Jasne zasady

GN 34/2013 Świdnica

publikacja 29.08.2013 07:00

O butach z korków, kolczykach i dyscyplinie 
mówi Waldemar Fajdek, ojciec Pawła.

– Od kilku lat mieszkamy w Wierzbnej – mówi Waldemar Fajdek ks. Roman Tomaszczuk /GN – Od kilku lat mieszkamy w Wierzbnej – mówi Waldemar Fajdek

Ks. Roman Tomaszczuk: Zmęczeni już jesteście Państwo zwycięstwem syna?


Waldemar Fajdek: Ze zwycięstwa oczywiście dumni, ale ilością odwiedzin dziennikarzy to faktycznie już zmęczeni. Rozumiemy jednak, że wielu chce się nacieszyć polskim sukcesem na mistrzostwach świata w Moskwie. 


Co czuje ojciec mistrza świata, który ogląda swego syna w telewizji, gdy ten posyła młot na zwycięską odległość?


Ogromne napięcie emocjonalne. Kibicujemy synowi od lat, więc to nie jest nic nadzwyczajnego, jednak każdy start niesie ze sobą jakąś niewiadomą, dlatego stres jest wielki. Ulga przyszła najpierw w momencie, gdy rzut okazał się czysty, niespalony, a zaraz potem, gdy sędziowie ogłosili wynik. Zaczynaliśmy się cieszyć. 


A gdyby miał Pan porównać kibicowanie synowi teraz do tego, gdy startował na olimpiadzie w Londynie? 


Teraz było gorzej, bo wtedy, podczas olimpiady, przekonaliśmy się, że może być bardzo źle, gdy rzuty są spalone. Obawialiśmy się, że i tym razem może do tego dojść. Tym bardziej że na zawodach w Szwecji, ostatnich przed Moskwą, powtórzył się czarny scenariusz z Londynu. Paweł spalił wszystkie trzy rzuty. Niemniej, gdy żegnaliśmy się z nim teraz, zapewniał, że możemy być spokojni, że wszystko pójdzie dobrze. No i słowa dotrzymał. 


Jaki udział w sukcesie syna mają lokalni działacze i samorządowcy z Żarowa?


Dobra wola była u wielu z nich, jednak ona sama nie wystarcza. Potrzeba jeszcze pieniędzy, choćby na podstawowe sprawy. A tych nie było. W sekcji młociarzy było chyba ośmiu chłopaków. Trenowała ich pani Jolanta Kumor, ona bez wątpienia może czuć się matką sukcesu Pawła. Jednak skromne pieniądze się znajdowały, ale już na przykład nie było ich na profesjonalne buty czy rękawice. Dlatego chłopcy kupowali sobie korki do piłki nożnej i po spiłowaniu kolców używali takich butów w swojej dyscyplinie, a skórzane rękawice Paweł wziął ode mnie, takie robocze, żeby sobie nie zdzierać palców. Odkąd jest w klubie Agros Zamość, nie musimy się już angażować finansowo w rozwój sportowy syna. Jest normalnie. 


W domu panuje rygor? O co chodzi z tymi kolczykami w uszach?


– Istotnie, tak jak opowiada Paweł, nie chciałem zgodzić się na kolczyki. Paweł szanował moje i żony zdanie w tym temacie, dopóki nie osiągnął pełnoletności. Potem ja sam musiałem przywyknąć do tej zmiany, a dzisiaj wydaje mi się nawet, że mu pasuje taki wizerunek. Natomiast faktycznie w domu zawsze panowała dyscyplina, którą uważam za normalną w podejściu do nastoletnich, niedojrzałych przecież, dzieci. Myślę, że także dzięki jasnym zasadom rządzących rodziną Paweł nie zrezygnował z kariery sportowej i nie zmarnował sobie życia. Bo proszę zauważyć, że jako dziewiętnastolatek wyprowadził się z domu. Na początku obawialiśmy się z żoną, czy mu ta wolność nie zaszkodzi. Dał jednak radę, bo ma mocny kręgosłup moralny.