W jednej chwili świat

Monika Augustyniak; GN 34/2013 Łowicz

publikacja 28.08.2013 06:40

- Poród to proces transformacji, który potrafi przewartościować świat, siebie samą, swoją kobiecość. I zawsze odciska ślad -dobry lub zły - mówi Eliza Leoniuk, położna.

W jednej chwili świat Monika Augustyniak /GN Eliza Leonik, mama Noemi i Wiktora, pomaga kobietom urodzić w domu

Czasy porodów z przywiązanymi do łóżka rękoma, na szczęście, już za nami. Trwająca od wielu lat akcja „Rodzić po ludzku” zmieniła nie tylko podejście personelu medycznego do rodzących i rodzonych, ale też świadomość samych kobiet. I choć wciąż trudno mówić o komforcie intymności i porodach w pełni naturalnych w szpitalu, wiele kobiet decyduje się na krok, który kilkanaście lat temu był nie do pomyślenia. Porody domowe, o których mowa, także na terenie diecezji łowickiej mają coraz liczniejszych zwolenników.

Doświadczenie graniczne

Noemi i Wiktor Leoniuk przyszli na świat z dala od szpitalnego zgiełku i rażących w oczy lamp sali porodowej. W zamian za to przywitały ich cisza, spokój i znajome głosy. Ich mama – pani Eliza – postanowiła wyjść poza utarte schematy i poszukać jak najlepszego miejsca do narodzin. Wybrała to, w którym czuła się najbezpieczniej – dom. – Porodami domowymi zachwyciłam się na studiach położniczych. Na zajęciach oglądaliśmy znany film o porodach domowych „Beki”. Po nim obejrzeliśmy dokument z porodu szpitalnego. Różnica była tak drastyczna, że już wtedy zaczęłam myśleć o miejscu porodu. Pomogły mi w tym praktyki. Gdy widziałam procedurę szpitalną i odbieranie pacjentkom prawa do informacji o ich ciele w tak kluczowym momencie, wiedziałam, że to nie dla mnie. Już wtedy miałam przeczucie, że moje porody będą wyglądać inaczej – opowiada pani Eliza. Tłumaczy, że jest na tyle silną kobietą, że nie wyobrażała sobie sytuacji, w której nie będzie mogła decydować o sobie.

Po urodzeniu swoich dzieci postanowiła pomagać innym kobietom rodzić w sposób naturalny. Pracuje w warszawskim szpitalu, mieszka w Żyrardowie, skąd dojeżdża do porodów domowych także na terenie diecezji łowickiej. Położna z pasją, zachwycona Bogiem, który stworzył kobietę, by mogła urodzić nowe życie, stoi na straży fizjologii, siły i godności kobiety, a także prawa dziecka do spokojnego przyjścia na świat. – Kiedyś zastanawiałam się, czy trochę nie przesadzam z tym gloryfikowaniem porodu i czy moje opowieści o porodach to nie ekshibicjonizm. Ale o tym, jaki to ważny moment dla kobiet, przekonałam się, będąc na praktykach w hospicjum. Gdy te chore staruszki dowiedziały się, że jestem położną, opowiadały mi swoje porody niemal minuta po minucie. I pomyślałam, że jeśli kobieta w pampersie, niepamiętająca imion swoich dzieci, z taką dokładnością wspomina ich przyjście na świat, musi być to doświadczenie graniczne, które naznacza. I albo sprawi, że kobieta będzie silna, kwitnąca i dumna, albo wręcz odwrotnie – wyprze je ze swojej świadomości.

Prawdziwa samica

Ewa Szymczak jest mamą trojga dzieci. Dwoje najstarszych urodziło się w szpitalu. Dopiero najmłodszy przyszedł na świat w zaciszu domowego ogniska. – Mimo że starsze dzieci rodziłam poza domem, zadbaliśmy z mężem o maksymalną intymność, na jaką pozwala placówka szpitalna. Pojechaliśmy do Warszawy, by móc skorzystać z sali rodzinnej. Jednak nie ma szans na intymność w miejscu, gdzie każdy lekarz i położna mogą wejść, zbadać i rozproszyć rodzącą. Przeszkadzało mi nawet to, że mówiono o mnie „pacjentka”. Przecież nie byłam chora, a jednak miałam założoną historię choroby – wspomina pani Ewa. Dlatego kiedy spodziewała się trzeciego dziecka, wpadł jej do głowy pomysł porodu domowego. Tak bardzo spodobało jej się to rozwiązanie, że zupełnie nie brała pod uwagę ewentualnego wyjazdu do szpitala. Torbę szpitalną rozpakowała dzień po spakowaniu jej. – Stwierdziłam, że nigdzie się wybieram i aby urodzić dziecko, nie muszę wywozić go z domu. Wiedziałam, że poród domowy jest najlepszym rozwiązaniem dla dzieci i całej naszej rodziny – mówi. I takim też się okazał. Czując pierwsze skurcze, pani Ewa postanowiła spokojnie dokończyć oglądanie finału „You Can Dance”, a potem wziąć się w garść i urodzić Ignacego.

– Była głęboka noc, spokój, cisza. Okazało się, że jedyne, czego potrzebuję, to samotność. Świadomość, że położna i mąż są w pokoju obok, piją nieskończoną ilość herbaty i co jakiś czas kontrolują tętno dziecka, zupełnie mi wystarczyła. Ponieważ poród domowy daje kobiecie możliwość słuchania własnego ciała, obudziło się we mnie wiele instynktów i po prostu wiedziałam, jak mam rodzić. To moment, w którym budzą się natura i pierwotne procesy. W kobiecie jest ogromna siła do tego, by wydać na świat potomstwo. Moja położna śmiała się po porodzie, że siedząc sama w pokoju, zachowywałam się jak prawdziwa samica, która szuka spokojnego miejsca do porodu. A kulminacją był moment, w którym słyszałam pęknięcie pęcherza płodowego. Przecież w szpitalu byłoby to niemożliwe! Poród domowy dał mi tyle energii, że miesiącami mogłam latać nad ziemią – wspomina mama Ignasia. A, po spokojnym i cichym przyjściu na świat trzeciego dziecka, ważeniem, mierzeniem i przytulaniem go zajął się starszy brat, natomiast zmęczona mama położyła się do swojego łóżka i już nigdzie nie musiała jechać. – Czego kobiecie potrzeba po takim trudzie, jeśli nie swojej wanny, swojego łóżka i męża z herbatą? – śmieje się pani Ewa.

Puszka na dziecko

Poród domowy to nie tylko zalety przebywania we własnych kątach, zminimalizowania medykalizacji i możliwość słuchania własnego ciała, ale także zgoda na poród bez znieczulenia i wzięcie odpowiedzialności w swoje ręce. – Podczas porodów domowych, zupełnie inaczej niż w szpitalu, położna po prostu towarzyszy kobiecie – mówi pani Ewa. – Oczywiście, kiedy coś idzie nie tak, reaguje, pomaga, a czasem nawet odwozi do szpitala, ale nie urodzi za nią – dodaje. W czasach, kiedy tempo życia stale wzrasta, a medycyna przyzwyczaja nas do środków znieczulających, poród domowy wydaje się być zatrzymaniem nad życiem i jego potęgą, nad Bogiem i Jego stworzeniem. – Poród to sacrum – mówi pani Eliza. – W jednej chwili świat staje się bardzo malutki. Pamiętam, że kiedy urodziłam pierwsze dziecko, czułam wielką władzę. Bo jeśli wydałam na świat nowe życie, czego nie mogę zrobić? Miałam wrażenie, jakbym wstąpiła do elitarnego klubu.

Nigdy w życiu nie zapomnę momentu wyślizgnięcia się główki mojej córeczki. Za każdym razem, kiedy o tym myślę, chce mi się płakać. Dlatego przerażają mnie rosnąca liczba cesarek i zadaniowe podejście wielu kobiet do porodu. Coś na zasadzie: „wyjmijcie ze mnie to dziecko”. To tak, jakby być puszką, z której wyjmuje się dzieciaka lub jak wejście na pokład samolotu z pełnym zaufaniem do pilota i zrzuceniem na niego całej odpowiedzialności. A przecież poród to proces transformacji, który potrafi zmienić podejście do życia, przewartościować świat, siebie, swoją kobiecość. To jedno z najbardziej intensywnych, bolesnych, ale też satysfakcjonujących doznań w życiu. Warto wziąć za nie odpowiedzialność – zachęca pani Eliza. Mama Ignacego twierdzi, że w przeżywaniu porodu w pełni przeszkadza pęd życia. – Wszystko jest teraz szybkie, łatwe i bezbolesne. Czasem mam wrażenie, że poród wyrywa kobiety z wysokich biurowców tylko po to, by za trzy miesiące tam wróciły. Myślę, że warto zatrzymać się nad porodem, jego potęgą i bólem z nim związanym – mówi z przekonaniem pani Ewa.

Niespełnione marzenie

Niestety, nie każdemu, kto dostrzega potęgę dawania życia, dane będzie doświadczyć narodzin w domu. Wystarczy, by ciąża w jakikolwiek sposób przebiegała nieprawidłowo, by dziecko w najmniejszym stopniu było zagrożone i już nie ma szans na poród domowy. Czasem przeszkadzają także odległość dzieląca położną od rodzącej bądź spóźniający się termin porodu. Pani Dorota wraz z mężem od poczęcia ich dziecka wiedzieli, że tak, jak syn począł się przy świecach, tak też powinien się urodzić. Przez całą ciążę miała pewność, że to najlepszy sposób na przywitanie długo wyczekiwanego Jasia. – Po długim leczeniu niepłodności wiedzieliśmy, że nasze dziecko jest wyjątkowym darem od Boga i że jedynym miejscem, w którym chcemy się z nim spotkać, jest dom – opowiada mama Jasia. – Wszystko było przygotowane. Jeździliśmy na szkołę rodzenia do Warszawy, mieliśmy dwóch kierowców, którzy w każdej chwili gotowi byli przywieźć położną, lodówka pękała w szwach od jedzenia, które dla nas przygotowałam, pełno świec w domu, prowadziliśmy z mężem głęboki dialog o tym, co się wydarzy, nawet wanna była wysterylizowana – wylicza pani Dorota. Niestety, termin porodu opóźniał się, aż w końcu przekroczył „godzinę zero”. Pomimo całodniowej jazdy samochodem terenowym po dołach w celu wywołania akcji porodowej, nic się nie działo. Postanowili pojechać do szpitala. Tam też urodził się ich syn.

Dziś rodzice mają głębokie przekonanie, że jego narodzenie w domu mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. – Miałam wrażenie, że krzyczące położne, badający mnie lekarze i rodzące obok mnie kobiety profanowali cud, na który tyle czekałam. Do końca mojego pobytu w szpitalu nie mogłam się odnaleźć. Przez całą ciążę wyobrażałam sobie, że będę mówić do mojego synka, że jesteśmy już gotowi, że na niego czekamy i w ten sposób, niejako moim głosem, przeprowadzę go na świat. W szpitalu nie było na to miejsca. Mimo iż najważniejsze jest to, że syn żyje i jest zdrowy, żałuję, że nie dane nam było doświadczyć narodzin w atmosferze intymności, spokoju i miłości. I gdybym jeszcze kiedyś była w ciąży, planowałabym urodzić w domu – wyznaje pani Dorota.

Męski punkt widzenia

Poród domowy to nie tylko wyzwanie dla kobiety, która decyduje się zrezygnować ze środków znieczulających, ale także nie lada wysiłek dla męża, który przez wiele godzin może okazać się jedynym wsparciem dla żony. Mimo że – zdaniem pani Elizy – w dobie tabletów, komputerów i innych gadżetów coraz trudniej o mężczyzn, którzy odpowiedzialnie i dojrzale pomogą żonie urodzić, są i tacy, dla których narodziny w domu to prawdziwe wyzwanie i chętnie je podejmują. Pan Rafał „rodził” z żoną w domu pierwsze dziecko. – Dlaczego postanowiliśmy powitać nasze dziecko w domu? Ponieważ żona źle czuje się w szpitalu i nie do końca ufa surowym procedurom szpitalnym, a dla mnie najważniejsze było to, by ona czuła się bezpiecznie. Nie bałem się. Chodziliśmy do szkoły rodzenia, która przygotowała nas do porodu domowego, spotykaliśmy się z położną, ciąża przebiegała książkowo, a lekarz prowadzący uznał, że wszystko jest tak dobrze, że żona może rodzić nawet w rowie – śmieje się tata 4,5-letniej dziś Tosi. Podczas porodu czuł ekscytację i miał poczucie misji. Podobało mu się, że jest odpowiedzialny za poród i czas, w którym na świecie pojawiła się córka.

– Ogromnym komfortem był fakt, że kiedy chcieliśmy posłuchać muzyki, słuchaliśmy jej, kiedy żona chciała wypić herbatę lub coś zjeść, przynosiłem jej to. W trakcie porodu obejrzeliśmy dwa filmy. Była noc, spokój, cisza. Modliliśmy się razem. A kiedy Tosia się urodziła, to ja wziąłem ją w ramiona i tuliłem do siebie. A potem był już czas odpoczynku. Bez przewożenia z porodówki na położnictwo, bez jeżdżenia ze szpitala do domu. Gdybyśmy mieli kolejne dziecko, chciałbym, żeby urodziło się w domu. Ale zapytałbym o to żonę, bo to ona ma czuć się bezpiecznie i sama musi zdecydować, czy pozwoli mi wziąć odpowiedzialność za czas porodu, czy złoży ją w rękach lekarzy – tłumaczy pan Rafał.

Nie boisz się?

Najczęstsze pytanie, z jakim spotykają się kobiety oznajmiające, że urodzą w domu, brzmi: „Nie boisz się?”. Okazuje się jednak, że przy prawidłowo przebiegającej ciąży niewiele jest sytuacji, w których poród domowy może być zagrożeniem dla życia matki i dziecka. – Doświadczenie położnicze jednoznacznie potwierdza, że większość komplikacji przy porodach to wynik medykalizjacji i niepodążania za tempem kobiety przez lekarzy i położne w szpitalu – tłumaczy E. Leoniuk. – Statystyki mówią same za siebie. W Polsce nie było przypadku śmierci noworodka podczas porodu w domu i tylko 2 proc. kobiet decydujących się urodzić „u siebie” transferowanych jest do szpitala. W większości to zaburzenia poporodowe typu niekompletne łożysko – dodaje położna. Tych, którymi targają wątpliwości o bezpieczeństwie takiego powitania dziecka, uspokoić powinien fakt, że Stowarzyszenie Dobrze Urodzonych, zrzeszające położne i rodziny rodzące w domu, wystosowało ścisłą listę względnych i bezwzględnych przeciwwskazań do porodu domowego.

– Oczywiście, nie muszę pewnie wymieniać jakichkolwiek zaburzeń ciążowych, które kategorycznie nie pozwalają rodzić poza szpitalem, ale wystarczy, że rodząca miała w przeszłości problemy psychiczne bądź jej relacja z mężem nie jest wystarczająco bliska, a już może być zdyskwalifikowana do porodu domowego. Są kobiety, które oburzają się na takie surowe zasady, ale istnieją one po to, by zminimalizować ryzyko jakichkolwiek komplikacji – mówi pani Eliza. Oczywiście, każda położna ma swoją składaną w walizce salę porodową, w której są leki, kroplówki, probówki, aparat do resuscytacji noworodka i inne potrzebne sprzęty. Do porodów przyjeżdżają zazwyczaj dwie położne, by nie brakło rąk w razie transferu do szpitala bądź innych trudnych sytuacji. Te, które przyjmują porody w domu, mają wieloletnie doświadczenie i odpowiednie kursy pozwalające roztaczać opiekę nad rodzącą. I każda mówi, że poród w domu to wyjątkowe przeżycie nie tylko dla rodziny, ale i dla położnej, która – szanując fizjologię kobiety i podążając za nią – ma okazję podziwiać cudowny plan narodzin, jaki Bóg wpisał w naturę płci pięknej.

TAGI: