Dekalog na śmietniku

Marcin Kowalik; GN 11/2014 Łowicz

publikacja 19.03.2014 06:00

- Narkotyki to największe oszustwo świata - mówi Wiesław Jindraczek.

Wiesław Jindraczek na spotkaniu z młodzieżą w Bobrownikach Marcin Kowalik /GN Wiesław Jindraczek na spotkaniu z młodzieżą w Bobrownikach

Od 14 lat mieszka w Medjugorie. W sezonie pielgrzymkowym pomaga tam franciszkanom. Zimą odwiedza Polskę. Spotyka się z ludźmi, żeby opowiedzieć o piekle narkomanii. Przestrzega, żeby nie wyrzucali Boga ze swojego życia. Na początku marca zawitał do Bobrownik. Najpierw głosił swoje świadectwo młodzieży, później już wszystkim na godzinnym spotkaniu w kościele.

Pustka w życiu

W parafii Matki Bożej Jasnogórskiej w Bobrownikach w przygotowaniu młodzieży do bierzmowania pomagają osoby świeckie. Wśród nich jest małżeństwo Dorota i Sławomir Rychlewscy. Będąc w Medjugorie, spotkali W. Jindraczka. Uznali, że warto, żeby spotkał się z młodymi ludźmi z ich parafii. – Chciałbym wam opowiedzieć, jak po 20 latach nałogu – życia w piekle – 14 lat temu miłosierny Bóg pochylił się nad łotrem i tego łotra wyciągnął z samego dna piekła. To będzie historia o synu marnotrawnym, ale nie tym biblijnym, ale bardziej współczesnym – zaczął swoją opowieść W. Jindraczek.

Choć nie bierze już narkotyków, mówi o sobie, że jest narkomanem. Urodził się w katolickiej rodzinie. Był ochrzczony, przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Chodził na religię i do kościoła. Był nawet ministrantem. – Kiedy miałem 15 lat, zbuntowałem się. Okres dorastania jest jednym z najtrudniejszych w życiu człowieka. Rodzą się wtedy trudne pytania. Skąd się wziąłem? Dlaczego żyję na tym świecie? I czasem, gdy młody człowiek nie potrafi sobie na nie odpowiedzieć, rodzi się w nim bunt. I ja się zbuntowałem. Zrobiłem to w najgłupszy sposób. Wyrzuciłem Boga ze swojego życia. Powiedziałem Mu: „Ja Cię nie potrzebuję”. Na śmietniku wylądował Dekalog. Moją życiową obsesją stała się wolność. Robić, co się chce, i za nic nie odpowiadać – mówił.

Zaczęło się imprezowanie, picie alkoholu. Pustka, która pojawiła się po wyrzuceniu Boga z życia, domagała się zapełnienia. Alkohol już nie wystarczał. Pojawiły się narkotyki. – To największe oszustwo świata. To najperfidniejszy wynalazek szatana. Dlaczego? Bo dużo obiecują. Na początku wydawało mi się, że odlatuję do nieba. To się szybko skończyło, bo zamiast nieba nastało piekło. Brałem nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, że musiałem. Narkotyki nie dają nic poza chwilami wątpliwej przyjemności, za którą później wystawiony jest taki rachunek, że człowiek nie jest w stanie go spłacić. Zabrały mi wszystko. Zdrowie, rodzinę, przyjaciół, sumienie, zasady moralne, ludzką godność. Ale i tak mogę uważać, że jestem największym szczęściarzem na świecie, bo narkotyki nie zabrały mi życia. Moi koledzy, z którymi brałem, po kilku latach nałogu zaczęli umierać – opowiadał.

Uleczenie trędowatego

W swoim mieście stał się wrogiem publicznym nr 1, bo wciągnął w nałóg wielu ludzi. Nawet gdy się przeprowadził, nic się nie zmieniło. Do momentu, w którym przez przypadek spotkał księdza pomagającego narkomanom. Dla świętego spokoju pojechał do ośrodka dla narkomanów Cenacolo [Wieczernik – przyp. aut.] w Medjugorie. Wytrzymał tam kilka dni, chciał wracać, ale nikt nie chciał go zabrać ze sobą. Bez pieniędzy, bez znajomości języka jego sytuacja stała się dramatyczna. Do tego dokuczał mu głód narkotykowy, a ludzie traktowali jak trędowatego.

Pomoc znalazł u franciszkanów. O. Slavko Barbarić przygarniał do siebie wszelkich „połamańców życiowych”. Mogli u niego zostać, warunek był jeden: musieli uczestniczyć w wieczornych modlitwach. – Pamiętam, jak mówił do nas: „Wy jesteście bardzo chorzy, a Pan Bóg jest najlepszym lekarzem. Macie się modlić więcej od innych”. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu ludzie się modlili, wielbili Boga, a ja się nudziłem. W pewnym momencie ten mur, który mnie otaczał, rozpadł się jak domek z kart. Ogarnęła mnie ciemność. Przeżyłem najkoszmarniejsze chwile mojego życia. W akcie rozpaczy zwróciłem się o pomoc do Boga. Wyszeptałem: „Panie Boże, jeżeli istniejesz, zrób coś ze mną, bo ja mam dość”. Jeden moment i było po wszystkim. Zniknął ból duszy i ciała – mówił W. Jindraczek. Potem wyspowiadał się po raz pierwszy od czasów młodości.

– Stało się coś, czego się nie spodziewałem. Bóg wybaczył mi całe zło, które uczyniłem. Kiedy usłyszałem z ust kapłana: „Ja odpuszczam ci grzechy”, wszystko, co mi ciążyło, poczucie winy za śmierć innych odkleiło się od serca i odpadło – dodał.

Życie Wiesława nie jest teraz usłane różami. Zmaga się z problemami tak jak inni, ale wie, że w Bogu ma oparcie.