Rodzice sześciolatków ustawiają się do poradni pedagogicznych, by „odroczyć obowiązek szkolny” u swoich dzieci.
Agata Puścikowska
Jak to jest, powiedzcie mi ludzie, że sześcioletni pierwszoklasista musi pod koniec roku szkolnego pięknie czytać i pisać. A jeśli się nie wyrabia, mimo odrabianek do 21, mimo zajęć reedukacyjnych, i mimo wysokiej inteligencji, to – jak mówią pedagodzy – „jest z dzieckiem źle”. Więc, jak zalecają ambitni wychowawcy, należy „z nim pracować” i „nadrabiać zaległości”. Czyli mówiąc wprost – siedzieć z i nad dzieciakiem, by godzinami morderczej pracy „nadgoniło”, co nie do nadgonienia. Czyli cały rok, który mu zabrano.
I jak to jest, jednocześnie, że sześciolatek, któremu udało się uciec przed „postępowym” systemem, więc uczy się w zerówce, musi w tejże właśnie kreślić szlaczki, patrzeć w niebo i dłubać w nosie. Bo według tegoż samego systemu jako dziecko sześcioletnie wyłącznie do takich czynności się nadaje.
Jedna i druga sytuacja jest absurdalna. Osobiście wolę, by moje dzieci (mimo ogromnych zdolności) dłużej porysowały szlaczki i podłubały w nosie, niż miałyby przedwcześnie i boleśnie doświadczać szkolnego rygoru, obowiązków ponad wiek i zadań, którym podoła większość… siedmiolatków. Dodatkowo, ponieważ mam już w domu dwunastolatkę, która od września pójdzie do klasy 6., wiem już stanowczo, że ten wiek kompletnie nie nadaje się do podjęcia nauki w… gimnazjum. A przecież obecne sześciolatki w klasie pierwszej niedługo będą 12-latkami w pierwszej gimnazjalnej… Co więcej, te same sześciolatki z klas pierwszych za lat parę przedwcześnie będą musiały iść do szkoły średniej. A potem na studia. I do roboty.
Bezsens. I wiedzą o tym polscy rodzice. Dlatego setkami, tysiącami wręcz, ustawiają się do poradni pedagogicznych w całej Polsce. By „odroczyć obowiązek szkolny” u swoich sześciolatków, którym system nakazuje od 1 września stawić się w klasie 1. Rodzice łapią się ostatniej deski ratunku. Tymczasem szkoły oraz poradnie robią wszystko, by sześciolatki do szkoły wepchnąć.
Powyższy absurd pokazuje najdobitniej, w jakim stylu w Polsce wdrażana jest tzw. reforma edukacji. Młotem ministerialnym wbijana jest wprost w sześcioletnie dzieci i ich rodziny. A koniec nie będzie zbyt optymistyczny. Przyszłość sześcioletnich dzieci rysuje się ministerialnie. Ministerstwo swoje wie. Czarno to widzę. Czarno, czyli przymusowo – szkolnie…
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.