Adwent wypełniony

ks. Rafał Starkowicz; GN 51-52 Gdańsk

publikacja 24.12.2013 06:00

– To wielka radość, gdy widzimy, jak cieszą się dzieci opuszczające nasz oddział, aby przeżyć święta w swoich rodzinnych domach – mówi Beata, pielęgniarka z gdańskiego Szpitala Dziecięcego przy ul. Polanki.

 Pracownicy szpitala na Polankach robią wszystko, by dzieci na oddziałach czuły się jak w domu ks. Rafał Starkowicz /GN Pracownicy szpitala na Polankach robią wszystko, by dzieci na oddziałach czuły się jak w domu

Nie wszystkie dzieci mają jednak tyle szczęścia. Niektóre muszą przeżywać święta właśnie w szpitalu. – Zostają na pewno te dzieci, które potrzebują medycznej aparatury, szczególnie te na intensywnej terapii. Szpital jednak robi wszystko, żeby zminimalizować ich tęsknotę – mówi Wioletta, która przez lata pracowała w placówce na Polankach. – Na naszym oddziale są dzieci z mukowiscydozą. Zaostrzenie stanu dopada je w różnych momentach. Co roku jest tak, że przynajmniej jedno z nich zostaje w szpitalu – dodaje Beata.

Bóg się rodzi

– Wiadomo, że tęsknią. Zwłaszcza w tym szczególnym czasie – mówi Angelika. Pracuje na Polankach od 1997 roku. Na czas świąt wysyła się więc do domu wszystkich pacjentów, dla których przerwa w hospitalizacji nie jest groźna dla zdrowia . Pozostałych pracownicy starają się objąć szczególną opieką. – My staramy się organizować im domową atmosferę. Organizujemy choinkę, drobne prezenty – opowiada Beata. – Skoro nie mogą przeżyć świąt w domu, staramy się stworzyć im tutaj dom.

Podczas wigilii jest tu zawsze na oddziale wspólna kolacja. Uczestniczą w niej wszystkie dzieci. Są kolędy, dzielenie się opłatkiem – dodaje. Zwykle jest tak, że kiedy dzieci zostają w szpitalu, rodzice przenoszą się ze świętowaniem tutaj. – Bardzo często rodzice przynoszą ozdoby i światełka do sal. Starają się pomóc dzieciom przeżyć święta jak w domu – zapewnia Wioletta.

Więcej niż ciocie

– Znamy nie tylko dzieci. Znamy ich najbliższych: mamę, tatę, dziadka, rodzeństwo… Z powodu specyfiki choroby przychodzą do nas w ciągu całego swojego życia. Nie sposób tego oddzielić od naszego życia – stwierdza Beata. Na oddziale, na którym leczą się dzieci z mukowiscydozą, pracuje od 25 lat. – Kiedy trzeba, jesteśmy jak mamy, bo niektóre z naszych dzieci nie mają już na świecie rodziców. A przecież większość z nich mogłaby być moimi dziećmi – dodaje.

O swoich pacjentach wiedzą prawie wszystko. Znają ich marzenia. Wiedzą doskonale, jak z nimi rozmawiać. Jak w sposób łagodny radzić sobie z ich temperamentem. Mimo iż psychologowie radzą, aby nie wiązać się zbytnio z pacjentami, twierdzą, że jest to po prostu niemożliwe. – W tym szpitalu pracują wyjątkowi ludzie. Nie traktują tego, co robią, jako zwykłą pracę. Nie utrzymują zawodowego dystansu – mówi ksiądz Radek, który przez wiele lat uczył religii w szpitalnej szkole.

Mogą godzinami opowiadać o „swoich” dzieciach. Beata ze wzruszeniem wspomina Krzysia. – Czekał na przeszczep płuc, który miał się odbyć w Wiedniu. Leżał u nas od maja. Zbliżało się Boże Narodzenie. Nie oddychał już sam – relacjonuje. – Pamiętam to minutę po minucie. Myłam właśnie okna więc trudno mi było odebrać. Kiedy jednak w końcu podniosłam słuchawkę, usłyszałam w niej głos Krzysia. Powiedział, że leci do Wiednia – mówi Beata.

Ze wzruszeniem opowiada, jak przez cały czas pielęgniarki starały się mu towarzyszyć. Rozmawiały z mamą Krzysia przez Skype’a. – Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy bez tlenu, płakałam chyba ze dwie godziny. Podniósł do góry koszulkę i dumny pokazał cięcie. A jak cieszyłyśmy się, gdy po raz pierwszy wyszedł na śnieg. Była przecież zima, a on przynajmniej od kilku lat nie mógł tego doświadczać. Leżał w łóżku od 8 lat – wspomina.

Pomoc z zewnątrz

Przed świętami w działania szpitala włączają się także ludzie dobrej woli. Na oddziałach pojawiają się weseli klowni, mikołaje z prezentami, artyści dający krótkie przedstawienia. Dzieci odwiedzają także znane postaci. Sportowcy, aktorzy… Na oddziale chorych na mukwiscydozę bywali m.in. Dariusz Michalczewski, Robert Kubica, Krzysztof Hołowczyc, Marcin Dorociński czy Tomasz Gollob. Wielu z nich zostawiło po sobie cenne pamiątki. Wspomniany Krzysiu dostał od Dariusza Michalczewskiego worek treningowy i rękawice. Ale i tak największe wrażenie zrobiło na nim spotkanie z kierowcą Formuły 1.

Różne Adwenty

– Adwent, który przeżywają dzieci w szpitalu, ma różne wymiary. Mali pacjenci czekają, aby wrócić do domu, jak do nieba. Inni czkają na zdrowie. Są tu także dzieci z pobliskiego Domu Małego Dziecka. Te czekają przede wszystkim na rodzinę – mówi ks. Radek. Wspomina sześcioletniego Zbyszka, który do adopcji szedł dwukrotnie. Był nadpobudliwy. Pierwsze małżeństwo, które go adoptowało, nie umiało sobie z tym poradzić. Kiedy w końcu udało się skierować go do adopcji po raz drugi, wyciszył się tak, że nikt go nie poznawał. Tak bardzo zależało mu na domu i rodzinie. – To jest niezwykłe, ale te dzieci tęsknią za domem, za rodziną, której tak naprawdę nigdy nie doświadczyły – dzieli się swoimi spostrzeżeniami.

Nie wszyscy wyzdrowieją

– Część dzieci żyje tu w przekonaniu, że nigdy w pełni nie będą zdrowe. One dojrzewają naprawdę szybko. Z jednej strony choroba je jednoczy. Z drugiej wiedzą, że nie mogą się zbytnio wiązać, bo czasem przychodzi moment, że przyjaciela zabraknie. A to boli niezwykle mocno. To sprinterzy. Doświadczają tego, do czego dorośli dorastają całe życie – mówi ks. Radek. Podkreśla, że jest to miejsce, gdzie dla niektórych Adwent spełnia się w tym ostatecznym wymiarze.

Beata i jej koleżanki doświadczyły wielu takich rozstań. Mówią jednak, że potrafią się wówczas wspierać. Cztery z nich chodziły do tej samej klasy. Rozumieją się bez słów. – Nie zamieniłabym tego oddziału na żaden inny – stwierdza Beata. Mówi, że praca w tym miejscu uczy odróżniać rzeczy ważne od tych zupełnie błahych. – Kiedy widzę, jakie sprawy stanowią przedmiot sporów czy trosk współczesnych ludzi, stwierdzam, że wielu z nich nie widziało jeszcze w życiu prawdziwego problemu – dodaje.

Imiona dzieci opisanych w artykule zostały zmienione.

TAGI: