Trudne historie przemienia Bóg

Agnieszka Gieroba; GN 32/2014 Lublin

publikacja 21.08.2014 06:00

Na pierwszy rzut oka dom taki jak inne. Biały w szeregu podobnych na lubelskim osiedlu. Tak miało być. Wszystko po to, by dać dzieciom szansę doświadczyć normalności, której w ich życiu zabrakło.

 Każde dziecko znajduje tutaj miłość Agnieszka Gieroba/ Foto Gość Każde dziecko znajduje tutaj miłość

Pochodzi z Brazylii. W Lublinie mieszka 12 lat. Gdyby kiedyś jej ktoś powiedział, że trafi do naszego kraju, nie uwierzyłaby. – Pan Bóg potrafi zaskakiwać – przyznaje siostra Łucja, dziś przełożona Zgromadzenia Sióstr Służebnic Wynagrodzicielek NSJ, które w Lublinie mają swój jedyny w Polsce klasztor. – Kiedy poznałam siostry, pomyślałam sobie: „Ty mnie, Panie Boże, prowadź” – opowiada.

– Spodobało mi się to, że łączą życie kontemplacyjne z pomaganiem najsłabszym. Jako młoda dziewczyna nie rozumiałam dobrze charyzmatu zgromadzenia. Chciałam iść za Jezusem, który mówił: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych, Mnieście uczynili” – dodaje. Dopiero czas i doświadczenie pracy z ubogimi, słabymi i opuszczonymi pozwolił jej dogłębnie zrozumieć, jak bardzo musi być poranione serce Jezusa przez ludzi.

– Dlatego każda z sióstr w naszym zgromadzeniu stara się wynagradzać Panu cierpienia – wyjaśnia siostra. Adoracja, rozważanie Męki Pańskiej i ofiarowanie drobnych spraw obok opieki nad potrzebującymi są codziennością sióstr wynagrodzicielek. – Patrząc na historie dzieci, które do nas trafiają, czuję się nieustannie przynaglona, by wynagradzać Jezusowi krzywdy. Kiedy zdarza się wstawać w nocy co godzina, by przytulić czy uspokoić któreś płaczące dziecko, nie narzekam. Ofiaruję to jako wynagrodzenie krzywd, jakich te dzieci doświadczyły – mówi siostra Łucja.

Małe wielkie kroki

Kiedy trafiła do nich zaniedbana ośmiomiesięczna dziewczynka, nie załamywały rąk. Zaczęło się od okazywania jej wielkiej miłości i troski. Jednocześnie trwała rehabilitacja. – Martwiłyśmy się o nią. Dziecko początkowo było jakby wyłączone ze świata. Było mu obojętne, kto je bierze na ręce, nie płakało. Leżało cichutko, jakby nie chciało nikomu przeszkadzać. W rodzinnym domu nikt się o nie nie troszczył. Możemy sobie tylko wyobrażać, co się tam działo, że takie maleństwo swoim zachowaniem starało się być niezauważalne. W końcu zostało odebrane rodzicom i trafiło do nas. Czas robił swoje. Codzienna troska, przytulanie, zabawa. Tak jak powinno być w każdym domu. Kiedy po pewnym czasie dziewczynka usiadła, czułyśmy się, jakby udało się nam zwyciężyć w maratonie. Dziś biega, śmieje się, zaczyna mówić – opowiada siostra Łucja.

Pod opieką sióstr zostają dzieci, które z różnych przyczyn nie mogą zostać w swoim rodzinnym domu. Zazwyczaj ich rodziny uwikłane są w różnego rodzaju patologie i nie są w stanie zapewnić dzieciom opieki. – To są bardzo trudne i bolesne historie. Najczęściej rodzice piją alkohol, czasami są upośledzeni, czasami trafiają do więzienia. Niektóre mamy zostawiają swoje dzieci po urodzeniu w szpitalu, w innych przypadkach do rodzin wkracza kurator i zapada decyzja o zabraniu dzieci. Wtedy trafiają do nas – relacjonuje zakonnica. Tak było w przypadku innej podopiecznej. Kiedy dziewczynka trafiła do sióstr, co noc budziła się z krzykiem, który przemieniał się niemal w histerię. – Jej przejmujący krzyk stawiał na nogi cały dom. Dowiedziałyśmy się w końcu od pani kurator, która miała pieczę nad jej rodziną, że dziecko było w nocy przywiązywane do łóżka. Przypuszczalnie stąd nocne koszmary. Dzięki pomocy psychologa i gorącej modlitwie dziś jest już trochę lepiej. Mamy nadzieję, że czas pozwoli jej zapomnieć, a Jezus uleczy te rany – dzielą się siostry.

Tak jak w domu

Każde dziecko siostry przyjmują z miłością. W ich domu może przebywać siedmioro dzieci do 18 roku życia lub starszych, jeśli się uczą. Opiekują się nimi trzy siostry: jedna Polka, jedna Włoszka i jedna Brazylijka. Mają też do pomocy wolontariuszki, które przychodzą bawić się z dziećmi, pomagać w nauce czy zwyczajnie spędzać wspólnie czas. Dzieci z uregulowaną sytuacją prawną trafiają do adopcji. Pozostałe mają możliwość kontaktu ze swoją rodziną i jeśli ta się zmieni, mogą do niej wrócić. – Nie jesteśmy w stanie zastąpić miłości rodziców. Staramy się jednak prowadzićnasze dzieci towarzyszyć im z całą czułością i oddaniem. Razem z nimi stawiamy sobie także trudne pytania o przeszłość, dorastanie, przyszłość, wiarę, szukając wspólnie odpowiedzi na nie i przygotowując je do dojrzałego życia – mówią siostry. Niektórzy z podopiecznych nie rozumieją, dlaczego się tu znaleźli, inni nie chcą jechać do swoich domów nawet w odwiedziny. – W całej bolesnej historii tych dzieci cieszy to, że w naszym domu odnajdują spokój, uczą się od nowa żyć – podkreślają siostry. – Dajemy im tyle miłości, ile tylko potrzebują, ale też stawiamy wymagania. Każdy ma swoje obowiązki, jak w normalnym domu.

Wynagradzają krzywdy

Do tej pory w zgromadzeniu jest tylko jedna Polka. Siostry modlą się o powołania w naszym kraju i zapraszają te dziewczęta, które rozeznają w sobie chęć pójścia za Jezusem, aby odwiedziły ich dom w Lublinie przy ulicy Judyma 47. – Wciąż aktualne jest przesłanie naszego założyciela ks. Antoniego Celony, by przez pomoc najsłabszym i adorację Najświętszego Serca Jezusa przemieniać świat. Może bieda jest nieco inna niż na początku XX wieku, kiedy żył nasz założyciel, ale wciąż jest jej wiele – zauważają siostry.

Historia zgromadzenia

Zaczęła się 2 lutego 1918 r. w Mesynie na Sycylii od pewnego włoskiego kapłana, Antoniego Celony. Czytając znaki czasów – trzęsienie ziemi z 1908 r., które zniszczyło zupełnie Mesynę – odkrył potrzebę i ważność charyzmatu wynagradzania. To był ogromny kataklizm. Zginęło wielu ludzi, a ci, którzy przeżyli, stracili wszystko. Po ulicach błąkały się sieroty, zaczęła się szerzyć prostytucja, rosła przestępczość. Ks. Celone widział jednak, że samo odbudowanie miasta to za mało. Trzeba się wziąć za odbudowę człowieka, jego wartości i godności. W swojej parafii jednoczył młodych ludzi, których nie tylko nauczał, ale z którymi podejmował się różnych działań na rzecz potrzebujących. Po głowie chodziła mu myśl, że potrzebne jest zgromadzenie, które zatroszczy się o najsłabszych, poprowadzi przedszkola, szkoły, domy spokojnej starości. Chciał, by nie tylko pracowało, ale też przez modlitwę i rozważanie Męki Pańskiej wynagradzało Jezusowi krzywdy czynione przez ludzi. Jego zamierzenia zostały niejako potwierdzone przez objawienia w Fatimie, gdzie Matka Boża wzywała do nawrócenia i wynagradzania.

Jako człowiek bardzo pokorny zdawał sobie sprawę, że będzie potrzebował wielu serc gotowych wieść życie poświęcone Bogu i drugiemu człowiekowi. Powołał więc do życia zgromadzenie, którego głównym celem miało być prowadzenie społeczeństwa do zbawienia stosownie do wymagań chwili. W jego pracy i zamierzeniach wspierała go Marianna Palermo – stała się ona duchową siostrą i pierwszą matką nowo rodzącej się rodziny zakonnej. Dziś siostry poza Włochami i Polską pracują w Brazylii, Stanach Zjednoczonych, na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Można je wspomóc darami, ofiarowując rzeczy potrzebne dzieciom, począwszy od pampersów przez środki czystości, ubrania po zabawki.