Chrzestni pilnie potrzebni

Agata Puścikowska

GN 07/2014 |

Nieco przerażający jest wybór chrzestnych z klucza „towarzyskiego” lub, co gorsza, „portfelowego”.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Teraz to trudno o dobrego chrzestnego. Ludzie biedni, więc ani nie chcą „podawać”, ani nie mają za co – usłyszałam niedawno. No to pięknie! Czyli współcześnie „dobry chrzestny” to kasiasty i hojny jednocześnie. Wybiera się go z klucza „portfelowego”. Taka nowa kategoria niemal powstaje: rodzic „kasiasty”. Potwierdza znajomy ksiądz: coraz częściej chrzestnymi są osoby niewierzące lub zupełnie niepraktykujące, odrzucające wręcz naukę Kościoła. Za to są „kimś”, bo chrzestny musi być „kimś”. Czyli najlepiej prezesem, względnie chociaż przysłowiowym wujkiem z Ameryki. I chociaż taki chrzestny nie wie potem, jak zachować się w kościele, kiedy uklęknąć, co odpowiedzieć podczas Mszy św., nie bądźmy małostkowi.

Czy ktokolwiek jeszcze bierze na serio obowiązki chrzestnego, czyli pomoc rodzicom biologicznym w wychowywaniu w wierze? To staroć i zabobon niemal. A druga strona chrzcielnego medalu jest i taka, że w niektórych rodzinach po prostu trudno jest wybrać chrzestnych. Bo wierzących i praktykujących jak na lekarstwo. A ponieważ gdzieniegdzie pokutuje też zwyczaj, że chrzestni muszą pochodzić z rodziny, szuka się po linii najmniejszego oporu. Ot, byle chrzestny był bierzmowany. Przecież po chrzcie i tak zobaczy chrześniaka dopiero na Komunii. A potem na weselu. Nie musi się więc wysilać. Byleby od jednej uroczystości do drugiej uskładał na prezent. Czy naprawdę warto przy wyborze chrzestnego dla dziecka kierować się kluczami „rodzina” oraz „kasa”? Oczywiście przy założeniu, że poważnie podchodzimy do własnego dziecka i wiary.

Zupełnie zdroworozsądkowo dużo uczciwsze jest poproszenie o pomoc w wychowywaniu w wierze (!) osoby z nami niespokrewnionej, skromnie sytuowanej, lecz żyjącej Ewangelią niż bliskiego i bogatego kuzyna, który akurat omija Kościół szerokim łukiem… Jasiek, dziecko piąte, ma szczęście. Gdy przyszedł moment wyboru chrzestnych, nie mieliśmy problemu. Wybraliśmy z kluczy: „najbliżsi” nam (niekoniecznie chodzi o więzy krwi) i „wierzący”. Wybraliśmy ludzi dobrych i uczciwych, którzy na szczęście zgodzili się wspomagać nas w wychowywaniu małego. A nawet gdy nie będą mogli często go odwiedzać, jedno jest pewne: najważniejszych prezentów, czyli życzliwości i modlitwy, chrześniakowi nie poskąpią.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.