Pistolet w Nacynie

Przemysław Kucharczak; GN 9/2014

publikacja 08.03.2014 06:00

Jeśli odwiedzisz tę najstarszą na Śląsku byłą więźniarkę polityczną, nie mów, że ma 107 lat. Narażasz się na ripostę: – Nie mam jeszcze 107, mam cały czas 106 lat. Proszę mnie nie postarzać!

 106-letnia Aniela Szlosarek w domu w Rybniku Przemysław Kucharczak /GN 106-letnia Aniela Szlosarek w domu w Rybniku

Anieli Szlosarek z Rybnika, urodzonej we wrześniu 1907 roku, dopisują intelektualna forma i poczucie humoru. I to pomimo że jej życie nie było wolne od trudnych doświadczeń. Za młodu przeszła uwięzienie i gestapowskie śledztwo.

Po prostu się bałam

Pochodzi ze starej rybnickiej rodziny Ogórków, w której przekazywało się przywiązanie do polskości. Jej starsza siostra Maria jako sanitariuszka brała udział w powstaniach śląskich. Aniela była na to za młoda, bo w 1921 roku miała dopiero 14 lat. Wyrosła na bardzo ładną dziewczynę. W 1930 roku wyszła za Edmunda Szlosarka, sportowca, który podnosił ciężary w klubie Sokół. To była zamożna familia, która prowadziła kilka sklepów. Rozległe pola po wojnie zabrali im komuniści; dziś stoją na nich bloki rybnickiego os. Nowiny. – Miałam 33 pary butów. A ile książek! Wszystko Rusy zniszczyli – wspomina. Kiedy w 1939 roku do Rybnika wkroczyli Niemcy, bliscy Anieli z zapałem zaangażowali się w niepodległościową konspirację. Działał w niej m.in. jej młodszy brat Karol, który przed wojną studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w czasie okupacji musiał się ukrywać. W podziemiu byli też mąż Anieli i jego brat Henryk Szlosarek. Zebrania odbywały się w ich domu przy ul. Zebrzydowickiej w Rybniku, w okolicy, w której dzisiaj stoi hipermarket „Real”. Przykrywką była gra w karty. Do czasu. Na początku 1941 roku do domu wpadli gestapowcy. I aresztowali przy stoliku z kartami całą grupę konspiratorów, a wśród nich Mundka i Heńka Szlosarków, czyli męża i szwagra Anieli. – Ktoś na nich doniósł. Nawet znam jego nazwisko, ale go panu nie powiem. To był człowiek z Boguszowic i też z nimi w te karty grał – mówi Janina, córka pani Anieli, która pomaga nam w komunikacji, bo jej 106-letnia matka ostatnio gorzej słyszy. A sama pani Aniela dodaje, wspominając ten straszny moment: – No, bałam się wtedy, po prostu się bałam...

Ładna bestia

Wkrótce po aresztowaniu męża Aniela zebrała się jednak na odwagę i poszła na gestapo w Rybniku. – Zapytałam: „Dlaczegoście Edmunda zamkli?”. A oni do mnie: „Dobrze, że pani przyszła, bo pani też tu należy” – wspomina staruszka. Gestapowcy nie pozwolili jej wrócić do domu, lecz wtrącili ją prosto do celi. I to jakiej celi! Zwłaszcza siennik wyglądał przerażająco dla 34-letniej, dotąd bardzo eleganckiej kobiety. – Tam było tak wszów, że zgroza! – mówi pani Aniela, jeszcze dzisiaj wzdragając się na to wspomnienie. Przez te wysysające krew insekty nie umiała spać. – Gestapowcy na szczęście nie bili mamy, raczej psychicznie ją maltretowali. Jeden do niej mówił: „Ty jesteś ładna, inteligentna bestia” – relacjonuje jej córka. Bardzo bity był za to Edmund, do tego stopnia, że pękł mu w uchu bębenek. Złość gestapowców potęgował fakt, że zachowywał się w czasie przesłuchań bardzo niepokornie. W tym czasie teściowa Anieli wysyłała matce jednego ze strażników w rybnickim areszcie mnóstwo żywności. Przekupstwo zadziałało, bo strażnik codziennie przynosił Anieli chleb. – No i zawsze mi ten chleb szybko wcis do mojej kieszeni. Prosiłach go, żeby doł mamie znać, co by mi posłała gęsty grzebień. Jak żech go dostała, to przy czesaniu włosów wszy choćby krupy leciały – wspomina Aniela.

Ręka męża w oknie

Szczęściem w nieszczęściu było dla niej, że właściwie niewiele wiedziała o konspiracyjnej działalności męża, szwagra i brata. – Oni byli tajemniczy. Tata czasem znikał na parę dni. Ojciec zmarł, kiedy byłam na tyle młoda, że jeszcze niezbyt się interesowałam jego wspomnieniami... Nie zdążyłam go o to zapytać – mówi Janina, córka Anieli i Edmunda. – Najciekawsze jednak, że w latach 80. zeszłego wieku mama znalazła na strychu... pistolet. Ojciec już wtedy nie żył. Zadzwoniła więc do swojego szwagra Henryka Szlosarka z pytaniem, co ma z nim zrobić. A on na to: „Wrzuć do Nacyny”. I tak też zrobiła – śmieje się Janina. Po zakończeniu śledztwa w Rybniku część konspiratorów została przewieziona do obozu w Auschwitz. Aniela i Edmund mieli więcej szczęścia, bo – jako „niebezpieczni więźniowie polityczni” – trafili do więzienia w Raciborzu. Porozumiewali się tam za pomocą grypsów. Raz, o umówionej godzinie, Aniela wspięła się na stół i krzesło, żeby wyjrzeć przez okienko. Po drugiej stronie więziennego dziedzińca zobaczyła w jednym z okien rękę machającego do niej Edmunda. Na męskim oddziale więzienia w Raciborzu właśnie w tym czasie siedział z Edmundem inny śląski konspirator, niejaki Franciszek Blachnicki. Franciszek nieco wcześniej, czekając na wykonanie kary śmierci, przeżył bardzo głębokie nawrócenie. Po wojnie został księdzem i założył Ruch Światło–Życie, a dziś jest kandydatem na ołtarze. Aniela wyszła z tego więzienia po 1,5 roku, a Edmund – po prawie 2 latach. On ze 100 kg schudł do nieco ponad 40. Ona była wrakiem człowieka. Miała chory kręgosłup i przez rok nie umiała chodzić. Doszła do siebie dopiero po wojnie. – Ojciec zawiózł ją na kurację do kliniki w Krakowie, a potem do sanatorium w Czeskich Cieplicach – mówi Janina.

Szupoki z NRD

To małżeństwo było aż przez 22 lata bezdzietne. Wreszcie, w 1952 roku, urodziła się ich wymodlona córeczka Janka. – Mama miała już wtedy 45 lat, to był cud. Dzięki temu ja teraz się nią opiekuję – mówi pani Janina. Edmund, pracujący po wojnie jako zastępca głównego księgowego w Rybnickim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego, zmarł w 1974 roku. Aniela od 40 lat jest wdową. Ma córkę i jednego wnuka Piotra. W latach 80. XX wieku jeździła do krewnych w Niemczech Zachodnich, ale wszystkie propozycje pozostania tam kategorycznie odrzucała. I to pomimo że włada pięknym, literackim niemieckim. Nie ma też do Niemców żadnych uprzedzeń ani żalu za to, że 73 lata temu ich rodacy wtrącili ją do więzienia. Tylko raz, kiedy na granicy wschodnich Niemiec nieuprzejmie ich potraktowali enerdowscy celnicy, którzy następnie zabrali się za sprawdzanie lusterkiem podwozia ich poloneza, wyraźnie przestraszyła się ich zachowania. A później szepnęła córce: „Wiesz, to są takie prawdziwe szupoki”. „Szupokami” Ślązacy nazywali w czasie wojny funkcjonariuszy niemieckiej policji Schupo (Schutzpolizei). Dziś spędza w swoim rybnickim domu dni, w których jest miejsce i na Różaniec, i na oglądanie Teleexpressu i Panoramy, bo wciąż bardzo interesuje się światem. Tyle że ogląda ze słuchawkami na uszach, żeby dobrze słyszeć. Prosi czasem, żeby pokazać jej coś w komputerze. Codziennie wypija dwie kawy i... mały koniaczek, zgodnie z tym, co doradził jej lekarz, kiedy była po dziewięćdziesiątce. Sama chodzi po mieszkaniu, wytrwale posuwając się z balkonikiem. – W życiu trzeba wszystko robić z umiarem – powtarza. W czasie rozmowy z nami była bardzo pogodna i życzliwa. Na ekranie aparatu fotograficznego pokazaliśmy jej zdjęcie, które chwilę wcześniej jej zrobiliśmy. Aniela bardzo uważnie się tej swojej fotografii przyjrzała, a potem skomentowała z drgającym w kącikach ust szelmowskim uśmiechem: – Staro.

TAGI: