Narodziłam się na nowo

Monika Augustyniak; GN 45/2013 Łowicz

publikacja 20.11.2013 06:00

O zakładaniu szkoły, które było jak skok do pustego basenu, niezawinionym cierpieniu dzieci i oddaniu Bogu swojej woli z Moniką Bezdziczek rozmawia Monika Augustyniak.

Narodziłam się na nowo Monika Augustyniak /GN Monika Bezdziczek modliła się, by Bóg nie zważał na jej wolną wolę

Monika Augustyniak: Wywiad z Panią jest jednym z ostatnich w cyklu „Rozmowy w Roku Wiary”, zadam więc pytanie, które padało najczęściej: czy Rok Wiary był dla Pani w jakiś sposób szczególnym czasem?

Monika Bezdziczek: Tak, był to wyjątkowy rok, gdyż wiązał się z tworzeniem szkoły. Kiedy razem z innymi fundatorami zdecydowaliśmy się otworzyć Niepubliczną Szkołę Podstawową „Źródła”, dostałam propozycję zostania dyrektorem. Pierwszymi moimi reakcjami były śmiech i kategoryczna odmowa. Wiedziałam, że stanowisko dyrektora wiąże się z ogromem obowiązków, szczególnie w powstającej dopiero szkole. Wszystkiego też musiałam nauczyć się od początku, a to zajmowało dużo czasu.

Mam troje dzieci, w tym jedno małe, dlatego tak trudno było mi podjąć decyzję. Ale stawałam przed Panem Bogiem i pytałam Go o Jego wolę. Pytałam też: „Dlaczego ja?”. Totalnie zaskoczyła mnie ta propozycja. Pracowałam wtedy jako nauczyciel nauczania początkowego i uwielbiałam moją pracę z dziećmi, świetnie rozumiałam się z rodzicami, a nowe stanowisko wymagało ode mnie rezygnacji ze starej posady. Ale Pan Bóg dawał mi na tyle wyraźne znaki, że ostatecznie, po ponad 5 miesiącach modlitwy przed Najświętszym Sakramentem i słuchania słowa Bożego, odpowiedziałam twierdząco. To, że zostawiłam pewną pracę na rzecz stanowiska, które jest jednym wielkim wyzwaniem, to jakby skok do pustego basenu. Oczywiście wiąże się to również z wielkim zmęczeniem, co nie pozostaje bez wpływu na moją rodzinę. Na szczęście mam wspaniałego męża, z którym wspólnie podjęliśmy decyzję o mojej pracy i teraz on przejął sporą część obowiązków domowych. Niemniej wszystko to nie jest łatwe i wymaga ciągłego słuchania Boga i zawierzenia Jego słowu. Kolejnym momentem uczenia się zaufania był proces tworzenia szkoły. Było mnóstwo sytuacji, w których po ludzku nie dalibyśmy rady. Cała biurokracja, dokumenty, które się zagubiły, system, który padł właśnie wtedy, kiedy go potrzebowaliśmy – w tych momentach Bóg pokazywał swoją potęgę i po prostu działy się cuda. To dopiero uczy wiary!

Czy zawsze była Pani osobą tak chętnie pytającą Boga o Jego wolę i posłuszną jej?

Wychowałam się w rodzinie katolickiej, chodziliśmy razem do kościoła, ale była to raczej wiara tradycyjna. Dopiero w liceum spotkałam się z grupą Odnowy w Duchu Świętym „Osiołki” w Gubinie. To tam miały początek Szkoła Nowej Ewangelizacji i Przystanek Jezus. Tam też narodziłam się na nowo. Podczas wielu modlitw osobistych Bóg uzdrawiał moje serce, pokazywał mi swoją miłość do mnie, ale jedną z najważniejszych rzeczy, jakie stamtąd wyniosłam, jest zdanie często powtarzane przez naszego opiekuna, że „Bóg to nie kiełbasa, żebyśmy mieli Go czuć”. Uczył nas, że nie jest trudno wierzyć, kiedy jest miło, łatwo i przyjemnie, ale właśnie wtedy, gdy jest ciężko i wszystko wskazuje na to, że Bóg mnie opuścił. Że wiara to wytrwałe przychodzenie pod krzyż, nawet gdy niczego nie rozumiem. Pamiętam, że przez kilka miesięcy modliłam się, by Bóg nie pozwolił mi od siebie odejść, żeby nie zważał na moją wolną wolę, ale by o mnie walczył i przypominał o sobie. Myślę, że ta modlitwa bardzo pomogła mi przetrwać trudne chwile, które czekały mnie w przyszłości.

Czy to znaczy, że Bóg nie oszczędził Pani bólu i cierpienia?

Myślę, że moja wiara szlifuje się właśnie wtedy, gdy cierpię. Szczególnie w macierzyństwie często doświadczam lęku, bólu, buntu i niezrozumienia. Bo o ile łatwiej mi zaakceptować moje cierpienie, o tyle trudy moich dzieci uderzają we mnie niemiłosiernie. Choćby to, kiedy zostawiałam 4-letnie dziecko na stole operacyjnym i od tej operacji zależało, czy mała będzie zdrowa, czy nie. Drzwi sali operacyjnej zamknęły się i moje dziecko zostało w rękach obcych ludzi. Ponieważ była godzina 15.00, cała rodzina modliła się Różańcem i Koronką do Miłosierdzia Bożego. To oczywiste, że jeśli wierzę lekarzom, których nie znam, tym bardziej ufam Bogu, który niejednokrotnie okazał mi miłość. Operacja się udała, ale nie był to koniec problemów zdrowotnych. I kiedy ostatnio, wracając z dzieckiem ze szpitala, usłyszałam pytanie: „Mamo, dlaczego ja tego wszystkiego doświadczam?”, ścisnęło mnie w żołądku. Wiem, dlaczego mnie dotyka cierpienie, ale czemu moje dziecko? To trudne momenty, które uczą zaufania pomimo wszystko. Jednak doświadczyliśmy też cudu ocalenia życia. Jechaliśmy całą rodziną autostradą i mieliśmy wypadek. Dzieci miały 2 i 4 lata. Na pół godziny przed wypadkiem odmawialiśmy Różaniec. Samochód nadawał się jedynie do kasacji, a nam nie stało się nic. W takich sytuacjach rosną wiara i wdzięczność.

A czy w momentach, gdy jest ciężko, nie ma Pani pokusy, by nie liczyć się z wolą Boga i po prostu iść swoją drogą? Przecież w cierpieniu nie jest łatwo pozostać wiernym.

Nie, nie jest łatwo, ale po czasie widzę, że te najtrudniejsze momenty były także najpiękniejszymi rekolekcjami nie tylko dla mnie, ale i dla moich najbliższych. To prawdziwa lekcja pokory. Poza tym zaskakuje mnie, jak Bóg szanuje moją wolę. Kiedy mówię Mu: „Boję się, nie rozumiem, chciałabym, żeby było inaczej, ale wierzę Tobie i oddaję Ci to, co się dzieje”, wtedy zaczynają dziać się cuda. Poza tym te trudne chwile, zwłaszcza w macierzyństwie, dały mi siłę i odwagę do walki o dzieci i o prawdę. Teraz już wiem, że osoba wierząca to nie ta, która ulega wszystkiemu i wszystkim, ale ta, która stawia granice. Poza tym wiara weryfikuje się w zwykłej codzienności i właśnie to świadectwo zwykłego życia jest dla mnie najważniejsze.

Kim dla Pani jest Bóg?

To ktoś najważniejszy, kto najlepiej mnie zna i rozumie. To Osoba, która – pomimo swojej wielkości – pochyla się nade mną i walczy o mnie, kiedy odchodzę. To miłość delikatna, nienachalna i wrażliwa.

TAGI: