Winny niezamykania oczu

GN 24/2014 Koszalin

publikacja 15.06.2014 06:00

Z dyrektorem koszalińskiego więziennictwa płk. Krzysztofem Olkowiczem 
rozmawia Karolina Pawłowska


Płk Krzysztof Olkowicz ukończył prawo na Uniwersytecie Gdańskim i został radcą prawnym. W swojej karierze przez dwa lata był sędzią, orzekał w wydziałach karnych sądów rejonowych w Elblągu i Malborku. Funkcjonariuszem Służby Więziennej jest od 1984 r., a od 1996 r. – dyrektorem okręgowym Służby Więziennej w Koszalinie. Ponadto wykłada podstawy prawne resocjalizacji w Koszalińskiej Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i na Politechnice Koszalińskiej. Wielokrotnie honorowany odznaczeniami resortowymi i pań... Karolina Pawłowska /GN Płk Krzysztof Olkowicz ukończył prawo na Uniwersytecie Gdańskim i został radcą prawnym. W swojej karierze przez dwa lata był sędzią, orzekał w wydziałach karnych sądów rejonowych w Elblągu i Malborku. Funkcjonariuszem Służby Więziennej jest od 1984 r., a od 1996 r. – dyrektorem okręgowym Służby Więziennej w Koszalinie. Ponadto wykłada podstawy prawne resocjalizacji w Koszalińskiej Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i na Politechnice Koszalińskiej. Wielokrotnie honorowany odznaczeniami resortowymi i pań...

Karolina Pawłowska: Zapłacił Pan grzywnę za chorego psychicznie mężczyznę, żeby ten mógł wyjść z aresztu. Sąd, choć odstąpił od wymierzenia kary, uznał, że podważył Pan wyrok sądu i namawiał podwładnych po popełnienia wykroczenia. Czuje się Pan winny?


Płk Krzysztof Olkowicz: Poprosiłem dyrektora o wpłacenie należności, a panią sekretarkę o wyłożenie tych 40 zł ze swojej kieszeni, bo byłem poza inspektoratem. Nadal jednak uważam, że to, co zrobiłem nie jest wykroczeniem. 


Bo Arkadiusz K., który ukradł wafelek, otrzymał 40 zł grzywny i w konsekwencji trafił do aresztu, choć nie powinien się tam w ogóle znaleźć? 


Kradzież to kradzież, wartość skradzionego mienia nie ma znaczenia. Jednak trzeba patrzeć nie tylko na zasady, ale na konkretny przypadek. W 2010 r. sąd ubezwłasnowolnił tego człowieka na podstawie opinii, że cierpi na schizofrenię paranoidalną. Rozpatrując sprawę o kradzież wafla, sądy, zarówno orzekający, jak i wykonawczy, powinny powołać biegłego. Tak się nie stało. Co więcej, wyrok zapadł w trybie nakazu karnego, a ustawa o postępowaniu w sprawach o wykroczenia wyłącza taką możliwość. 


Zasądzono mu pięć dni w zakładzie karnym, trzy z nich zdążył przesiedzieć. Wiedział Pan, że ten człowiek jest ubezwłasnowolniony? 


Podejrzewałem to. Gdyby był czas, spokojnie poprosiłbym sąd np. o przerwę w odbywaniu kary. Ale to był piątek, jakiekolwiek administracyjne działania były bez sensu. Natomiast finał mógł być taki, że gdyby znalazł się obrońca, który w imieniu tego człowieka wystąpiłby o odszkodowanie, to należałoby się ono za trzy, a nie za pięć dni. Uchroniłem Skarb Państwa przed stratami i za to mam się czuć winnym?


To był ludzki odruch?


To nie jest standardowe działanie dyrektora okręgowego, że analizuje sprawy osób przyjętych do zakładu karnego, rozmawia z nimi, docieka, dlaczego trafiły za kraty. Ja już od dłuższego czasu zastanawiam się, dlaczego pewni ludzie w ogóle do nas trafiają. Być może brakuje instytucji, które powinny się nimi zająć? A może brakuje zaangażowania sądów czy samorządów? Kiedy odwiedzam zakłady karne, mam wrażenie, że dzisiaj prawo karne zastępuje politykę socjalną i społeczną państwa. 


Pana sprawa trafiła do sądu na podstawie anonimowego doniesienia Pańskich podwładnych.


Urzędnicy ministerialni powinni jednak wiedzieć, że zgodnie z rozporządzeniem Prezesa Rady Ministrów pisma anonimowe nie są rozpatrywane. Tymczasem trafiły do policji. Mam prawo zapytać, czy nie jest to przekroczenie uprawnień. A w tej sprawie najważniejszy jest człowiek, który nie miał 40 zł na zapłacenie grzywny za kradzież wafelka i dlatego trafił do aresztu. Zamierzam odszukać tego mężczyznę i spróbować mu jakoś pomóc. Wiem, że błąka się gdzieś po Koszalinie. 


Dlaczego?


Ta sprawa powinna pobudzić nas wszystkich do refleksji o ludziach, którzy – choć mogą być dokuczliwi społecznie i stanowić zagrożenie dla siebie samych – nie są aż tak groźni dla społeczeństwa, żeby ich trzymać w celach. Trzeba się zastanowić, co zrobić, by zamiast do więzienia trafili do ośrodków przygotowanych na ich przyjęcie. 
Na 120 tys. skazanych, którzy co roku przychodzą do polskich więzień, tylko 40 tys. ma orzeczone kary bezwzględnego więzienia, bo zagrażają bezpieczeństwu publicznemu. Reszta to ci, którym zmieniono te kary ze względu na odwieszone wyroki, kary niedopracowane, czy tacy, do których wyroki w trybie nakazowym nie dotarły, bo dawno już nie mieszkają pod wskazanym adresem. Często nie są to też obywatele o wysokim poziomie świadomości prawnej i obywatelskiej. Z tego musimy sobie zdawać sprawę i coś z tym zrobić, a nie krzyczeć, że lekceważy się sąd. To też kwestia właściwej współpracy między sądem a samorządem. 


Mamy też najwyższy współczynnik uwięzionych w Europie…


Na 100 tys. Polaków prawie 220 odbywa kary w więzieniach. W Szwecji to ok. 60 osób, a w innych krajach 80–90. To dziwne, bo odnotowujemy wyraźny spadek przestępczości. Dziesięć lat temu było 1,46 mln
przestępstw, a dzisiaj oficjalne statystki mówią o 950 tys. wszczętych postępowaniach. Przestępstw najcięższego kalibru było 1325, w ubiegłym roku – 560. Liczba przestępstw spada, a osadzonych wzrasta: z 78 tys. na początku wieku do 80 tys. w ubiegłym roku. To nie są moje fobie. Te liczby mówią same za siebie. 


Jak na Pana sprawę reaguje środowisko, przełożeni? 


Dyrektor generalny uznał, że to, co zrobiłem, było sensownym działaniem. To nie jest tak, że my podważamy prawomocne wyroki sądu. Ani sąd orzekający, ani sąd wykonawczy nie widziały tego człowieka, bo nie stawił się na sali rozpraw. To więziennictwo jako pierwsze dostrzegło jego problem. Mam nadzieję, że ta sprawa sprawi, że funkcjonariusze służby więziennej w przyszłości nie będą mówili w takich sytuacjach: „Mamy wyrok w ręku, niech siedzi. Reszta nas nie obchodzi”. Że nie będą zamykać oczu.