciążę. Udało się to dopiero po modlitwie o uzdrowienie w intencji rodziny zmarłej Renaty. – Nasze relacje nie układały się dobrze. Wyczuwałam w ich postawie pretensje i żal. Cała ta sytuacja bardzo mnie bolała. Kiedy usłyszałam o Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie, natychmiast zaczęłam się modlić za rodzinę mojej zmarłej przyjaciółki. Prosiłam też dla siebie o dar przebaczenia. Po krótkim czasie okazało się, że spodziewam się dziecka. Pierwszy na świat przyszedł Antek. Gdy miał pół roku, mąż wyjechał do pracy za granicę. Podczas jego nieobecności każdego dnia o 21.00 puszczaliśmy sobie sygnał, że zaczynamy się za siebie modlić. Po powrocie Jarka namówiłam go na drugie dziecko. Udało się niemal natychmiast. Kiedy mąż dowiedział się, że będą to bliźniaki, o mało nie dostał zawału. A ja byłam najszczęśliwszą osobą na świecie – opowiada Anna.

Obaj chłopcy, choć urodzili się przed terminem, byli silni i zdrowi. Nic więc dziwnego, że młodą mamę rozpierała duma. Patrząc na śpiących synów, prosiła Boga, by nigdy nikt przez nich nie płakał. Modląc się za bliźniaków, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej synowie nie należą do niej. Kiedy chłopcy skończyli dwa lata, okazało się, że – poza alergią – obaj są chorzy na dystrofię mięśniową. – Wiadomość ta spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Trzy dni przepłakałam. Potem powróciłam do swojej modlitwy i zaczęłam na powrót mówić: „Bądź wola Twoja”, a do litanii dołożyłam kolejne wezwania: „Jezu, mój Przyjacielu, zrób coś” – wyznaje pani Anna. Jak przystało na przyjaciela, Jezus przyszedł ze spokojem i ufnością.

– Podziwiam moją żonę za tak wielką wiarę i zawierzenie Bogu. Ja ciągle zastanawiam się, jak to będzie, gdy obaj nasi synowie usiądą na wózkach – wtrąca Jarek, tata chłopców. Pani Anna takimi pytaniami nie zamierza się zamartwiać. – Teraz swoim synom chcę dać jak najwięcej radości. Chcę, by przez te trudne lata, które są przed nimi, mieli we mnie wsparcie. Ale najważniejszym moim celem jest to, aby z moją pomocą zaprzyjaźnili się z Jezusem. By On był dla nich podporą, gdy przyjdzie im cierpieć. Mierzę się też ze świadomością, że może nie dane będzie im długie życie. Moja przyjaciółka też nie żyła długo, a była wyjątkową osobą, dlatego – zamiast się martwić – dziękuję Bogu za ich życie i za to, że mi ich dał, że są wspaniali i że mogę się nimi cieszyć – podkreśla mama chłopców.

Wielkie serce

Postawa i wiara pani Anny buduje nie tylko jej męża, ale także jej znajomych i przyjaciół. Pogodna, silna, uśmiechnięta, jest wsparciem dla wielu osób. I – co ważne – nie jest to jedynie wsparcie wyrażane słowem, ale także konkretnym działaniem. – Każde spotkanie z Anią, Jarkiem i ich dziećmi jest dla nas czasem rekolekcji, które kończą się rachunkiem sumienia – wyznaje Anna Kłosińska. – Ich zgoda na wolę Bożą i całkowite zaufanie Jezusowi pomaga nam pokonywać własne trudności. Przy nich nie trzeba udawać. Uwielbiamy z nimi przebywać, bo z niczego nie robią problemu. W ostatnim czasie, mimo trudów związanych z opieką i rehabilitacją chłopców, państwo Zarębscy pod swój dach przyjęli dwójkę dzieci swoich znajomych – półtorarocznego Alberta i 11-letnią Zuzię. – I co w tym takiego niezwykłego? – dziwi się Anna Zarębska. – Każdy by tak zrobił.

Kiedy usłyszałam, że ich mama musi być w szpitalu z najstarszą córką, która zachorowała na białaczkę, a tata nie może się nimi zająć, bo całe dnie jest w pracy, nie zastanawiałam się ani chwili i od razu zaproponowałam, że mogą u nas zamieszkać tak długo, jak będzie potrzeba. Sama na własnej skórze doświadczyłam, jak to jest nie mieć z kim zostawić dzieci. Nieraz, gdy jechaliśmy z chłopakami na rehabilitację czy na turnus, mieliśmy podobny problem z Antkiem. A poza tym obecność Alberta i Zuzi była dla mnie wielkim darem. Uświadomiła mi, że mogłabym mieć jeszcze więcej dzieci. Po raz kolejny potwierdziło mi się, jak wielkim darem jest życie każdego dziecka – mówi pani Anna. A dzieci państwa Zarębskich też jakby więcej rozumieją...

Maks jest wprost zafascynowany niebem i może o nim słuchać godzinami. Jego brat Ignacy, póki co, nie planuje się tam przenosić, bo obawia się, że w niebie nie będzie jego ulubionego łóżeczka. Wszystkie dylematy chłopców, męża i swoje nosi w sercu pani Anna, która przyznaje, że ciągle nie uporała się z dylematem, czy modlić się o cud, czy może dalej powtarzać swój ulubiony fragment z „Modlitwy Pańskiej”. Klęcząc w sypialni, wpatrując się w obraz Jezusa z otwartym sercem, który wisi nad jej łóżkiem, dodaje swoje kolejne wezwania do znanej litanii. Przez chwilę rozmawia jeszcze ze swoją Matką Maryją, która doradza jej, jak zajmować się domem, mężem, chłopcami... Kolejną modlitwę kończy słowami: „Bądź wola Twoja”.