Bóg rozdał prezenty

GN 12/2014 Łowicz

publikacja 25.03.2014 06:00

O długim oczekiwaniu na upragnione dzieci, rozpaczy i buncie wobec Boga, wstawiennictwie świętego i szczęśliwym rodzicielstwie z Agnieszką Porczyk rozmawia Monika Augustyniak.

Agnieszka i Paweł Porczykowie z (od lewej) Frankiem, Klarą i Antkiem Monika Augustyniak /GN Agnieszka i Paweł Porczykowie z (od lewej) Frankiem, Klarą i Antkiem

Monika Augustyniak: Jesteście Państwo szczęśliwymi rodzicami trójki dzieci, jednak wiem, że na potomstwo przyszło Wam długo czekać. Czy w związku z tym Dzień Świętości życia, który obchodzimy 25 marca, ma dla Was szczególne znaczenie?

Agnieszka Porczyk: Na pewno tak. Pobraliśmy się z Pawłem w 2003 r., zaś Klara, nasza najstarsza córka, urodziła się dopiero w 2009 r. Po tym, co przeżyliśmy, jesteśmy przekonani, że życie jest darem od Boga i jest święte. I, szczerze mówiąc, nie przeżywamy tej prawdy tylko 25 marca, ale każdego dnia. Te kilka lat oczekiwania na dziecko było dużym trudem i szkołą pokory. Przez pierwszy rok małżeństwa nie planowaliśmy potomstwa, chcieliśmy pobyć we dwoje. Ponieważ należeliśmy do oazy, a potem do Domowego Kościoła, byliśmy dobrze przeszkoleni w naturalnym planowaniu rodziny. I przez ten jeden rok byłam pod wrażeniem, jaka to skuteczna metoda i jak świetnie sobie radzimy. Niestety, problemy pojawiły się, gdy zapragnęliśmy powiększyć naszą rodzinę. Po kilku miesiącach starań o dziecko przeszłam kurację, która nie przyniosła efektów. Zarówno ja, jak i mój mąż zostaliśmy dokładnie przebadani i lekarz zapewnił nas, że jesteśmy zdrowi oraz nie ma medycznych przeciwwskazań, byśmy zostali rodzicami.

Jak się Państwo czuli? I czy obecność we wspólnocie, bliska relacja z Bogiem pomogły Wam w przeżywaniu tego trudnego czasu?

Nie do końca. Przez rok było jeszcze w miarę spokojnie. Ja starałam się pocieszać, że przecież wszystko jest w porządku i lada moment zostaniemy rodzicami. Ale z biegiem czasu przeżywałam to coraz boleśniej. Z miesiąca na miesiąc, kiedy okazywało się, że nie jestem w ciąży, wpadałam w rozpacz. Było mi tym trudniej, że nasłuchałam się wielu świadectw, w których ludzie opowiadali, że ich dzieci są cudem, bo – z medycznego punktu widzenia – nie powinny się urodzić. Wiedziałam też, że Bóg jest dawcą życia, więc zadawałam Mu pytanie: „Dlaczego nie dajesz nam dziecka?”. Każda historia dzieci maltretowanych, zabijanych była dla mnie kolejnym powodem do buntu i rozpaczy. Bo przecież w naszej rodzinie te dzieci byłyby szczęśliwe! Miałam ogromne pretensje do Boga o to, że – pomimo tylu lat naszej służby Jemu – odmawia nam upragnionego potomstwa. Nawet pomimo tego, że Paweł był pełen pokoju, zawierzenia i ufności, że będziemy mieć dziecko, ja chciałam go tu i teraz.

Czy w całej tej rozpaczy, buncie, złości na Boga nie przeszła Wam nigdy myśl o in vitro bądź innych metodach?

Nie. Tu sprawdziła się nasza porządna formacja oazowa. Po prostu wiedzieliśmy, że Kościół mówi stanowczo „nie” i ma rację, choćby z tego względu, że wiele malutkich dzieci zostaje zamrożonych, a potem zabitych. Nie myśleliśmy też o naprotechnologii, bo byliśmy zdrowi. Za to mój mąż zaproponował, byśmy po moich 30. urodzinach zaczęli starać się o adopcję. I ja znów się zbuntowałam. Marzyłam o tym, by nosić dzieciątko pod sercem, czuć jego ruchy, karmić, przytulać od pierwszych dni życia. Wydawało mi się, że gdy adoptujemy dziecko, nie dostanę już szansy na biologiczne rodzicielstwo. Przez wiele miesięcy nie wyrażałam zgody na ten układ, a Paweł cierpliwie czekał na moje „tak”. Aż podczas jednych rekolekcji, klęcząc na adoracji, zupełnie wbrew sobie powiedziałam Bogu: „Dobrze, jeśli tak chcesz, niech tak się stanie”. To przymierze zawarłam w 4 lata od momentu, gdy zaczęliśmy się starać o dziecko i dopiero wtedy trochę odpuściłam. Wciąż przeżywałam ogromny zawód, gdy okazywało się, że nie jestem w ciąży, ale nie było to już tak intensywne jak wcześniej. W tym samym czasie okazało się, że mój mąż ma bardzo poważne problemy zdrowotne i wtedy zupełnie przestaliśmy skupiać się na potomstwie.

Często słyszę, że właśnie w takich momentach „wyluzowania” pojawia się dziecko. Czy w Waszym przypadku też tak było?

Nie, musieliśmy jeszcze trochę poczekać. To był czas, kiedy w naszym życiu pojawił się o. Pio. Do tej pory mam wrażenie, że to nie my go odkryliśmy, ale on sam nas wybrał. Dużo by o tym opowiadać, jak zagościł w naszej rodzinie, ważne jest jednak to, że wybraliśmy się na pielgrzymkę do San Giovanni Rotondo, gdzie po raz pierwszy wystawione było ciało naszego świętego. Podczas pobytu tam modliliśmy się głównie o szczęśliwy przebieg operacji mojego męża, ale kiedy pewnego dnia udałam się do konfesjonału w Monte Sant’Angelo, wspomniałam też o naszym oczekiwaniu na dziecko. Ksiądz zaprosił nas na Eucharystię, na której podczas kazania kapłan opowiadał historię pewnego małżeństwa. Poszli na pielgrzymkę i w czasie jednej konferencji usłyszeli słowa: „Bóg rozdaje dziś prezenty”. Okazało się, że tego dnia narodziło się dziecko, które później adoptowali. Kapłan odprawiający naszą Eucharystię powtórzył te słowa: „Bóg rozdaje dziś prezenty”. Nie miałam wątpliwości, że nasza historia będzie podobna do tamtych państwa – wrócimy do domu i będzie czekało na nas dziecko. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy po powrocie okazało się, że jestem w ciąży. Nie mam wątpliwości, że Klara poczęła się tego samego dnia, którego usłyszeliśmy proroctwo.

Wasze dzieci noszą imiona Klara, Franciszek i Antoni – wszystkie po linii franciszkańskiej. To forma podziękowania ojcu Pio?

Tak. Jesteśmy przekonani, że to dzięki orędownictwu tego świętego urodziły się nasze pociechy. On sam zaprosił nas do siebie, byśmy modlili się za jego wstawiennictwem.

Jak dziś patrzycie na tych kilka lat oczekiwania na dzieci? Co powiedzielibyście rodzicom, którzy w rozpaczy chwytają się wszelkich sposobów na poczęcie dziecka?

Nasze doświadczenie nauczyło mnie tego, że Bóg i tylko Bóg jest dawcą życia. Można być zdrowym lub chorym, można chcieć lub nie, ale od Boga zależy, czy nasze dzieci się urodzą. To nauczyło mnie też ogromnej pokory wobec wielkości Stwórcy i wobec dzieci, które są Jego darem. Wiem, że dziś łatwo mi mówić, ale zachęcam do wsłuchiwania się w wolę Ojca, nawet tę najtrudniejszą. Oczywiście jak najbardziej polecam naprotechnologię, adopcję, a nade wszystko modlitwę. Czas, w którym czeka się na dziecko,może okazać się niepowtarzalną formacją. Ja na przykład upewniłam się, że Paweł jest tym właśnie człowiekiem, z którym chcę spędzić życie. W czasie gdy ja panikowałam i wpadałam w rozpacz, on był moją opoką, a jego wiara i nadzieja dodawały mi otuchy.

TAGI: