Miłość to nie film

Monika Łącka, Miłosz Kluba; GN 6/2014 Kraków

publikacja 14.02.2014 05:50

Msza św., podczas której przyjęliśmy sakrament małżeństwa, była nowym otwarciem się na łaskę Bożą – mówią Iga i Dominik Łypczakowie.

Pierwsze od lewej: – Naszą miłość umacnia codzienna wspólna modlitwa – mówią Ania i Grzegorz Barasińscy (na zdjęciu z młodszą córeczką Michaliną); Kolejne: – Każdy dzień z naszym dzieckiem jest błogosławieństwem – przekonują Asia i Kuba Folfasińscy; Na dole:  – Celem naszego życia jest niebo – zapewniają Iga i Dominik Łypczakowie Monika Łącka, Miłosz Kluba, Archiwum prywatne /GN Pierwsze od lewej: – Naszą miłość umacnia codzienna wspólna modlitwa – mówią Ania i Grzegorz Barasińscy (na zdjęciu z młodszą córeczką Michaliną); Kolejne: – Każdy dzień z naszym dzieckiem jest błogosławieństwem – przekonują Asia i Kuba Folfasińscy; Na dole: – Celem naszego życia jest niebo – zapewniają Iga i Dominik Łypczakowie

Pochodzą z różnych stron Polski. Spotkali się w Krakowie, gdy byli na życiowych zakrętach. Dominik oświadczył się Idze po miesiącu znajomości. Powiedziała „tak”, ale potrzebowała czasu, by do małżeństwa się przygotować. Ślub wzięli dopiero po dwóch latach, a przyczynił się do tego Jan Paweł II. – Przyśnił nam się tej samej nocy. Dominikowi powiedział, że ma odmawiać Różaniec, a wszystko się ułoży. Rano zadzwoniłam, że zgadzam się na ślub – opowiada Iga. To była odpowiedź na modlitwy Dominika, który po śmierci papieża postanowił, że będzie prosił go o wstawiennictwo.

Niebo dla nas i dla dzieci

– Gdy się poznaliśmy, po kilku latach przerwy wróciłem do sakramentów. Iga postawiła bowiem twardy warunek: jej mąż musi być prawdziwie wierzący. Dziś wiem, że bez tego nawrócenia życie może byłoby łatwiejsze, ale na pewno nie lepsze – przekonuje Dominik. Od samego początku zastanawiali się, jaki ma być ich plan na życie. Wniosek był jeden: – Niebo. Dla nas i dla naszych dzieci. Chcieliśmy zostawić za sobą dawne przywiązania, grzechy, słabości. I tak się stało – dostaliśmy łaskę doświadczenia mocy sakramentu. Przekonaliśmy się, że Jezus uzdrawia podczas każdej Mszy św. W chwili ślubu uzdrowił nasze serca. Wiemy też, że ufność Bogu jest nagradzana nawet wtedy, gdy trzeba zmierzyć się z cierpieniem. Ono daje owoce, dlatego nie prosimy Boga, by odjął nam krzyż, ale by pomógł go nieść – dodaje Iga.

Nie zawsze jest to łatwe, bo problemy finansowe, mieszkaniowe, osiem przeprowadzek, choroba czy poronienie doświadczają bardzo mocno, ale jak zapewniają Iga i Dominik, Bóg nigdy nie zostawił ich samych. W drodze do nieba towarzyszą im również święci i błogosławieni. Oprócz bł. Jana Pawła II bliscy są im bł. Zelia i Ludwik Martin (rodzice św. Teresy), a także Emilia Kaczorowska, Stanisława Leszczyńska, Marianna Popiełuszko i kard. Stefan Wyszyński. – To on w ślubach jasnogórskich apelował, by stać na straży rodziny. Prymas powtarzał też, że to, co jest ważne i cenne, przychodzi z trudem. Tak jak małżeńska miłość, która stawia wymagania, o którą trzeba dbać i walczyć każdego dnia. Bo miłość to nie romantyczny film, ani liryczna piosenka, ale codzienna rzeczywistość, w której Boga trzeba traktować poważnie – podkreśla Dominik i dodaje, że bardzo boli ich, gdy wśród znajomych dochodzi do rozwodów.

– Po ośmiu latach małżeństwa nie wiemy, jakie kryzysy nas jeszcze czekają, ale wiemy, że one są potrzebne do rozwoju, dialogu, oczyszczenia. Oboje mamy mocne charaktery, ciągle się docieramy i czasem się kłócimy, ale po to, by była między nami zgoda, bez niedomówień – mówią. Pełne zaufanie Bogu w ich małżeństwie oznacza także współpracę ze Stwórcą, który obdarza ich potomstwem. – Otwartość na życie i dobro dziecka z perspektywą jego zbawienia to najważniejsze sprawy dla każdego małżeństwa. Dla nas dzieci są darem, wszystkie są wymodlone, wyproszone i wyczekiwane, choć ze względów zdrowotnych nie zawsze było to czekanie łatwe. Był też i ból, ale czuję się zaszczycona, że mogłam całą czwórkę wydać na świat – podkreśla Iga.

Biskup o dzikim sercu

Ania i Grzegorz Barasińscy poznali się 10 lat temu, gdy byli jeszcze w szkole średniej. Nie przypuszczali, że Bóg ma plan na ich wspólne życie. – Zaczęliśmy się kolegować. Choć Grześ wciąż mnie irytował, to jednocześnie trochę intrygował. W końcu, niezobowiązująco, umówiliśmy się na sylwestra po którym… nie widzieliśmy się cztery miesiące. Grzegorz studiował już w Krakowie, ja we Wrocławiu. Cały czas jednak pisaliśmy do siebie. Gdy spotkaliśmy się w Wielką Środę 2008 r. po prostu wzięliśmy się za ręce. Dziś wiem, że nie ma na świecie drugiego człowieka, który dałby mi tyle dobra, co mój mąż – opowiada Ania.

Ślub wzięli w maju 2009 r. – Byłam przekonana, że to właśnie ten człowiek poprowadzi mnie do Boga i uważam to za wielki dar rozeznania Bożego powołania – podkreśla Ania. Początkowo to ona była bliżej Boga. – Rozmodleniem i pobożnością zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Dzięki niej w pamiętną Wielkanoc po raz pierwszy uczestniczyłem w całej liturgii Triduum Paschalnego. W Wielką Sobotę wieczorem dostałem od Ani SMS: „Radosnego Alleluja! Będziemy żyli wiecznie” – wspomina Grzegorz. Te słowa zostały później wygrawerowane na ich obrączkach. – Bez ślubu pewnie byśmy się rozeszli. Sakrament traktowaliśmy jednak bardzo poważnie i zależało nam, by pokonać problemy – mówi Grzegorz. Mieli już także dwie córeczki. Gdy urodziła się Anastazja, byli w Krakowie zupełnie sami, a jej ciężka choroba przewróciła świat do góry nogami.

– To cud, że nie zmarła nam na rękach. Po porodzie dusiła się. Okazało się, że przez jej całą główkę przechodzi „ciało obce”, które kończy się w nosie. Podejrzewano przepuklinę mózgową lub najbardziej złośliwy nowotwór mózgu. Groziła jej niepełnosprawność, stan paliatywny lub śmierć. Początkowo lekarze w ogóle nie chcieli tego ruszać – opowiadają Barasińscy. Ostatecznie operacja odbyła w Wielki Piątek, ale dopiero specjalistyczne badania pokazały, że to nie rak i że jest nadzieja. Niedługo Nastka skończy cztery lata. Jest zdrową, pełną energii dziewczynką.

– Po ciężkiej walce o nią, osiem miesięcy później, okazało się, że po raz drugi jestem w ciąży. Byłam bardzo zmęczona, trafiłam do szpitala. Odezwały się też różne problemy rodzinne, a na dodatek mąż musiał na tydzień wyjechać. Gdy wrócił, nastąpił wybuch. – Grzegorz poszedł szukać pomocy w parafii, w poradni rodzinnej. Dostaliśmy namiary… na mediatora rozwodowego! My jednak chcieliśmy walczyć o nasze małżeństwo. Drążyliśmy, szukaliśmy. Pomagał Różaniec. W końcu trafiliśmy na informację o rekolekcjach małżeńskich. Tam odbiliśmy się od dna – wspomina Ania i dodaje, że tym, co umacnia ich każdego dnia, są wspólna modlitwa i oaza rodzin. Po wszystkim, co przeszli, bliskie są im także słowa popularnej piosenki: „Miłość to nie pluszowy miś, ani kwiaty. Miłość, to kiedy jedno spada (w dół), a drugie ciągnie ku górze”. Ania: – Grzegorz w każdej sytuacji ciągnie mnie do góry. Nie zgadza się na łatwe kompromisy, potrafi zawalczyć o zasady, prawość serca, byt rodziny. Gdy widzę, jak otwiera się na nowe życie, podejmuje dyskusje i nie boi się odrzucenia wiem, że ten mężczyzna jest jak biskup w swoim domu. Biskup o dzikim sercu.

 

Mąż w nowym świetle

Mieszkający w Skawinie Jakub i Joanna Folfasińscy najpierw znali się tylko „z widzenia”. Potem, kiedy ona wróciła na święta z wyjazdu stypendialnego, spotkali się na opłatku w duszpasterstwie akademickim. Zaczęły się wspólne spacery, wyjścia. – Lubiłam Kubę, był moim „kumplem od piwa”. Gdy chciałam z kimś wyjść, zwykle padało na niego – opowiada Asia. Długo trwało, zanim uświadomiła sobie, że to coś więcej niż przyjaźń. – Zobaczyłam, że to mężczyzna, którego szukam, że wyznajemy podobne wartości, doskonale się dogadujemy. Stopniowo zaczął mi się też podobać, a najważniejsze było to, że Kuba jest bardzo dobrym człowiekiem – wspomina. – Zależało mi, ale do końca nie wierzyłem, że możemy być razem – przyznaje Kuba. Udało się. Od tego momentu nie było dnia, w którym by się nie spotykali. Nawet kiedy Kuba całe dni spędzał w pracy, Asia wychodziła na przystanek, na którym przesiadał się w drodze do domu, by pobyć razem choć przez kilka minut. Po roku zaręczyli się, a później pobrali.

W małżeństwie z dogadywaniem się nie było już tak łatwo. Rodzice Asi uczestniczyli w kręgach Rodzin Domowego Kościoła. I oni tam dołączyli. – Bycie we wspólnocie scala małżeństwo i pomaga – mówi Kuba. W spotkaniach biorą udział zarówno mniej, jak i bardziej doświadczone małżeństwa. Pomagają także zobowiązania – m.in. codzienna modlitwa indywidualna, modlitwa małżonków, modlitwa rodzinna, dialog małżeński oraz reguła życia – comiesięczne postanowienie, czyli mniejsze lub większe zadanie do wykonania. – Wspólna modlitwa odsłania mi Kubę z zupełnie innej strony, stawia go w nowym świetle – wyjaśnia Asia. O roli wspólnoty w życiu rodziny jest przekonany także ks. Michał Leśniak, duszpasterz z krakowskiego sanktuarium bł. Jana Pawła II. Podkreśla, że umacnia to wspólne ideały, plany, pozwala znaleźć wspólne korzenie czy źródła swoich postaw. – Wszystkie rodziny przeżywają trudności i konflikty. Poza kościołem i wspólnotą byłyby skazane na siebie, na porady z internetu i gazety plotkarskie. Tu mają zupełnie inny punkt odniesienia – wyjaśnia kapłan.

Błogosławieństwo każdego dnia

Uczestnictwo we wspólnocie zbliża nie tylko małżonków. Zawiązują się przyjaźnie – również z kapłanami – a spotkania formacyjne przeplatają się ze spotkaniami towarzyskimi. – To uczy nas stąpania po ziemi, dostrzegania problemów, których z perspektywy ołtarza często nie widać – tłumaczy ks. Michał. – Gdy co jakiś czas wpadają do nas w odwiedziny znajomi księża, uczymy się, jak oni widzą świat, a oni mogą zobaczyć, jak wygląda nasze życie – mówi Kuba Folfasiński. Jego żona dodaje, że każde takie spotkanie to źródło nadziei na przyszłość Kościoła. W domu Folfasińskich klerycy i księża pojawiają się z prostego powodu. To starzy znajomi, którzy zmienili stan na duchowny. Dla innych przyjaciół dom też jest otwarty. Gości bardzo lubi także ich córeczka. – Odkąd pojawiła się na świecie, każdy dzień jest błogosławieństwem – mówi Kuba. Choć o dziecko starali się (skutecznie) tuż po ślubie, a tylko jedno z nich ma stałą pracę, za każdym razem, gdy czegoś brakowało, dzwonił ktoś znajomy z pytaniem, czy może potrzebują ubranka dla dziewczynki. – To właśnie wtedy odkryliśmy twarz Boga, jako Boga dzieci – mówi Asia.

TAGI: