Bieda blisko nas

ks. Rafał Pastwa; GN 50/2013 Lublin

publikacja 02.01.2014 05:30

Kojarzona jest zazwyczaj z mężczyznami, którzy wpadli w nałogi, stracili pracę, rodzinę i znaleźli się na ulicy, dotyka też osoby z wyższym wykształceniem, które miały dobrze płatną pracę, własne mieszkanie i rodzinę. Dotyczy także kobiet – w różnym wieku.

W czasie zimy własne łóżko i dach nad głową jest dla niektórych wielkim szczęściem ks. Rafał Pastwa /GN W czasie zimy własne łóżko i dach nad głową jest dla niektórych wielkim szczęściem

Ulica Dolna Panny Marii w Lublinie znajduje się niemal w ścisłym centrum miasta. Są tam obskurne kamienice, ale i nowoczesne domy zamożnych osób. Rano ulica zamienia się w wielki parking – po obu jej stronach osoby dojeżdżające do pracy w centrum Lublina zostawiają tam swoje auta. Idąc w dół, dochodzi się do noclegowni dla osób bezdomnych, której patronuje brat Albert Chmielowski. Brakuje tam wolnych miejsc. Ba, w ośrodku brakuje niemal wszystkiego. A bezdomnych z roku na rok przybywa.

Bezdomność ludzi to poważny problem społeczny. I nie jest wcale tak, że na ulicę trafiają wyłącznie ludzie uzależnieni, bez wykształcenia i pomysłu na życie. W polskiej rzeczywistości instytucje państwowe i samorządowe nie są w stanie pokryć wszystkich kosztów utrzymania palcówek takich jak ta. Stąd też nieustannie mieszkańcy miast i wsi, organizacje katolickie i świeckie podejmują wysiłek pomocy najbardziej potrzebującym, chorym, cierpiącym i tym bez dachu nad głową. Bez takiego wsparcia nie przetrwałaby ani noclegownia, ani kuchnia dla ubogich. Worek ziemniaków, kilogram mąki lub mydło są dla ośrodka dla bezdomnych skarbem.

Statystyka i człowiek

W województwie lubelskim istnieje wiele ośrodków, które zapewniają pomoc bezdomnym, zarówno jeśli chodzi o nocleg, jak i o wydawanie ciepłych posiłków. Trudno, by ktoś nie słyszał o działaniach nieżyjącego już ks. Jana Mazura. 8 lutego 1988 roku otworzył w budynku kościoła przy ul. Zielonej w Lublinie kuchnię i jadłodajnię dla ubogich. Następna powstała w Świdniku. Wkrótce uruchomił schronisko dla bezdomnych mężczyzn w Lublinie, a następnie w Chełmie, Zamościu i Puławach. Udało mu się również otworzyć przychodnię lekarską dla osób bezdomnych przy ul. Zielonej w Lublinie. Obecnie bezdomni mogą liczyć na pomoc w Krasnymstawie, Chełmie i Puławach oraz na terenie Świdnika. Istnieją niestety powiaty, w których nie działa ani kuchnia dla ubogich, ani noclegownia dla bezdomnych. Do takich należy powiat opolski.

– Nie prowadzimy statystyk, nie mamy informacji na temat bezdomnych osób w naszym powiecie – mówi Agnieszka Dec ze Starostwa Powiatowego w Opolu Lubelskim. Pomoc dla osób potrzebujących w tym powiecie jest doraźna i jeśli jest świadczona, to tylko przez parafie. – Zazwyczaj w naszym powiecie nie ma osób bezdomnych, ale ta statystyka się zmienia. Nie udzielamy jednak stałej pomocy w postaci wydawania ciepłych posiłków czy prowadzenia noclegowni – mówi dyrektor PCPR w Opolu Lubelskim. Tylko dlatego, że istnieją schroniska, w których nie obowiązuje rejonizacja, los bezdomnych z takich terenów nie jest dramatyczny.

Zima nadchodzi

Ośrodek Wsparcia dla Osób Bezdomnych Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta w Lublinie funkcjonuje od czerwca 1992 roku. Służy bezdomnym mężczyznom. W dużej mierze ośrodek finansowany jest przez Gminę Lublin. Na sezonową noclegownię przeznaczono około 50 tys. zł. To nie wystarczy na pokrycie wszystkich potrzeb. W przypadku długiej i mroźnej zimy pieniądze te wydają się jedynie kroplą w morzu. Dlatego Bractwo Miłosierdzia wykłada własne środki finansowe i rzeczowe, aby noclegownia mogła działać. Nikt nie chce odmawiać pomocy bezdomnym. Praca zatrudnionych tu osób wspierana jest pracą wolontariuszy. Także kuchnię w ośrodku od lat prowadzi wolontariusz, pan Szymon.

Pomagają mieszkańcy miasta, uczniowie szkół średnich oraz grupy i wspólnoty parafialne. – Kiedyś ks. Mazur organizował zbiórkę warzyw i owoców w parafiach naszej diecezji. Teraz wieś się zmienia i coraz trudniej o warzywa. Obecnie większość potrzebnych produktów zmuszeni jesteśmy kupować w sklepie – mówi Renata Babiarz, dyrektor ośrodka. Schronisko działa cały rok i dysponuje 35 miejscami noclegowymi. Ponadto sezonowo czynna jest noclegownia na dodatkowe 30 miejsc. Kiedy pogoda się pogarsza i pojawiają się dotkliwe mrozy, część bezdomnych śpi na podłodze i na prowizorycznych materacach, ze względu na przepełnienie.

Brakuje na pralkę

Kupno nowej pralki nie powinno być problemem, skoro trzeba utrzymać cały ośrodek. A jednak. Nikt, planując budżet, nie myśli o zakupie nowego sprzętu, lecz o jedzeniu, środkach czystości, ubraniach – czyli tym, co najbardziej potrzebne dla podopiecznych. Nie można kupić pralki, bo na nią nie ma pieniędzy w budżecie. Dlatego dyrekcja i pracownicy poszukują z nadzieją sponsora. – Bez pralki ciężko będzie, bo jak jest tyle mężczyzn, to trzeba prać ubrania, jak to w noclegowni, żeby nie śmierdzieć – mówi pan Andrzej. Placówce brakuje też co roku odzieży zimowej, obuwia, bielizny osobistej i trwałej żywności. Spory problem stanowi również brak środków czystości i higieny osobistej dla podopiecznych.

Bezdomne kobiety

Bezdomność kojarzona jest zazwyczaj z mężczyznami. Obecnie rośnie liczba bezdomnych kobiet. Nie tylko starszych, ale i bardzo młodych. Noclegownia dla Kobiet i Schronisko dla Bezdomnych Kobiet działają od 1992 roku przy ul. Bronowickiej 3a w Lublinie. Założycielem był m.in. nieżyjący już Jan Sidor. Aktualnie przebywa w schronisku 9 kobiet. Kilkanaście przychodzi do noclegowni. – Najmłodsza, jaka trafiła do ośrodka na Bronowicką, miała 17 lat. Najstarsza – 82 lata – mówi Maurycy Koszykowski, pracownik socjalny. Zazwyczaj są to kobiety bezrobotne, niekontynuujące edukacji i skonfliktowane z rodziną oraz najbliższym otoczeniem.

Coraz częściej przyczyną bezdomności są narkotyki. – Zaczęło się od marihuany na studiach. Miałam świetną pracę, kupiłam szybko własne mieszkanie i samochód. Nadal paliłam, ale sięgnęłam po mocniejsze rzeczy. Straciłam wszystkich i wszystko, jak w filmie – mówi ze spuszczoną głową Agnieszka. – Zdarza się, że kobiety, które trafiają do schroniska, cierpią na choroby psychiczne. Jeżeli im nikt nie pomoże, zdane są jedynie na naszą pomoc – dodaje Koszykowski.

Po co tu kaplica?

Człowiek bezdomny to nie tylko ciało, które potrzebuje ubrania, jedzenia i higieny. To nie tylko świadomość umysłu, którą może ratować psycholog. Bezdomny to osoba z całym bogactwem duchowo-cielesnym. Pracujący w takich miejscach, z takimi osobami, wiedzą, że bez odniesienia do wiary nie da się przetrwać. Idąc po schodach w ośrodku dochodzi się do kaplicy na piętrze, w której ustawione są dwa rzędy krzeseł. Podopieczni i pracownicy zbierają się tam na Msze św., adorację, ale i na prywatną modlitwę. – Gdyby nie codzienna modlitwa, to nam, pracownikom, nie wystarczyłoby sił, aby pracować w takich warunkach. Dzięki modlitwie nie tracę nadziei – mówi Renata Babiarz. Ośrodek ma także kapelana. Bezdomni, zarówno ze schroniska, jak i noclegowni, mają za sobą sporo doświadczeń. Jak podkreślają, Bóg jest ich siłą. – Był moją siłą, gdy wychodziłem z alkoholizmu, jest moją siłą także tutaj, w schronisku – mówi pan Wiesław.

Czyja to wina?

Trudno dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, kto jest winny sytuacji bezdomnych. Nie zawsze jest tak, że osoby znajdujące się w schronisku czy w noclegowni nie mają rodziny lub bliskich. Niekiedy rodzina się do nich nie przyznaje, lub nie chce utrzymywać bliższego kontaktu. Innym razem bezdomni nie mają rzeczywiście nikogo. Tadeusz mieszka w schronisku już około 8 lat. Utracił pracę, potem rentę. – Nie byłem łatwym człowiekiem. Skrzywdziłem sporo osób po drodze. Żona zażądała rozwodu. Po eksmisji wylądowałem na ulicy – wyznaje. Inna jest historia Wiesława. – Trafiłem do ośrodka kilka lat temu. Byłem wychowankiem domu dziecka. Nie znałem swoich rodziców. Skończyłem szkołę zawodową, pracowałem, ale wpadłem w alkoholizm. Tak znalazłem się na ulicy. Byłem sam, nie miałem pomocy. Tutaj odnalazłem siebie. Już nie piję – dodaje pan Wiesław.

Janek ma 20 lat i nie ma nikogo. – Mieszkałem kiedyś z mamą, ale zmarła. Potem mieszkałem u wujka, ale też zmarł. Nie mogłem liczyć dłużej na pomoc kuzynów. Zresztą, nie można nadużywać czyjejś gościnności. Zdarzało mi się nocować w bramach i pod gołym niebem, ale nigdy nie czułem się gorszy, dlatego że nie mam domu – wyznaje Janek. – Staram się wyrwać z bezdomności. Skończyłem szkołę zawodową, ale żyć jak inni nie jest tak łatwo. Wioleta Krać, pedagog w ośrodku dla bezdomnych, pracuje bezpośrednio z osobami, które trafiają na ul. Dolną Panny Marii. Pomaga im w kontaktach z różnymi instytucjami i ośrodkami w celu uporządkowania spraw administracyjnych, ale pomaga także w powrotach podopiecznych w przestrzeń niezależnego życia.

– Zdarza się, że osoby z naszego ośrodka wracają do samodzielności i sobie radzą. Jest to wysiłek wielu osób, ale taki wysiłek się opłaca – dodaje Renata Babiarz.

TAGI: