Czy można dobrze umrzeć?

Justyna Steranka
; GN 46/2013 Koszalin

publikacja 22.11.2013 06:00

W różny sposób odchodzimy z tego świata. Czasem nagle i niespodziewanie, innym razem 
po długiej chorobie. Czy da się 
do tego przygotować?


Krzyże przydrożne są dla rodzin ofiar wypadków miejscem pamięci – nieprzyjemnym, ale wyjątkowym Justyna Steranka /GN Krzyże przydrożne są dla rodzin ofiar wypadków miejscem pamięci – nieprzyjemnym, ale wyjątkowym

Był grudniowy wieczór. Na drodze ślisko i niebezpiecznie. Ks. Andrzej Hryckowian, proboszcz parafii św. Wojciecha w Koszalinie, wracał tego dnia z wykładów w Szczecinku. – Byłem już niedaleko Koszalina, w okolicach Mostowa. W pewnym momencie postanowiłem skręcić na skrzyżowaniu, inaczej niż zawsze, bo wydawało mi się, że to będzie doskonały skrót do domu – mówi. 


„Mama miała rację!” 


Po przejechaniu kilkuset metrów zorientował się, że się pomylił. – Błędem było to, że zjechałem z głównej drogi w taką, która była wąska, śliska i słabo odśnieżona – opowiada. Zatrzymał się i chciał zawrócić, ale cały czas coś mu w tym przeszkadzało – najpierw przejeżdżające samochody, potem okazało się, że jest za mało miejsca, więc stwierdził, że pojedzie dalej. – Zły byłem na siebie, że tak bez sensu skręciłem, ale wiedziałem, że sam jestem sobie winny – wspomina.


Kilkaset metrów dalej natknął się na wypadek. Była już policja, oczekiwano na przyjazd karetki pogotowia, bo jedna osoba była ciężko ranna. – Zatrzymałem samochód, zapytałem policjanta, czy mogę pomóc. Pozwolił mi porozmawiać z rannym, dopóki nie przyjedzie lekarz – opowiada ks. Hryckowian. 
To był młody mężczyzna w wieku 30–40 lat. – Jak mnie zobaczył, zaczął powtarzać słowa: „Mama miała rację”. Na początku myślałem, że majaczy z bólu, że nie jest do końca świadomy. Powtarzał je bez przerwy, a ja chciałem tylko spytać, czy go wyspowiadać. W pewnym momencie zapytałem, w czym mama miała rację. Usłyszałem: „Powiedziała, że jak będę obchodził 9 pierwszych piątków miesiąca, to nie umrę bez pojednania z Bogiem”. Zdążyłem go wyspowiadać. Zmarł, zanim przyjechała karetka – mówi kapłan, nie kryjąc wzruszenia.


W podobnej sytuacji znalazł się ks. Ryszard Ryngwelski, proboszcz parafii pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Pile. 
– 13 lat temu na ulicach Sławna starsza kobieta na moich oczach wtargnęła nagle na jezdnię. Spowodowała wypadek z udziałem trzech samochodów. Jeden z nich spłonął. Zatrzymaliśmy się i podszedłem do poszkodowanych. Sprawczyni wypadku była mocno poturbowana. Udzieliłem jej rozgrzeszenia. Jak się okazało, następnego dnia zmarła na skutek odniesionych obrażeń – wspomina. 


W miejscach wypadków przy drogach czasem pojawiają się krzyże. To takie miejsca pamięci, bo choć ciało jest na cmentarzu, to właśnie tu ktoś stracił życie. – Jeśli ktoś umiera w wypadku drogowym, to rodzinę dotykają ogromny chaos i dezorientacja. Miejsce, gdzie zginął ktoś bliski, staje się, oprócz cmentarza, miejscem pamięci – nieprzyjemnym, ale w jakiś sposób wyjątkowym – wyjaśnia Kamila Siudowska, psycholog w Hospicjum im. Maksymiliana Kolbego w Koszalinie. 


Po to są


Nie ma wątpliwości, że w przygotowaniu do śmierci pomagają sakramenty, czyli również kapłani. – Kiedy byłem w Ustce, zawołano mnie do chorego. Był już w ciężkim stanie – mówi ks. Grzegorz Szewczak. – Chory zaczął rozmowę od słów: „Wie ksiądz, chciałbym się pojednać z Bogiem, bo ostatni raz byłem u spowiedzi 35 lat temu. Powiedziałem wtedy Bogu, że Go zostawiam – koniec z Nim, z sakramentami, z Kościołem i z modlitwą”. Zrobiło mi się gorąco, bo ja właśnie kończyłem 35 lat – przyznaje kapłan. – Wtedy mnie olśniło – kiedy ten człowiek zdecydował się odejść od Boga, 100 km dalej Bóg powołał do życia człowieka, który za 35 lat miał go wyspowiadać przed śmiercią. Powiedziałem mu to. Jestem przekonany, że nasze spotkanie to wola Boża. A może odprawił kiedyś nabożeństwo 9 pierwszych piątków? – zastanawia się duszpasterz.


Ksiądz Piotr Subocz jako kapelan Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie spotyka się ze śmiercią na co dzień. – W pierwszy dzień mojej posługi w szpitalu zadzwonił do mnie ratownik i prosił, bym natychmiast przyszedł na oddział. Pobiegłem na onkologię. Zobaczyłem tam umierającego mężczyznę w wieku ok. 50 lat. Odmówiliśmy „Ojcze nasz”, odpuściłem grzechy, namaściłem i usiadłem, żeby wypisać pamiątkę – obrazek, który zawsze zostawiam chorym. W tym momencie zaczął konać. Pierwsza godzina pracy i już wiedziałem, po co tu jestem – opowiada kapelan. 


Chcemy żyć do końca


Miejscem, które najbardziej kojarzy się ze śmiercią, jest hospicjum. Wydaje się, że tam człowiek ma dużo czasu, by się na śmierć przygotować. 
– Dobra śmierć to ta spokojna. Nie da się do niej przygotować perfekcyjnie. Jeśli ktoś twierdzi, że ma wszystko pozałatwiane i jest gotowy, to nie jest to prawda. Taką mamy naturę, że do końca chcemy żyć – mówi Kamila Siudowska. 
Jej zdaniem ludzie nie potrafią rozmawiać o śmierci. – Śmierć jest tematem tabu. Ludzie boją się o niej mówić. Rodziny pacjentów często grają przed sobą. Czasem niepotrzebnie tracą energię na tę grę, bo pacjent musi zajmować się czymś, co jest zbędne, a mógłby pozałatwiać pewne rzeczy. Czasem umierający ludzie mają konkretne oczekiwania, np. gdy chodzi o pogrzeb, a nie mają z kim o tym porozmawiać – mówi. 


Towarzysze drogi


Klerycy koszalińskiego seminarium, którzy podczas wakacji byli na praktykach w hospicjum, zgodnie przyznają, że nauczyli się w tym miejscu przede wszystkim pokory. 
Dla kl. Konrada Kochańskiego spotkania z chorymi terminalnie i umierającymi były okazją do szukania odpowiedzi na pytania o jego własne życie.

– Kiedy się spotyka osobę, która ma całe życie za sobą, to nie rozmawia się o byle czym. Byłem świadkiem rozmów egzystencjalnych, które dla mnie były brzemienne w skutkach, bo ja też po nich musiałem ułożyć sobie, o co w moim życiu chodzi – wyjaśnia. – W tych wszystkich rozmowach utwierdzaliśmy pacjentów w wierze i nadziei, a oni nas w powołaniu. To była wzajemna pomoc.

W takich miejscach dociera do człowieka, że sam z siebie nic nie może – dodaje kl. Jan Wojtczak. 
– Kiedy witam pacjentów, w ich oczach często widzę strach i pytania: „Co będzie?”. A nadzieja rodzi się z czasem. Ci ludzie często tu przychodzą z przekonaniem, że ktoś ich przekreślił, powiedział: „To koniec, nie ma dla pana leczenia ani nadziei”. Okazuje się, że oni zaczynają tutaj pełniej żyć, odzyskują też czasem siły witalne. I nawet kiedy odchodzą, to widzę w ich oczach nadzieję, że to nie koniec – przyznaje ks. Krzysztof Sendecki, dyrektor Hospicjum im. bp. Czesława Domina w Darłowie.


Mamy całe życie, by przygotować się do śmierci, nawet jeśli przyjdzie nagle. Potem zostaje nam wiara w Boże miłosierdzie oraz nadzieja. Tak o niej pisał Charles Peguy: „Co mnie zadziwia, to nadzieja, mówi Bóg. I nie mogę wyjść z podziwu. Ta drobna nadzieja taka niepozorna. Ta wątła dziewczynka nadzieja. Nieśmiertelna”.



Apostolstwo Dobrej Śmierci


To stowarzyszenie modlitewne, którego charyzmat polega na modlitwie o dobrą śmierć, czyli w pojednaniu z Bogiem. Członkowie stowarzyszenia modlą się codziennie, proszą o dobrą śmierć 
dla wierzących i niewierzących. Sami starają się wystrzegać grzechu 
i być dobrymi ludźmi na co dzień, by zawsze być gotowym na odejście. Stowarzyszenie zostało zatwierdzone przez papieża Piusa X w 1908 r. Grupy ADŚ działają w wielu parafiach naszej diecezji. 


9 pierwszych piątków miesiąca


Nabożeństwo polega na uczestnictwie we Mszy św. i przyjęciu Komunii św. w każdy pierwszy piątek miesiąca przez 9 miesięcy bez przerwy. Ma swoje źródło w objawieniach, które miała św. Małgorzata Maria Alacoque. Jezus obiecał jej, że każdy, kto odprawi to nabożeństwo i ofiaruje je jako wynagrodzenie za grzechy swoje i wszystkich ludzi, 
ten nie umrze bez pojednania z Bogiem.

TAGI: