Od współpracy do małżeństwa

Katarzyna Buganik; GN 50/2013 Zielona Góra

publikacja 23.12.2013 06:00

– Dla mnie nie ma różnicy, czy ktoś jest Polakiem, Niemcem czy Rosjaninem. Jeżeli człowiek jest w biedzie, to trzeba mu pomóc – mówi Roland Hellmann, organizator transportów pomocy dla Polski.

Małgorzata i Roland Hellmannowie do Polski wrócili w 2010 roku. Obecnie mieszkają w Zatoniu k. Zielonej Góry Katarzyna Buganik /GN Małgorzata i Roland Hellmannowie do Polski wrócili w 2010 roku. Obecnie mieszkają w Zatoniu k. Zielonej Góry

Małgorzata i Roland Hellmannowie poznali się w 1980 roku w Karpaczu, gdzie spędzali urlop. On z Verden, z Niemiec Zachodnich, ona z Zielonej Góry, miasta w komunistycznej Polsce. Pomimo różnic narodowych, barier społecznych i bytowych, udało im się znaleźć wspólny język i nawiązać nić znajomości, która z czasem przerodziła się w głębokie uczucie. Małgorzata była tłumaczką, Roland pracował w urzędzie powiatowym w Zachodnich Niemczech. Znajomość utrzymywała się dzięki korespondencji i wizytom Rolanda w Polsce, który odwiedzał swoje rodzinne strony. Roland Hellmann pochodzi z Wałbrzycha. Jego rodzina w 1946 roku została wysiedlona i musiała w ciągu jednego dnia spakować swoje rzeczy i wyjechać z kraju. W nowej Polsce zostawali tylko ci, którzy byli zdolni do pracy. W przypadku rodziny Hellmannów było to niemożliwe, bo ojciec Rolanda stracił nogi pod Stalingradem. Po tułaczce rodzina dotarła do Zachodnich Niemiec i tam się osiedliła.

Postanowienie z dzieciństwa

– Kiedyś podczas wizyty u fryzjera, a byłem wtedy małym chłopcem, usłyszałem informację w radiu. To było w 1956 roku, w czasie powstania na Węgrzech. Usłyszałem apel węgierskich piłkarzy, którzy prosili o pomoc. Dorośli dyskutowali wtedy o tej sytuacji. Nie rozumiałem, dlaczego tylko dyskutowali. Postanowiłem sobie wtedy, że jak dorosnę, to będę pomagał innym w trudnych sytuacjach – opowiada pan Roland. Minęło wiele lat. Był rok 1980. Roland postanowił odwiedzić Wałbrzych, miejsce, w którym się urodził. – Byłem zszokowany stanem gospodarczym w Polsce. W najdroższych hotelach w Karpaczu nie było prawie żadnych dań z karty menu. Widziałem zrezygnowane twarze ludzi, w sklepach nie było towaru, ubrania bardzo różniły się od tych, które noszono w Zachodnich Niemczech – wspomina Roland Hellmann.

Po powrocie z Polski zaczął zastanawiać się, jak może pomóc. Sytuacja w Polsce jeszcze bardziej pogorszyła się 13 grudnia 1981 roku, kiedy ogłoszono stan wojenny. Wtedy Roland Hellmann zaczął organizować pierwszy transport pomocy humanitarnej do Polski. Najpierw postarał się o wizę w ambasadzie polskiej w Kolonii, co nie obyło się bez biurokratycznych trudności. – Panował wtedy w ambasadzie straszny chaos, było wielu dziennikarzy. Wyczytano moje nazwisko i usłyszałem, że nie dostanę wizy. Dzięki dziennikarzowi, który chciał nagłośnić sprawę w telewizji, otrzymałem potrzebny dokument – mówi Roland Hellmann. Po otrzymaniu wizy wrócił do Verden i organizował pomoc. Wiele instytucji, sklepów, prywatnych przedsiębiorstw przyłączyło się do akcji. Po zebraniu potrzebnych rzeczy Roland Hellmann musiał stworzyć szczegółową listę rzeczy przygotowanych do transportu.

Kiedy wszystko było gotowe, wyruszył w trasę. Był 22 grudnia 1981 roku. W Polsce już od kilku dni panował stan wojenny.

520 km udręki

Początkowo transport przeznaczony był dla mieszkańców Wałbrzycha, jednak trudności z paliwem zmieniły cel podróży. – W Polsce nie można było tankować. Benzyna zatankowana w Niemczech Zachodnich musiała wystarczyć w obydwie strony. Ostatnim miejscem, gdzie mogłem zatankować, był Frankfurt nad Odrą. Zdecydowałem, że pojadę do Zielonej Góry, gdzie mieszkała Małgorzata – wspomina Hellmann.

Było bardzo ciemno i zimno. Do pierwszej granicy między Zachodnimi a Wschodnimi Niemcami w Marienborn dojechał po północy. Na granicy kontrolowała go celniczka, co było niespodziewane i źle wróżyło. Powiedziała, że granica jest zamknięta i przejazd do Polski jest niemożliwy. – Celniczka kontrolowała dokumenty i szukała powodu, by mnie zatrzymać. Mówiłem, że mam wizę i mogę jechać do Polski, ale do niej to nie docierało. W końcu w paszporcie zobaczyła, że mam urodziny. Powiedziała więc, że mogę jechać – mówi Roland Hellmann. Zanim jednak ruszył w drogę, musiał rozładować cały samochód, by sprawdzono towar. Dopiero po kontroli ruszył dalej. 

– Autostrady były puste. Co jakiś czas spotykałem kontrole milicji NRD. We Frankfurcie nad Odrą zatankowałem samochód i jechałem w kierunku granicy. Wszystkie szlabany były zamknięte i mocno padał śnieg – wspomina organizator transportu. – Celnik powiedział, że granica jest zamknięta, więc odpowiedziałem, że mam wizę. Znowu zaczęła się kontrola dokumentów, musiałem drugi raz rozładować samochód, a później znów załadować. Przeszedłem do polskich celników. Tam trzeci raz rozładowałem cały towar – dodaje. Po kontroli celnik kazał Hellmannowi jechać na parking, bo jazda nocą w stanie wojennym była zabroniona. – Miałem żywność, owoce, lekarstwa i bałem się, że to wszystko popsuje się. Po moich prośbach i telefonach, które wykonał celnik, w końcu pozwolono mi jechać dalej – opowiada Roland Hellmann.

– Drogi były w bardzo złym stanie i pełne śniegu. Były tylko koleiny od czołgów, więc jazda była bardzo trudna. Po drodze było również bardzo dużo kontroli. Chciano mi nawet zabrać towar – mówi Hellmann. W Krośnie Odrzańskim stały czołgi. Byli tam polscy i rosyjscy żołnierze. 23 grudnia o 6 rano Hellmann dojechał do Zielonej Góry, do Małgorzaty.

– Przyjechał 10 dni po ogłoszeniu stanu wojennego. Znałam język i musiałam mu pomoc. Zaczęliśmy rozwozić towar. Najpierw do parafii Najświętszego Zbawiciela w Zielonej Górze – mówi Małgorzata Hellmann. Spotkali się z proboszczem ks. Konradem Hermanem, który doradził, jak i gdzie rozdysponować przywieziony towar. Część rzeczy została na parafii. Resztę zawieźli m.in. do pogotowia opiekuńczego w Zielonej Górze i do ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych w Klenicy, a lekarstwa oddali do szpitala. Hellmann przywiózł również paczki dla wiernych z Kościoła ewangelickiego.

Pomaganie to nasza pasja

Podczas pierwszego transportu Hellmann poznał m.in. bp. Wilhelma Plutę i wielu ludzi, którzy prosili o pomoc czy przekazanie korespondencji na Zachód. – Ten czas był dla mnie bardzo intensywny. Wracałem z pustym samochodem, ale z pełną głową wrażeń. W drodze powrotnej już myślałem o kolejnym transporcie. Z czasem w pomoc włączyła się Małgorzata, która w 1982 roku wyjechała do Niemiec Zachodnich.

– Byłam wychowana w rodzinie katolickiej. W komunistycznej Polsce wiele rzeczy mi się nie podobało. W Niemczech Zachodnich, widząc przepych i wolnych, szczęśliwych ludzi, postanowiłam, że będę pomagała Rolandowi – mówi Małgorzata Hellmann. – W Rolandzie widziałam człowieka, nie Niemca. Widziałam, że on chce pomóc. Również każdy Polak, który mieszkał wtedy w Niemczech czuł się zobowiązany pomagać. Wokół nas gromadzili się ludzie, którzy myśleli tak samo jak my – dodaje. 

Małgorzata i Roland pobrali się w 1983 roku w Niemczech. Przez 30 lat wspólnie zorganizowali 200 transportów pomocy do Polski. Powstało też Towarzystwo Niemiecko-Polskie, które m.in. organizowało pomoc humanitarną, doprowadziło do współpracy miast Verden i Zielona Góra oraz wymiany młodzieży. – Dziś mogę powiedzieć, że spełniłem swoje zadanie. Jestem Europejczykiem, dlatego dla mnie nie ma różnicy między Polakiem, Niemcem i Rosjaninem. Ważny jest człowiek. Jeżeli jest on w biedzie, to trzeba mu pomóc – mówi Roland Hellmann.

Dziś Małgorzata i Roland Hellmannowie aktywnie włączają się w różnorodne akcje charytatywne. Pomaganie innym to ich życiowa pasja. Włączyli się m.in. w odbudowę Wieży Głodowej w Zielonej Górze, pomagali powodzianom, organizują aukcje akcesoriów piłkarskich, z których pieniądze przekazywane są na domy dziecka. Roland Hellmann pasjonuje się również fotografią. Organizuje wystawy swoich zdjęć. Jest też autorem trzech albumów, ukazujących piękno ziemi lubuskiej.

TAGI: