Gra o wysoką stawkę

Justyna Steranka; GN 45/2013 Koszalin

publikacja 17.11.2013 06:00

Spotykają się raz w tygodniu, by uczyć się sztuki teatralnej. Przy okazji uczą się też sztuki życia.

Lekcje włoskiego odbywają się w każdy wtorek. Od lewej: Arek, Marek i Natalia zdjęcia Justyna Steranka /gn Lekcje włoskiego odbywają się w każdy wtorek. Od lewej: Arek, Marek i Natalia

Teatr „Nawiasem mówiąc” ma już rok. Powstał z inicjatywy wspólnoty Rycerze Kolumba, działającej przy parafii św. Wojciecha w Koszalinie. Jak mówi Miłosz Janczewski, który z Bartoszem Ileckim i Dorotą Dec opiekują się teatrem, to sposób, by zachęcić dzieci do aktywności i kreatywności. – Postanowiliśmy pomóc dzieciom, które poznałem będąc wolontariuszem w hospicjum. Tam jest grupa wsparcia dla dzieci osieroconych. Wtedy powstała myśl, by zrobić dla nich teatr – wyjaśnia.

„Weselcie się z tymi, którzy się weselą…”

Próby odbywają się raz w tygodniu przy parafii św. Józefa Rzemieślnika. Na ścianie przed salą, w której spotykają się młodzi aktorzy, wiszą kubki z ich imionami i napisem: „Weselcie się z tymi, którzy się weselą, płaczcie z tymi, którzy płaczą”. – Kubki zamówiliśmy po pierwszym występie. Ten fragment z Listu do Rzymian, który jest też w logo teatru, pokazuje dwa jego oblicza: komedię i tragedię – wyjaśnia Miłosz. Teatr tworzy 10 młodych aktorów w wieku od 5 do 17 lat. Aktorami są dzieci osierocone, ale nie tylko. Niektórzy pochodzą np. z biednych rodzin wielodzietnych albo takich, gdzie rodzice są alkoholikami. Wielu z nich wychowuje się w rodzinach zastępczych. – Co rusz ktoś przyprowadza kolegę. Tamci widzą, że oni się tu dobrze bawią i spędzają sensownie czas, i tak to działa. Rok temu przyszedł Patryk ze świetlicy Caritas i po dwóch miesiącach przyprowadził Wojtka. Obaj są tu do dziś – mówi Miłosz.

– Dzieci bardzo lubią te próby. Takie działania są potrzebne, bo rozwijają je i aktywizują. Ten teatr to świetny pomysł – mówi Dorota Dec. A jak na to patrzą sami aktorzy? – Do grania w teatrze zachęcił nas pan Miłosz. Podoba mi się, że możemy występować. Oprócz tego mamy tu koleżanki i kolegów – przyznaje ośmioletnia Marianna, która przychodzi na próby z młodszą siostrą Laurą. – Lubię te występy, bo miło zobaczyć uśmiechniętych ludzi, którzy nas oglądają – wyjaśnia 13-letni Marek. – Mogę tez ćwiczyć dykcję, a dzięki występom uczę się zwalczać tremę – dodaje. Wojtek ma 17 lat i gra w teatrze od 10 miesięcy. – Mogę na tych spotkaniach poszerzać horyzonty. Poza tym teatr to moja pasja. Chciałbym w przyszłości zostać aktorem – wyjaśnia. Byli ze swoimi spektaklami m.in. w zakładzie poprawczym, w kościele św. Józefa i w hospicjum – Odebrali nas tam dobrze i mogliśmy tym chorym ludziom umilić czas – dzieli się wrażeniami 13-letni Arek.

Więcej niż teatr

Oprócz przygotowywania spektakli młodzi aktorzy zaczęli naukę języka włoskiego, którą prowadzi pani Magda, wolontariuszka. – Pojechałam w wakacje do Rzymu i byłam zawiedziona, że nie mogę się dogadać. Jak się okazało, że jest szansa, by nauczyć się włoskiego, postanowiłam to wykorzystać – mówi 20-letnia Natalia, która pomaga w opiece nad młodymi aktorami i jest reżyserem spektakli. Byli już razem na kilku wycieczkach, basenie, a zimą na kuligu. – Podobało nam się, bo mogliśmy spędzić razem czas i było naprawdę wesoło. Czasem się odwiedzamy i na pewno można powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi – mówi Arek. – My, dorośli, też lubimy spędzać czas na rowerze czy basenie, więc co za problem wziąć ze sobą te dzieci. Razem jest większa zabawa. Jeśli ma się jeszcze poczucie, że one się tym cieszą i zyskują, to tym bardziej człowiek czuje, że warto – dodaje Miłosz.

Jak św. Józef

Miłosz na co dzień jest architektem. Św. Józef to jego patron z bierzmowania. Wtedy zaczęła się ich wspólna droga, bo święty jest też obecny w jego Pracowni św. Józefa, którą prowadzi wraz z dwoma kolegami. – Nazwałem tak tę pracownię przede wszystkim dlatego, że św. Józef swoją osobowością jest nam bliski. To, że jest Oblubieńcem Maryi nobilituje nas i zobowiązuje – mówi. Jak przyznaje, każdy dzień w pracy zaczynają od modlitwy „Ojcze nasz”. – To świadectwo jest świadome. Oprócz św. Józefa mamy też na logotypie słowa „Jezu, ufam Tobie”. Wiemy, że jak zaufamy Jezusowi, to nie ma się czego bać – wyjaśnia. W wolnych chwilach poświęca też czas pacjentom koszalińskiego hospicjum. – Skłoniła mnie do tego lektura „Dzienniczka” św. Faustyny i jej modlitwa z umierającymi. Modlę się z chorymi albo z nimi po prostu jestem. Chodzi o to, żeby ci ludzie umierali z godnością i poczuciem bliskości i miłości – mówi. – Dla mnie to łaska, że mogę tam być, że nie czuję się specjalnie obciążony. Cieszę się, że mogę poznawać tych ludzi, zaprzyjaźniać się z nimi i żegnać ich – wyjaśnia. Zapytany o to, co mu daje wolontariat w hospicjum, odpowiada krótko: – To miejsce uczy pokory i dystansu, ale też tego, że jeśli się spojrzy na życie trochę dalej, to człowiek widzi, że nie ma się czego bać.