Spodnie nosimy oboje

GN 1/2014 Kraków

publikacja 14.01.2014 06:00

Z Mają Barełkowską i Piotrem Cyrwusem o małżeństwie, dzieciach i kolędowaniu rozmawia Grażyna Starzak.

 – My z Mają uparliśmy się, żeby być ze sobą – mówi Piotr Cyrwus Jacek Wrzesiński – My z Mają uparliśmy się, żeby być ze sobą – mówi Piotr Cyrwus

Grażyna Starzak: Jesteście 28 lat po ślubie i wciąż mówicie do siebie „kochanie”, trzymacie się za ręce, jecie lody z jednego pucharka. Takie zgodne stadła to rzadkość w artystycznym świecie...

Maja Barełkowska: Znamy wiele par aktorów, które mają długi małżeński staż, ale o nich nie piszą kolorowe gazety. Na pierwszych stronach tabloidów można natomiast przeczytać o tych, którym się nie udało, którzy nie przetrwali. Niemniej przyznaję, że to „dobry wynik” – jeśli tak można powiedzieć – wytrzymać ze sobą 28 lat, uprawiając ten sam zawód. Zawód powodujący, że człowiek jest niemal non stop na wysokich obrotach, że nie ma czasu, aby się wyciszyć, uspokoić emocjonalnie.

Piotr Cyrwus: Długoletnie małżeństwa cechuje upartość. My z Mają uparliśmy się, żeby być z sobą. Nie na darmo płynie we mnie góralska krew. Górali cechuje upór. Maja, co prawda, pochodzi z Poznania, ale po tylu latach mieszkania w Krakowie i bywania w moich rodzinnych okolicach – w Waksmundzie – można powiedzieć o niej, że jest półkrwi. Upartość, wierność tradycji, wiara – to cechy góralskiego małżeństwa. Poza tym ważne są wspólne zainteresowania i to, żeby jak najczęściej być razem. My, dzięki Bogu, chodzimy do jednego kościoła, razem spędzamy wolny czas – chodząc na basen, jeżdżąc na nartach. Mieliśmy, mamy jeden główny cel – dobrze wychować nasze dzieci.

Udało się?

Maja: Chyba tak. Nasze – dorosłe już – dzieci są dobrymi ludźmi. Mamy z Piotrem nadzieję, że dzięki temu, co wyniosły z domu. Staraliśmy się tak je wychowywać, żeby miały jakieś wzorce. Nasze dzieci, oczywiście, popełniają błędy, jak my wszyscy, ale myślę, że wiedzą, gdzie leży prawda. Taka niby wolność, jaką się teraz daje młodym ludziom – rób, co chcesz, bierz, co chcesz – tak naprawdę bywa niewolą, bywa pułapką.

Rodzina Cyrwusów znana jest z tego, że nie bywa „na salonach” i że chroni swoją prywatność. Bardzo rzadko pokazujecie się z dziećmi. Powiedzcie chociaż, ile mają lat, kim są z zawodu...

Maja: Wychowaliśmy troje dzieci. Mają kolejno, od najstarszego: synowie Mateusz i Łukasz – 30 i 27 lat, a córka Anna Maria – 24 lata. Starszy syn pracuje przy produkcji filmów animowanych. Młodszy kończy zarządzanie i chciałby zostać dziennikarzem sportowym. Córka skończyła szkołę teatralną, a chwilowo jest zajęta życiem rodzinnym, bo 14 miesięcy temu urodziła nam wspaniałego wnuka.

Pochodzicie z różnych stron Polski, ale jesteście związani z Krakowem. Tutaj macie swój dom. Czy Wasze dzieci też osiedliły się pod Wawelem?

Piotr: Kiedyś chłopcy uważali, że nigdy nie opuszczą Krakowa. Powtarzali – tak jak ja kiedyś – „moja dzielnica, moja ulica, mój klub”. Mam na myśli klub piłkarski Cracovia. Tak się jednak złożyło, że obecnie obaj mieszkają w Warszawie. Starszy pracuje, a młodszy studiuje. W Krakowie mieszka nasza córka. Ponieważ zięć też jest z Krakowa i właśnie remontują dom, myślę, że tu zostaną i nasz Henio też będzie mówił: „Moja ulica, moja dzielnica”. Co do nas z Mają, to pomimo że oboje kochamy Kraków, teraz, zwłaszcza dotyczy to mnie, częściej i dłużej bywamy w Warszawie. Maja: Piotr bardzo dużo gra w teatrze. On kocha teatralne deski. Dlatego zrezygnował z roli Rysia w serialu „Klan”. Jego grę docenili publiczność i ludzie związani z teatrem, nominując go do tegorocznej Nagrody Feliksa Warszawskiego. Na liście nominowanych znalazł się obok takich postaci jak Mikołaj Grabowski czy Piotr Fronczewski.

Mamy okres świąteczno-noworoczny. Jak rodzina Cyrwusów spędza Boże Narodzenie? Czy tradycyjnie, a więc Majka w kuchni, a Piotr z dziećmi ubiera choinkę?

Maja (śmiech): Zawsze było odwrotnie. Piotr, który fantastycznie gotuje, był w kuchni, przygotowując 12 wigilijnych potraw, a ja zajmowałam się logistyką. Przygotowywałam dom do świąt, kupowałam i pakowałam prezenty. Choinkę tradycyjnie ubierały dzieci.

Zaskoczyliście mnie. Sądziłam, że w takiej rodzinie jak Wasza jest tradycyjny podział ról...

Piotr: Zdziwi się pani. W naszej rodzinie spodnie nosimy oboje. Majka potrafi naprawić cieknący kran. Poradzi sobie nawet ze szwankującym telewizorem. Ja jestem antytalentem technicznym, ale za to podobno dobrze gotuję. Maja: Telewizory naprawiałam, jak byłam młodsza. Teraz gorzej mi idzie, bo nie ma już aparatów lampowych. Te oparte na elektronice musi obejrzeć fachowiec. Muszę się pochwalić, że córka, chociaż jest aktorką, też potrafi to i owo naprawić. Ostatnio poradziła mężowi, który ma techniczne wykształcenie, jak odpowiednio skalibrować, czyli ustawić teleskop, za pomocą którego oddają się swojej pasji – fotografowaniu gwiazd.

Wracając do kuchni. Panie Piotrze, co Pan gotuje, żeby pogodzić przy wigilijnym stole górali, krakusów i poznaniaków?

Piotr: Starałem się łączyć kuchnie tych trzech regionów. Zawsze było kilka rodzajów zup – kwaśnica, grochówka, zupa rybna, barszcz z fasolą, z uszkami. Karpia piecze mama Majki. Robi to najlepiej na świecie.

Czy w Waszym domu śpiewa się kolędy?

Maja: Oczywiście. Śpiewamy z Piotrem i wciągamy w to dzieci. Mamy całkiem pokaźną kolekcję śpiewników z kolędami, które przygotowują co roku na święta krakowscy dominikanie. Na początku, gdy dzieci były małe, musieliśmy je trochę przymuszać do śpiewu. Teraz nawet sami intonują. Nasz zięć, jak przed ślubem przyszedł na wigilię, to najpierw dostał śpiewnik. Kiedy usłyszeliśmy, że ma dobry głos i nie fałszuje, postanowiliśmy dać mu rękę córki... (śmiech)

TAGI: