Wypadek odebrał wszystko?

Agnieszka Gieroba
; GN 14/2014 Lublin

publikacja 19.04.2014 05:00

Wiedzą, jak to jest chodzić, jeździć na rowerze, wspinać się na drzewa. Kiedy po wypadku dotarło do nich, że to już nigdy nie będzie możliwe, świat stanął na głowie. Dziś patrzą na niego z wysokości wózka i pomagają innym.


Zespół Fundacji chce pomagać niepełnosprawnym w różnych dziedzinach życia Agnieszka Gieroba /GN Zespół Fundacji chce pomagać niepełnosprawnym w różnych dziedzinach życia

Ewa. Szczupła, uśmiechnięta, samodzielna,co bardzo ważne w jej przypadku. Kiedy 13 lat temu uległa wypadkowi samochodowemu, myślała, że samodzielna już nigdy nie będzie. Gdy w szpitalnej sali ktoś przyprowadził do jej łóżka wózek inwalidzki, odwróciła się do niego plecami. Myślała, że już całe życie tak przeleży. Ewa miała wtedy 19 lat. Właśnie skończyła liceum. Kiedy myślała, że wszystko się zaczyna, nagle wszystko się skończyło.


– Nigdy nie mówię ludziom, do których idę, że wiem, co czują – podkreśla Ewa Michalak z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji w Lublinie. – Kiedy mi ktoś tak mówił, gdy leżałam w szpitalu i docierało do mnie, że nigdy już nie będę chodzić, chciało mi się wrzeszczeć. Nikt, nawet osoba w podobnej sytuacji, nie wie, jak czuje się ten, kto właśnie na całe życie został posadzony na wózku inwalidzkim. To, co mogę zrobić, to powiedzieć, jak sama sobie poradziłam i co mogę robić, by zacząć życie od nowa – mówi. Jest jedną z osób, które fundacja wysyła na pierwszą linię frontu, gdy dostaje sygnał, że jest osoba, której cały świat runął w wyniku jakiegoś zdarzenia.


Ludzie sobie poszli


Piotr miał wypadek w wieku 14 lat. – Dziś z perspektywy czasu widzę, że dla mnie to była podwójna tragedia. Wszystko, co wypełniało moje życie, skończyło się jak nożem uciął – mówi. – Byłem normalnym chłopakiem, który w miejscu nie usiedział, a tu nagle zostałem zamknięty w domu. To było ponad 20 lat temu. W tamtych czasach być niepełnosprawnym to był zwyczajnie wstyd. Bałem się pokazać ludziom, nie chciałem, żeby litowali się nade mną, a to zamykało mnie w czterech ścianach. Dziś sytuacja jest inna, ale ten, kto nagle zostaje niepełnosprawnym, wcale tak o tym nie myśli – zapewnia.


Trudne było też to, że znajomi przestali ich odwiedzać. – Jako dziewiętnastolatka miałam wielu znajomych. Po wypadku wielu z nich już nigdy nie zobaczyłam. Niektórzy jeszcze przez jakiś czas przychodzili lub dzwonili, ale robili to coraz rzadziej, aż w końcu przestali. Dziś tłumaczę sobie, że nie wiedzieli, jak się zachować, co mi powiedzieć, ale wtedy to bolało – mówi Ewa. O utracie znajomych też mówi tym, do których się wybiera. Jak ludzie wiedzą, co może ich spotkać, jakoś się do tego przygotowują.


Jak Włożyć spodnie


Z każdego kąta wyzierała depresja. Piotrkowi pomógł się jej pozbyć młodzieńczy wstyd. – Dla czternastoletniego chłopaka fakt, że matka musi go umyć czy założyć mu portki, to wstyd i męka. Przynajmniej u mnie tak było. Zawziąłem się i powiedziałem, że gatki to ja sam sobie będę zakładał – mówi. – Ile mnie to kosztowało! Szarpałem się, sapałem, zmęczony byłem, jakbym maraton przebiegł, ale się udało. Za każdym razem robiłem to trochę szybciej, aż się nauczyłem – opowiada. Nie mając nic lepszego do roboty, często oglądał telewizję. To tam pierwszy raz usłyszał o szkole dla osób niepełnosprawnych w Konstancinie. Zobaczył, że młodzi ludzie w podobnej do niego sytuacji radzą sobie całkiem nieźle w poruszaniu się, wykonywaniu codziennych czynności i, co najważniejsze, nie wstydzą się swojej niepełnosprawności. Decyzja była natychmiastowa – pojechał do Konstancina.

– Dostałem się tam do zawodówki. Nie chodziło jednak tylko o skończenie jakiejś szkoły. Nauczono mnie, jak się poruszać na wózku inwalidzkim, pokonywać przeszkody, dostałem nowe poczucie własnej wartości. Wszyscy tam uprawiali jakiś sport. Pomyślałem, czemu nie ja. Zacząłem próbować różnych dyscyplin, ale kiedy dostałem do ręki łuk, poczułem, że to jest właśnie to – mówi Piotr. 
Dziś Piotr Sawicki jest wielokrotnym medalistą prestiżowych imprez międzynarodowych, trzykrotnym uczestnikiem igrzysk paraolimpijskich: Ateny (2004), Pekin (2008) i Londyn (2012) oraz multimedalistą mistrzostw kraju. Trenuje w Integracyjnym Centrum Sportu i Rehabilitacji Start Lublin. W ubiegłym roku w parze z Mileną Olszewską (Start Gorzów Wielkopolski) wywalczył złoty medal w mikście podczas mistrzostw świata seniorów w łucznictwie niepełnosprawnych. Impreza odbywa się w stolicy Tajlandii Bangkoku.

– Kiedyś wydawało mi się, że wypadek odebrał mi wszystko. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że wszystko mi dał. Gdyby nie to, że jestem niepełnosprawny, może nigdy nie zostałbym sportowcem, nie zobaczył tylu miejsc na świecie, nie poznał tylu wspaniałych ludzi – zastanawia się. – Oczywiście to także pociąga za sobą wiele wysiłku i wyrzeczeń. Żaden sukces nie przychodzi sam. Trzeba ciężko pracować, a to oznacza, że cierpi życie rodzinne. Mam żonę i dwóch synów. Wiele rodzinnych chwil mnie ominęło – przyznaje. – Kiedy jadę do jakiegoś chłopaka, któremu właśnie życie się zawaliło, bo przestał chodzić, nie mówię nic poza tym, czego sam doświadczyłem, i zwyczajnie pokazuję, jak włożyć spodnie – mówi Piotr, który także angażuje się w Fundację Aktywnej Rehabilitacji.


Nowe życie



Ewa jeździ swoim samochodem. – To daje mi wolność, choć dziś już postrzeganie niepełnosprawnych jest na tyle pozytywne, że ludzie chętnie służą pomocą. Nawet gdybym chciała jechać autobusem miejskim, to chyba już w Lublinie nie znajdę takiego, do które nie mogę dostać się na wózku. Gorzej wciąż z krawężnikami, ale współczesne tzw. aktywne wózki dają sobie z nimi radę – przekonuje. – Widok dziewczyny na wózku nie budzi sensacji czy zdziwienia. To, co dziś umiem, zawdzięczam ludziom, którzy przyjechali do mnie do szpitala na swoich wózkach inwalidzkich, choć wtedy pomyślałam sobi: „Po co oni tu przyjechali?”. Tak poznałam fundację, w której dziś sama pracuję, by pomagać innym – mówi Ewa. 

Nie od razu jednak wszystko się ułożyło. Trzeba zwyczajnie czasu, by sprawy poukładać, by podjąć decyzję, że zaczyna się życie od nowa. – Do dziś pamiętam, jak pierwszy raz usiadłam na wózku. To było chyba najstraszniejsze wydarzenie w moim życiu. Gorsze niż sam wypadek – wyznaje. – Na wózku trzeba się też nauczyć poruszać, bo bardzo łatwo zrobić sobie krzywdę. Ja najpierw siedziałam w domu, nie chciałam się nigdzie ruszać. To moja siostra ciągnęła mnie w różne miejsca. Miałam też kontakt z fundacją, dzięki której mogłam jeździć na różne szkolenia, obozy, poznawać ludzi w podobnej sytuacji. Dziś sama jestem instruktorem, pracuję, jestem samodzielna. Prowadzę nowe życie – dodaje Ewa.


Przez ostatnie lata obraz osoby niepełnosprawnej bardzo się zmienił. Mimo ograniczeń ludzie ci uczą się, studiują, pracują, osiągają sukcesy. Współczesna technika pomaga im zachować samodzielność i bardzo ułatwia życie. To wszystko jednak jest możliwe tylko wtedy, gdy osoba poszkodowana zgadza się, by się tego nauczyć.

TAGI: