Pozytywni wojownicy

Karina Grytz-Jurkowska; GN 29/2013 Opole

publikacja 05.08.2013 05:24

Aby w facecie narodził się mężczyzna, musi w nim umrzeć chłopiec.

Podczas męskiej wyprawy „wojowników” porządku pilnowała... suka Figra Ks. Krzysztof Bytomski Podczas męskiej wyprawy „wojowników” porządku pilnowała... suka Figra

Nie chcemy spędzić życia przed telewizorem, ale wykorzystać je dobrze, umocnić się w wierze i poczuć się prawdziwym facetem – twierdzą członkowie grupy Przymierze Wojowników z Nysy. Są wśród nich przedsiębiorcy i pracownicy, m.in. budowlaniec, architekt i pośrednik ubezpieczeniowy. Jedni są w małżeństwie niecałe dwa lata, inni prawie dwadzieścia. Mają kilkumiesięczne dzieci i kolejne w drodze albo już nastoletnie, a sami liczą sobie 30–45 lat.

Męski instynkt

– Rok temu w Wielkim Poście wpadłem na pomysł, żeby utworzyć taką grupę „wojowników”, wyłącznie dla mężczyzn. Mamy bowiem kryzys ojcostwa, męskości w Kościele, mało panów uczestniczy w jego życiu, także różne inicjatywy skierowane są raczej do kobiet. Nie znaczy to, że mężczyzna nie może modlić się Różańcem czy dopasować do różnych grup, jednak mamy trochę inne potrzeby – opowiada o początkach ks. Krzysztof Bytomski. Pierwsze spotkanie odbyło się w zeszłym roku w Niedzielę Wielkanocną o godz. 3.30 nad ranem. Z czasem dochodzili kolejni mężczyźni osoby, na razie jest ich siedmiu z Nysy i jeden gościnnie z Wrocławia. Każdy jest głową rodziny, mężem, ojcem, ma pracę, obowiązki.

– Taka była idea, żeby skupić mężczyzn, którzy mają jakieś role życiowe, zadania, problemy inne niż kawalerowie. Trzeba przyciągać ich do Kościoła, bo jest tu co robić. Tylko czasem trudno przekonać innych, bo Kościół wydaje się nieatrakcyjny – mówi Tomek Mikrut. Spotykają się raz w miesiącu przy parafii albo w salce przy bazylice w tzw. Picu, żeby omówić bieżące sprawy, porozmawiać. Są też wyjazdy w teren – były spływ, bieganie, strzelanie z łuku, paintball – pomysłów jest dużo, czasu znacznie mniej. Powstał też pomysł, by zrobić obóz wędrowny, który odbył się od 5 do 7 lipca. Termin trzeba było uzgodnić znacznie wcześniej, by wszystkim udało się to zgrać z pracą.

– Chodzi o to, żeby rozsądnie gospodarować czasem, pamiętając, że mężczyźni przede wszystkim są mężami i ojcami, a rodzina jest najważniejsza. Spotykamy się, by potem lepiej wypełniać te zobowiązania – wskazuje ks. Bytomski. Inni potwierdzają: mężczyzna potrzebuje podjąć wyzwanie, być w męskim gronie, zdobyć uznanie innych mężczyzn. Trzeba najpierw samemu nieść plecak, rozbić namiot, rozpalić ognisko, żeby nauczyć tego swoje dzieci. Niektórzy już chcą powtórzyć to ze swoimi synami. – A dzieci patrzą na nas – mój 15-letni syn nie spodziewał się, że wezmę udział w takich wyjazdach. Pyta, jak było, co robiliśmy…

I proszę koniecznie napisać, że dziękujemy żonom, że nas wspierają i przejmują obowiązki podczas tych wypraw. Może czują, że przez to jesteśmy lepszymi mężami – spokojniejsi, bardziej spełnieni – podkreśla Piotr Kieszczyński. Bo żony chętnie „dają przepustki”, nawet przypominają o spotkaniach – śmieją się panowie. Zwłaszcza od czasu pikniku rodzinnego – pierwszy był przed Adwentem, a kolejne na ranczu w parafii w Polskim Świętowie. Tam rodziny się poznały, była okazja do zabawy i sportowej, rodzinnej rywalizacji.

Twarda szkoła życia

– Trzeba podkreślić, że my się tu spotykamy w Jezusie. To nie jakaś grupa turystyczna. W niedzielę podczas obozu była pobudka o piątej rano i przy wschodzie słońca odmówiliśmy jutrznię na Czarnej Górze – opowiada Tomek Mikrut. Piesza eskapada, która właśnie się zakończyła, była szkołą odpowiedzialności za siebie nawzajem i budowania wspólnoty. – Dlatego też spotykamy się w Wielkanoc, o tej 3.30 rano – musi umrzeć w nas chłopczyk, który lubi wygodne życie, i narodzić się mężczyzna. On rodzi się, jak ponosi trudy, pokonuje trudności. To też symboliczne odnowienie naszego przymierza i przypomnienie sobie, że najważniejszy jest zmartwychwstały Jezus – wskazuje ks. Bytomski.

Jest też czytanie Pisma Świętego. Codziennie ktoś inny ma fragment Ewangelii do przeczytania i wysłania pozostałym związanego z nim pytania. Inni mają na nie odpowiedzieć – jedni piszą od razu, inni wysyłają mejle tuż przed północą. – Dzięki temu jest refleksja nad tym, co czytamy, dyskutujemy – mówi młody kapłan. Łączy ich coś więcej niż zwykła znajomość – to raczej zarzewie głębokiej przyjaźni – przyznają. – Jak zaczynają się obowiązki, praca, to wokół robi się pustawo, koledzy znikają. A taka wspólnota to świetna sprawa, mamy z kim pogadać, jest ustawienie priorytetów – dodają Marek Janocha i Łukasz Obuch.

Grupa jest otwarta, chętni mogą przyjść na spotkanie, które od września znów będą odbywać się w każdy pierwszy piątek o godz. 20.00 przy bazylice Świętych Jakuba i Agnieszki w Nysie.