Jesteśmy optymistami

Katarzyna Buganik; GN 6/2014 Zielona Góra

publikacja 19.02.2014 06:00

Adopcja, upośledzenie, choroby, szkoła specjalna – wielu to przeraża. Marii i Andrzejowi dało szansę na kochającą się rodzinę i bogate w doświadczenia życie.

Maria, Andrzej, Kasia i Michał są szczęśliwą i kochającą się rodziną Katarzyna Buganik /GN Maria, Andrzej, Kasia i Michał są szczęśliwą i kochającą się rodziną

Maria, Andrzej, Kasia i Michał mieszkają w Gorzowie Wlkp. i mimo że w ich życiu nie brakuje codziennych trosk i kłopotów, są szczęśliwą i kochającą się rodziną. Maria Kujawa jest położną, Andrzej – architektem. Małżeństwem są od 23 lat.

Od początku wspólnego życia ich marzeniem było stworzenie rodziny. Po kilku latach małżeństwa okazało się jednak, że nie mogą mieć dzieci. Podjęli leczenie, ale nie przyniosło oczekiwanych efektów. Proponowano im nawet metodę in vitro, ale się nie zgodzili. – W 2000 roku wybrałam się na pielgrzymkę do Częstochowy w intencji chorej teściowej, ale prosiłam także Boga o dar macierzyństwa – mówi Maria. W końcu podjęli decyzję o adopcji, zgłosili się do ośrodka adopcyjnego i po roku przygotowań otrzymali informację o dziecku.

– To była dziewczynka z bardzo odległego od Gorzowa Wlkp. miasta, ale zdecydowaliśmy się pojechać ją zobaczyć – wspomina Maria. – Kasia była obciążona genetycznie padaczką i miała niezarośnięty przewód Botalla, tzw. dziurkę w sercu. Oprócz tego miała przepuklinę, skazę białkową i kilka innych schorzeń – dodaje mama. Kiedy ją poznali, miała 16 miesięcy. Nie chodziła i leżała na oddziale niemowlęcym w domu dziecka. Rodzice od razu się w niej zakochali. Jak sami mówią, to jest taka chemia i zauroczenie. – Trudno opisać, co się czuje, kiedy się widzi dziecko po raz pierwszy. To jest uczucie podobne do zakochania. To się po prostu wie i czuje. Wielka miłość przychodzi z czasem, stopniowo – wyjaśnia Andrzej. – Ludzie bardzo boją się dzieci, które mają tzw. nieciekawy wywiad rodzinny, np. chorych umysłowo rodziców czy inne choroby. Ja z racji tego, że pracowałam w szpitalu, wiedziałam, że wady, które ma Kasia, to nie jest nic strasznego. Zresztą my zawsze byliśmy niepoprawnymi optymistami i wierzyliśmy, że wszystko będzie dobrze – dodaje z uśmiechem Maria.

Nie jesteśmy bohaterami

Pomimo chorób Kasia była spełnieniem marzeń Marii i Andrzeja. Jednak kiedy w domu pojawiło się upragnione dziecko, okazało się, że mamie nie przysługuje urlop macierzyński, bo Kasia miała już prawie półtora roku. Maria wykorzystała zaledwie trzy tygodnie zaległego urlopu i musiała wrócić do pracy. – To był przyśpieszony kurs rodzicielstwa, bo inaczej jest, kiedy dziecko jest małe i większą część dnia śpi. Kasia po miesiącu pobytu u nas już chodziła. Opiekę nad nią przejmowaliśmy na zmianę. Ja pracowałam do południa, a mąż po południu i dawaliśmy radę, chociaż nie jest dobrze, jak rodzice nie są razem przy dziecku – mówi Maria.

– W wieku trzech lat Kasia bardzo słabo mówiła. Poszliśmy do neurologa, bo zdarzało jej się tracić kontakt wzrokowy z nami. Po badaniach lekarz zasugerował się wywiadem rodzinnym i orzekł, że są to napady mikropadaczkowe – mówią rodzice. Kasia dostała bardzo silne leki, które jednak nie pomogły. – Zaczęliśmy szukać innej pomocy i dostaliśmy się do konsultanta krajowego od padaczek. Okazało się, że dziecko nie ma padaczki, a przez półtora roku dostawało niepotrzebnie silne środki – mówi Andrzej. Trudny dla rodziny był również czas wizyt u terapeutów. Nie było poprawy ani żadnych metod terapii, które pomogłyby dziecku.

Kiedy Kasia poszła do szkoły specjalnej, wszystko się zmieniło na lepsze. – Kasia jest radosna, dobrze się uczy. Od kilku miesięcy jest też harcerką. Bardzo lubi swoją szkołę – mówi mama. – Dzięki córce poznałam wspaniałe dzieci. W szkole specjalnej są dzieci z chorobami narządu ruchowego i upośledzone umysłowo, ale są one bardzo serdeczne. Tam nie ma gwiazdorstwa, ale jest radość i szczerość – dodaje.

Dwa lata po adoptowaniu Kasi Maria i Andrzej zdecydowali się na drugie dziecko. Wzięli do siebie Michała. – Michał przebywał w pogotowiu rodzinnym. Był uczulony na kurz, brał sterydy i leki wziewne. Miał astmę i kilka razy dziennie się dusił, także w nocy. Kiedy spał, my sprzątaliśmy. Musieliśmy codziennie ścierać wszystko na mokro. Co drugi dzień praliśmy pościel, ale jakoś szło – wspominają małżonkowie.

Dzieci zaprowadziły nas do kościoła

Dzieci są radością tej rodziny. To one mobilizują Marię i Andrzeja do działania. Same również mają domowe obowiązki i zajęcia pozalekcyjne. Kasia nie tylko jest harcerką, ale należy też do parafialnej scholii w kościele pw. Podwyższenia Krzyża św. w Gorzowie Wlkp. i razem z Michałem do wspólnoty Dzieci Maryi.

Codzienny trud i zmagania z opornymi terapeutami oraz nieprzychylnymi reakcjami ze strony ludzi sprawiły, że Maria i Andrzej oddalili się od Boga. – Były różne przykre sytuacje, np. w przedszkolu, kiedy w szatni obok Kasi siadało dziecko, jego mama natychmiast je zabierała, tak jakby nasza mała miała je zarazić. Kasia jest otwarta i serdeczna, lgnie do ludzi, ale kiedy np. wychodziliśmy z kościoła, oni się od niej opędzali i to bolało. Nasza córka ufa ludziom, nikomu nie zagraża, a ludzie mimo wszystko się odsuwają – mówi Maria. Kiedy mieli kryzys wiary w swoim życiu, właśnie dzieci pomogły im w nawróceniu. – Był czas, że oddaliliśmy się od Pana Boga. Niedziela to był jedyny dzień, w którym mogliśmy odpocząć, i zdarzało nam się nie pójść do kościoła. To trwało przez kilka lat. Dziś stwierdzamy, że to my przestaliśmy Pana Boga zauważać, a On cały czas był z nami – opowiada gorzowianka. 

Przełomem w postępowaniu i przyczyną zmian była Pierwsza Komunia Kasi i Michała. – Dostaliśmy rozpiskę poszczególnych spotkań w kościele i zaczęliśmy na nie chodzić całą czwórką. To zaczęło nam przypominać naszą własną Komunię św. W Wielki Piątek, po dziewięciu latach, poszliśmy do spowiedzi świętej. To było nasze nawrócenie i tąpnięcie w naszym życiu – mówi Andrzej. – Od tamtej pory zawsze uczestniczymy w pierwszych piątkach miesiąca, w Różańcu czy Roratach. Od czasu naszego nawrócenia nie wyobrażamy sobie Mszy św. bez przyjęcia Komunii św. To właśnie dzieci nas zmobilizowały i zaprowadziły do Kościoła – dodaje.

Ten ich powrót spowodował, że małżonkowie zaczęli szukać i potrzebować „czegoś więcej” niż tylko niedzielna Msza św. – Zajęliśmy się rozwojem naszej wiary. Rok temu trafiłam na seminarium Odnowy w Duchu Świętym i od tamtej pory należę do tej wspólnoty. Mąż prowadzi stronę parafialną i fotografuje uroczystości parafialne – mówi Maria. – Dziś dla nas ważna jest wiara i jej pielęgnowanie, ale również odpowiedzialność za parafię i tego staramy się uczyć nasze dzieci. Od dwóch lat uczestniczymy w listopadowej akcji sprzątania cmentarza Świętokrzyskiego przy kościele, włączamy się też w inne akcje na rzecz parafii – uzupełnia.

Rodzice, zapytani o to, dlaczego dwa razy podjęli decyzję o adopcji chorych dzieci, odpowiadają, że nie bali się chorób i trudności z nimi związanych. – Jak się rodzi własne dziecko, to ono też może być chore. Nigdy nie ma gwarancji, że będzie zdrowe. Kiedyś zaczęłam liczyć i wyszło mi, że Kasia się poczęła, jak ja byłam na pielgrzymce w Częstochowie. Prosiłam o dziecko i Bóg nam je dał. Życie nas nauczyło, że trzeba całkowicie zaufać Panu Bogu – mówi Maria. – Upośledzeni biologiczni rodzice to nie jest wyrok dla dzieci. Co do opóźnień czy lekkich upośledzeń, to nie należy ich się bać. Upośledzenie Kasi się zmniejszyło, przepuklina została zoperowana, a dziurka w sercu się zarosła. Michał nie ma już takiej ciężkiej astmy i uczulenia na kurz. Jesteśmy normalną, szczęśliwą rodziną – dodaje Andrzej.

TAGI: