Spóźniacze i zwiedzacze kościelni


Agata Puścikowska


GN 19/2014 |

Ponieważ chrześcijanin nie może być nudziarzem, malkontentem i zrzędą, tym razem będzie na wesoło.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Wesołość pierwsza, czyli o spóźniaczach. Spóźniacze to gatunek dość często spotykany w kościołach na terenie całego kraju. Jego populacja występuje zarówno w małych wioskach, jak i dużych miastach. Typowym przedstawicielem gatunku jest osóbka młoda, dobrze ubrana, często na niebotycznych szpilkach. Którymi to, na przykład podczas drugiego czytania, skutecznie zwraca na siebie uwagę połowy kościoła. Bo musi przejść do przodu! „Tup, tup, tup, tup” – szpileczki w marszobiegu wystukują rytm na posadzce.

Badaczy zjawiska zastanawiają dwa paradoksy. Pierwszy: dlaczego wśród spóźniaczy nie występują starsze panie? Które to przecież zwykle chodzą wolniej, więc trudniej im dotrzeć na czas. Dlaczego również (paradoks drugi) wśród spóźniaczy tylko sporadycznie znajdują się rodziny z kilkorgiem dzieci? Przecież punktualne dotarcie do kościoła z gromadą fiziujących maluchów, które trzeba ubrać, wymyć, uczesać, doprowadzić do tzw. kultury, to czasem niemal cud. Może po prostu spóźniacze nie wierzą w cuda. A babcie oraz duże rodziny – wierzyć muszą…


Wesołość druga, czyli o zwiedzaczach. Zwiedzacze to gatunek spotykany głównie na terenach turystycznych. Nie istnieje typowy przedstawiciel gatunku. Zarówno bowiem osobniki młode i szybkie, jak i starsze oraz powolne, czy też rodziny całe – zaliczają się czasami do zwiedzaczy. Cecha charakterystyczna: zwiedzacz jest zaopatrzony w komórkę, smartfona lub aparat – małpkę. Wchodzi do kościoła na przykład tuż przed Podniesieniem i zaczyna się pilnie rozglądać, podziwiać i przemieszczać. I oczywiście wszystkie swoje spostrzeżenia salwą pstryknięć zamieszczać na twardym dysku. Niektórzy ze zwiedzaczy raczą nawet przyklęknąć i pomachać dłonią w turystycznym geście „w imię Ojca i Syna”. Większość jednak szybko wbiega, pstryka i wybiega. 


No dobra. Wiadomo, że chyba każdy z nas czasem stawał się zwiedzaczem sytuacyjnym (bo za pięć minut zbiórka przy autokarze). Bywało też, że zaliczano nas do podgatunku spóźniacza okazyjnego (bo zatrzasnęły się drzwi i trzeba było wyjść przez balkon). Oby tylko gatunki spóźniaczy i zwiedzaczy nie rozpleniły się zbyt mocno. Bo na taką epidemię pomoże tylko niezbyt wesoły oprysk…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.