Mnisi i mniszki... lekarskie

Andrzej Capiga, Marta Woynarowska; GN 26/2013 Sandomierz

publikacja 07.07.2013 05:10

Osiem lat temu Teresa i Jan Tomaszewscy podjęli przełomową w ich życiu decyzję – przenieśli się z zatłoczonych Kielc pod sam Święty Krzyż. Jak twierdzą – z miłości.

Mnisi i mniszki... lekarskie

Święty Krzyż to nie był przypadek – Teresa Tomaszewska i jej mąż w każdą niedzielę przyjeżdżali tu do klasztoru na Msze św. Kiedy podjęli decyzję o wyprowadzce, nie mieli żadnych wątpliwości, że ich nowy dom stanie u stóp Świętego Krzyża. – To było trochę szalone, bo dzieci były małe, trzeba było im zorganizować szkołę, ale udało się i dziś prowadzę tutaj, czyli w Hucie Szklanej, zielarnię, a wspólnie z mężem gospodarstwo agroturystyczne. Zatrzymują się u nas ludzie, którzy, tak jak my, kochają Święty Krzyż, przyjeżdżają tutaj się modlić i ładować swoje duchowe akumulatory – zwierza się pani Teresa. Gdy mówi o swoim zajęciu, pada w pewnym momencie słowo „wiedźma”.

– Wiem, że wiedźmy od razu kojarzą się z czarownicami, ale to wszak kobiety, które wiedzą bardzo dużo na temat ziołolecznictwa, medycyny, a nie mają nic wspólnego z magią – śmieje się. Nawet zastanawia się nad ewentualnym sprawieniem sobie historycznego stroju, który komponowałby się z charakterem Osady Średniowiecznej, położonej kilkadziesiąt metrów poniżej.

Jedność ducha i ciała

Zielarstwem pani Teresa zaczęła się zajmować jakieś 20 lat temu. Podupadła wtedy na zdrowiu tak poważnie, że nawet lekarze rozkładali bezradnie ręce. Nie załamała się jednak i ratunku poczęła szukać w ziołach, z roku na rok zgłębiając ich tajemnicę. Trochę później, już mieszkając pod Świętym Krzyżem, zainteresowała się również św. Hildegardą. – Powstała tutaj rekonstrukcja wczesnośredniowiecznej wioski, gdzie pokazywane jest życie ówczesnych ludzi. Zastanawiałam się, w jaki sposób mogłabym wykorzystać to i wstrzelić się w formułę – wyjawia narodziny pomysłu o założeniu zielarni. – Zaczęłam poszukiwać postaci blisko związanej z chrześcijaństwem, żyjącej w średniowieczu i zajmującej się zdrowiem, medycyną. I wtedy przyszedł ten pierwszy impuls. Pani Teresa pojechała na rekolekcje do benedyktynów w Tyńcu, gdzie za sprawą ojców odkryła św. Hildegardę z Bingen.

– I to było to, czego szukałam. Przecież pierwszymi gospodarzami na Świętym Krzyżu byli benedyktyni, św. Hildegarda zaś, żyjąca w XII wieku, wiele miejsca w swojej działalności poświęciła medycynie i zielarstwu – wyjaśnia. – Obecność ojców odczuwam zresztą za każdym razem, kiedy jestem w klasztorze – przecież spoczywa tam wielu mnichów, wybitnych opatów. Modlę się za nich i tego samego uczę swoje dzieci, by przy czarnym grobowcu westchnęły za dusze spoczywających w nim zakonników. Teresa Tomaszewska zaczęła wgłębiać się w życie i nauczanie św. Hildegardy. Była nią coraz bardziej zafascynowana. – To niezwykła postać – zapewnia. – Żyła jak na owe czasy bardzo długo, bo 81 lat. W wieku 42 lat otrzymała wezwanie od Boga, by spisać swoje wizje. Miała bowiem duże wątpliwości co do źródła ich pochodzenia. Obawiała się, że może za nimi stać zły duch. Już po ukończeniu 70 lat wyruszyła na misje. Nie obawiała się pouczać cesarza Fryderyka Barbarossę, a papież, ceniąc ją bardzo wysoko, polecił publiczne odczytanie jej pism – podkreśla. Zainteresował ją zwłaszcza propagowany przez świętą „program zdrowia”, wprowadzający jedność ducha i ciała, oparty na pięciu złotych regułach.

Koper zamiast perfum

Według św. Hildegardy, podstawą naszego wyżywienia powinien być orkisz – „przodek” pszenicy, który nie tylko dobrze się przyswaja, ale też daje człowiekowi radość i pogodę ducha. Ważne dla niej były także przyprawy, w tym przede wszystkim bertram i galgant. Święta zalecała również kurację minerałami. Kochała zwłaszcza szmaragd, który uważała za najcenniejszy kamień. Miał on dawać życiową siłę i chronić przed złem. Ceniła także szafir – uważała go za kamień mądrości. – Od tego roku wprowadzam polskie, dobrze wszystkim znane zioła, jak na przykład dziewannę (dobra na chrypkę), po którą przychodzą do mnie przewodnicy, bo czasami muszą huknąć, by opanować grupę, podbiał (ziele wykrztuśne), pokrzywę (oczyszcza) czy piołun majowy – wymienia Teresa Tomaszewska.

– Godny wzmianki jest koper włoski, który teraz podaje się tylko maluszkom na tzw. kolki. Dawniej herbatki pijały całe rodziny, zużywając ok. 4 kg kopru w ciągu miesiąca. Poza tym roślina ta daje piękny zapach ciała. Jeżdżąc na różne warsztaty, spotykam na nich ludzi z tzw. show-biznesu, którzy mówią, że wypijają trzy, cztery herbatki dziennie i przestali używać dezodorantów. Miłośniczką kopru włoskiego została też moja najmłodsza córka, która każdego wieczoru zaparza dla nas obu herbatę. Widocznie bardzo jej służy, gdyż w przeciwnym wypadku nie celebrowałaby tego codziennego rytuału. Ale pamiętajmy, na co bardzo mocno zwracała uwagę św. Hildegrada, byśmy we wszystkim zachowali umiar i znali swoją miarę – podkreśla pani Teresa, która także chętnie wystawia swoje produkty w Rytwianach na Leśnej Aptece czy na Świętokrzyskim Jarmarku, gdzie najczęściej doradza ludziom skarżącym się na reumatyzm i choroby pasożytnicze.

Dzikie jest piękne

Rozległą obecnie wiedzę o ziołach Teresa Tomaszewska zaczęła czerpać z książki zielarskiej, którą dostała od mamy po zdaniu matury. Zawierała one drobne porady dotyczące np. tego, jaki zestaw ziołowy pomoże skutecznie obniżyć gorączkę. Ma tę książkę do dziś. Przez jakiś czas pracowała w dobrej firmie z lekami naturalnymi, wtedy uczestniczyła w intensywnych szkoleniach, była na kursach we Włoszech i Szwajcarii. Już po decyzji o odejściu z korporacji odbyła specjalistyczny kurs w Instytucie Roślin Zielarskich w Poznaniu, gdzie w 2009 r. uzyskała państwowy certyfikat. Wiele nauczyła się też od swojej siostry Haliny, która prowadzi ekologiczne gospodarstwo. Pasją do ziół pani Teresa zaraziła męża Jana, który robi nalewki. A jest z czego, bo dom państwa Tomaszewskich pod Świętym Krzyżem otaczają zewsząd łąki i dzikie drzewa owocowe, szczególnie jabłonie, czereśnie i dzikie róże, które mają wspaniały, nie do podrobienia smak i aromat.

Wielką pasjonatką wszystkiego, co naturalne, jest też córka państwa Tomaszewskich, 12-letnia Agata, która testuje zioła na różne drobne, młodzieńcze dolegliwości. Wiele ziół na swoje potrzeby pani Teresa uprawia w przydomowym ogrodzie. Niemal wszystko, co można zasiać, rośnie tu sobie, co jakiś czas podskubywane. Wiele ziół, które suszy się w jednym z pokoi, zbieranych jest na okolicznych łąkach, obfitujących w lecznicze rośliny. – Trzeba je tylko umieć dostrzec, wszak one rosną nam pod nogami – zauważa zielarka, pokazując niepozorne liście podbiału, który znalazł sobie szparki pomiędzy kostką brukową.

– Ale by zioła zachowały swe właściwości, z jakich słyną, trzeba wiedzieć, kiedy należy je zbierać. Jest prosta zasada: natura idzie swoim rytmem – jeśli za nią nie nadążysz, to zginiesz. W tym roku łąki wokół Świętego Krzyża były całe usłane mniszkiem lekarskim, czyli popularnym mleczem. Jeżeli nie zbierze się go przed deszczem, to wówczas roślina jest dla zielarzy stracona i trzeba z pokorą i cierpliwością czekać do następnego roku. Kiedyś podczas pobytu w Tyńcu kupiłam sobie sadzonkę piołunu, który można zbierać tylko w maju, nie zawiera bowiem w tym czasie toksycznego tujonu, mającego działanie psychodeliczne. Związek ten jest stosowany w produkcji absyntu, który po I wojnie światowej aż do początków obecnego wieku był zakazany w większości krajów europejskich i w USA – mówi pani Teresa. Rewelacyjna jest także majowa pokrzywa, która w kuchni Tomaszewskich ma niezwykle bogate zastosowanie – do przyrządzania pierożków, naleśników, zup, herbat.

Osobom, które odwiedzają Tomaszewskich, gospodarze oddają też do dyspozycji księgozbiór z dziełami Hildegardy oraz publikacjami na temat jej życia i nauczania. A że do czytania pism świętej potrzeba wiele czasu, o czym przekonał się sam proboszcz Huty Nowej ks. Andrzej Dudzic, który stwierdził w niedawnej rozmowie z panią Teresą, że należy zgłębiać się w nie po okruszku, tutaj, w Hucie Szklanej, z pewnością każdy odnajdzie czas.