Przetrwać ciszę

ks. Rafał Starkowicz; GN 27/2013 Gdańsk

publikacja 11.07.2013 06:04

- Zaraz po śmierci Wiktorii spadła na nas wielka straszna cisza, nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić - mówi Magda, mama Wiktorii.

Przetrwać ciszę zdjęcia ks. Rafal Starkowicz /GN Choć pracownice fundacji na co dzień stykają się z cierpieniem, ich radością jest możliwość niesienia pomocy Po lewej: Kinga w 2009 roku straciła siostrę. Dziś jest twarzą kampanii „Uśmiech Dziecka”

Kinga jest siostrą Wiktorii. Pod opieką Funduszu Dzieci Osieroconych jest od sześciu lat. Trafiła tu jako siostra przewlekle chorej Wiktorii, która zmarła w 2009 roku.

– Otrzymaliśmy z Fundacji Hospicyjnej wielką pomoc – opowiada matka dziewczynek. – Do domu przyszedł psycholog. Choroba córki przez długi czas wypełniała nam życie. Kinga też pytała o lekarzy, pielęgniarki. A tu się okazało, że ten kontakt będzie trwał. To czasami było bardzo bolesne – zwierza się. Kinga uczestniczy w zajęciach organizowanych przez Fundację Hospicyjną. Okazją do tego są doroczne bale karnawałowe, imprezy andrzejkowe, obchody Dnia Dziecka. Uwielbia zajęcia w tutejszej świetlicy socjoterapeutycznej. Największą radość sprawia jej jednak jazda konna. Z czułością wymawia imię ulubionego zwierzaka – Teron. Słowo „hospicjum” dzisiaj kojarzy się jej przede wszystkim z fundacją i zabawą z innymi dziećmi. Nie zapomniała jednak o siostrze. Mówi, że Wiktoria czasem się jej śni. – Ja z moją siostrą Wiktorią i z moją mamą, i z moim tatą poszliśmy na konie, i razem sobie jeździliśmy – opowiada jeden ze snów. – Byłoby fajnie, gdyby naprawdę Wiktoria żyła – dodaje.

– Dzieci, które do nas przychodzą od lat, zaprzyjaźniły się z nami – mówi Agnieszka Król, odpowiedzialna w fundacji za kontakt z mediami. – Jak zapytaliśmy Kingę, co chce robić w wakacje, powiedziała, że chce je spędzić tutaj – mówi ze wzruszeniem.

Z gdańskiego podwórka

Na początku był palotyn, ks. Eugeniusz Dutkiewicz. To on tworzył na Wybrzeżu zręby opieki paliatywnej. Aby zapewnić funkcjonowanie powstającej w Gdańsku placówce, powołano wówczas fundację. Z czasem, po przedwczesnej śmierci założyciela hospicjum, jego obowiązki przejął ks. Piotr Krakowiak. Zapoczątkował on akcję pod nazwą „Hospicjum to też życie”. Jej działalność rozszerzyła się na cały kraj. – Okazało się, że mamy tyle sił i energii, aby naszą pomoc skierować także do innych hospicjów z Polski. W wyniku akcji „Hospicjum to też życie” zaczęły się do nas zwracać placówki z całego kraju. I choć każde z nich ma swoją osobowość prawną, liczne akcje podejmujemy dziś razem – relacjonuje Justyna Ziętek, koordynator projektów i logistyki. – Gdy ogłaszamy jakąś akcję, przesyłamy informację o niej do placówek, a one decydują, czy chcą w niej uczestniczyć. Ta pomoc i współpraca działa w dwie strony. Oni propagują nasze akcje, a uczestnicząc w nich, zbierają środki na rzecz swoich placówek – wyjaśnia pani Justyna.

Zza futryny

Czasem w hospicjum umierają dorośli. Rodzice odchodząc, pozostawiają w żałobie współmałżonka i dzieci. Jednak śmierć dziecka, łamiąc porządek rzeczy, podświadomie uznawany przez człowieka za naturalny, wstrząsa całą rodziną. – Dzieci osierocone tracą rodzeństwo i tracą niejako rodzica – mówi Beata Stachowska, psycholog w Hospicjum im. ks. Dutkiewicza. – Dla dorosłej osoby śmierć dziecka jest potworną żałobą. To bardzo trudne doświadczenie. Rodzic, a zwłaszcza matka niejednokrotnie identyfikuje się z dzieckiem. Śmierć dziecka sprawia, że sama matka po części doświadcza śmierci, wyłącza się ze świata żywych. Siłą rzeczy, ponieważ jest to tak intensywny proces, ona nie jest obecna emocjonalnie przy tym żywym dziecku – podkreśla.

– Andrzej Brzóska, wolontariusz, robił kiedyś wystawę z dziecięcego hospicjum. Fotografował chore dzieci. Jedno ze zdjęć wzbudziło w nas niezwykłe emocje. Na fotografii widać mamę i tatę. Mama trzyma chore dziecko. Tata ma na kolanach młodsze ze zdrowych dzieci. Dla trzeciej dziewczynki zabrakło miejsca. Na fotografii wychyla się tylko zza framugi drzwi… – opowiada Alicja Stolarczyk, prezes zarządu. – To zwróciło naszą uwagę na fakt, że rodzice w sposób naturalny są skupieni na dzieciach chorych. A zdrowe muszą się czasem dopominać o obecność i zainteresowanie. W naszej fundacji stworzyliśmy więc świetlicę socjoterapeutyczną. Mogą przychodzić tu dzieci osierocone, ale także i zdrowe rodzeństwo małych pacjentów. Tam uwaga skupiona jest tylko na nich. Chcemy im dawać poczucie, że są najważniejsze. Chcemy wyrównywać braki emocjonalne, których doświadczają – dodaje.

Jak działać, to kompleksowo

– Opieka paliatywna obejmuje całego człowieka. Przede wszystkim chorego. Ale także jego bliskich, a wśród bliskich są także dzieci – podkreśla pani prezes. – Rodzinę obejmujemy naszą opieką od samego początku. I podczas choroby, i później po stracie. Kiedyś głównie koncentrowaliśmy się na dorosłych. Dzieci czasem nie potrafią ujawnić i pokazać żałoby. A przecież ona w nich jest. Strata kogoś bliskiego powoduje w nich poczucie zagrożenia. Pojawia się też lęk o to, co będzie dalej – stwierdza.

Działania podejmowane przez fundację nie ograniczają się do opieki psychologa. Wraz ze śmiercią jednego z rodziców drastycznie pogarsza się status materialny rodziny. Potrzeba więc konkretnej pomocy. – Mamy cały program, który obejmuje różne projekty. Zarówno edukacyjne, gdzie można przeznaczyć pieniądze na wyrównywanie szans, ale także realizować marzenia. Jedno dziecko potrzebuje uzupełnić braki z matematyki, a drugiego nie stać, żeby chodzić na lekcje skrzypiec – relacjonuje Alicja Stolarczyk. – Kolorowy piórnik ma natomiast sprawić, że dziecko otrzymuje nowe przybory i książki. Nie musi się obawiać porównania z innymi – wylicza.

– Dzieci w żałobie często zaczynają się gorzej uczyć. Przestaje im zależeć. Stąd, kiedy okazało się, że mają spore zaległości, zorganizowaliśmy wsparcie. Pomagamy wyrównać braki edukacyjne poprzez korepetycje. Z matematyki, fizyki, chemii, angielskiego… Pozyskujemy na ten cel środki… To duża radość, kiedy widzimy, że się poprawiają. To da im lepszy start w życiu… – mówi Justyna Ziętek. Fundacja organizuje też obozy wakacyjne. W tym roku będą dwa. Jeden sportowy w Jantarze. Jedzie na niego 30 dzieci z województwa. Drugi – językowy. Dzięki pomocy jednej z firm siedmioro naszych podopiecznych jedzie pod Kościerzynę, gdzie będą się uczyć języka angielskiego.

– Na obozie jest taka szafa. Każde dziecko może do niej podejść i uzupełnić sobie braki w garderobie. Staramy się organizować to w taki sposób, żeby to nikogo nie uraziło. Te ubrania trzeba też pozyskać – mówią przedstawiciele fundacji. Ostatnio znana firma odzieżowa ufundowała 350 bonów po 100 zł, dzięki którym dzieci będą mogły w firmowych sklepach kupić to, co potrzebne.

Małe – wielkie marzenia

Deskorolka, sukienka, dziecięcy chodzik czy piżama, to rzeczy niewątpliwie przydatne. Czasem jednak z powodu ubóstwa stają się prawdziwym marzeniem. Na stronie fundacji można przeczytać też o zakończonej przed miesiącem akcji „Uśmiech Dziecka”. – W tym roku spełniliśmy 342 marzenia dzieci pozostających pod opieką fundacji. Były różne, ale wszystkie podane przez dzieci. Darczyńcy z całej Polski przesyłali dzieciom wymarzone prezenty. One z kolei wysyłają do nas podziękowania w postaci laurek, listów, rysunków… Oprócz osób indywidualnych w akcję włączają się także firmy. Robią zbiórki, później kupują prezenty… – mówi pani Alicja.

Opowiada też wzruszającą historię: – Po śmierci matki pozostał ojciec z dwunastką dzieci. Najmłodsze z powodu wad genetycznych jest też pod opieką hospicjum. Najstarsza z rodzeństwa, Sabinka, przejęła rolę mamy. Gdy organizowaliśmy akcję „Uśmiech Dziecka”, zwróciliśmy się do tej rodziny, pytając, o czym marzą dzieci. I wówczas Sabinka powiedziała, że marzy tylko o środkach czystości. Ponieważ im tego w domu brakuje najbardziej. A ona chciałaby porządnie dom wysprzątać. Nie martwić się, że nie ma proszku do prania, że nie ma płynu do zmywania naczyń. To marzenie wzruszyło jedną z warszawskich aktorek. Postanowiła spełnić to marzenie. Kupiła dużą ilość środków czystości, ale stwierdziła, że musi dać jej też coś dla niej samej. Podarowała jej więc ponadto kosmetyki.

Te marzenia często są takie prozaiczne. Programem objętych jest ponad 70 ośrodków w Polsce. Najbardziej oddalony jest ośrodek w Brzozowie, w województwie podkarpackim.

W jedności siła

– Każde działanie jest tu działaniem zespołowym. Beata jest świetnym fundraiserem. Pozyskuje rzeczy. Agnieszka ma świetny kontakt z mediami i w tej dziedzinie pracuje. Justyna jest szefem i koordynatorem od Funduszu Dzieci Osieroconych. Ma głowę pełną pomysłów i je realizuje. Mówi czasem: „pomóżcie”. Bo rajd. Bo „Familiada”… Albo przychodzi do mnie i mówi: mam za mało prezentów. Wówczas ja idę do ludzi biznesu i mówię: „Kochani. pomóżcie. Brakuje mi jeszcze 35 prezentów”. I zawsze jest odpowiedź. Tak buduje się cały projekt – tłumaczy pani prezes.