Paulinka ma piękne oczy

Andrzej Kerner; GN 33/2014 Opole

publikacja 24.08.2014 06:00

Historia dziewczynki z Dolędzina. Chciała uratować babcię, potem przeszła morze cierpień wyzwalając w ludziach dobro.

 Paulinka z mamą i braciszkiem przed domem w Dolędzinie ZDJĘCIA Andrzej Kerner /Foto Gość Paulinka z mamą i braciszkiem przed domem w Dolędzinie

Paulinkę Srokę w najdramatyczniejszym momencie jej życia znało pół Polski. Czytelnikom „Gościa Opolskiego” trzy lata temu wzruszająco opisywała jej historię Teresa Sienkiewicz-Miś. Po tych tekstach wielu naszych Czytelników poruszonych losem dziewczynki pośpieszyło z pomocą. Minęło trzy i pół roku. – Przez ten czas byłem świadkiem wielu cudów. Pierwszy cud, że to dziecko w ogóle żyje – zaczyna opowieść ks. Joachim Kroll z Modzurowa.

Żadnej kalkulacji

Dolędzin to malutka wioska w gminie Rudnik, parafia Modzurów, oficjalnie licząca 24 mieszkańców. Tutaj w dawnym bloku PGR na pierwszym piętrze mieszka Paulinka z rodziną: mamą Ewą, tatą Markiem i bratem Przemkiem. Kiedy w końcu października 2010 r. w ich mieszkaniu wybuchła butla z gazem i rozpętał się gwałtowny pożar, sześcioletnia Paulinka wyprowadzona z mieszkania przez wujka rzuciła się z powrotem, by ratować kochaną babcię.

– Wbiegła parę kroków do  ognia, oczywiście nie była w stanie babci pomóc. Na szczęście zasłoniła sobie oczy, ocaliła je, ale w tym jednym momencie jej ręce zostały spalone… – wspomina ks. Kroll. Pytam dziewczynkę, czy pamięta coś z tych chwil. Kręci głową, cicho mówi: „nie”, spuszcza wzrok. Kiedy podnosi głowę, patrzę na jej szaroniebieskie oczy. Czy potrafiłbym wbiec do płonącego mieszkania, by ratować kochanego człowieka, bez żadnej kalkulacji? Pijemy kawę, milczymy, dziewczynka częstuje ptasim mleczkiem braciszka, który właśnie wskoczył do kuchni.

Przerażenie księdza

– Przez półtora miesiąca utrzymywana była w farmakologicznej śpiączce w szpitalu w Katowicach-Ligocie. Cała parafia przez ten czas się tutaj modliła, byliśmy przerażeni tym, co się stało – opowiada duszpasterz. Wszyscy poszkodowani z Dolędzina leżeli w szpitalu: babcia, Paulinka, mama Ewa, braciszek Przemek i wujek. Babcia, Maria Janosz, zmarła po 13 dniach. – Kiedy Paulince odłączono respirator, dostałem wiadomość ze szpitala: niestety, nie potrafi samodzielnie oddychać. „Upiekła” sobie płuca i układ oddechowy – wspomina ksiądz, który na bieżąco informował parafian o sytuacji rodziny, zwłaszcza Paulinki, i wzywał do modlitwy. – Jedna z parafianek powiedziała mi, żebym się aż tak bardzo nie przejmował, że jakby to miał zostać taki „krypel”, to może niech lepiej Pan Bóg zabierze. Mnie to przejęło bardzo – wspomina ksiądz.

Nazajutrz przyszła wiadomość, że dziewczynka zaczyna oddychać. – I wtedy się przeraziłem, bo zrozumiałem, że Pan Bóg nas wysłuchał. Jakby powiedział: „Dobra, jak chcecie, proszę bardzo, ale teraz macie zadanie, żeby nie został taki »krypel«” – mówi ks. Kroll. Od tej pory stał się dla Paulinki prawdziwym opiekunem, który nie opuszcza w żadnej sytuacji. – Wiedziałem, że rodzina sama sobie nie poradzi, a księdzu łatwiej się przebić, otworzyć niektóre drzwi – mówi ks. Kroll. Założył fundację parafialną, nawiązał kontakty z Uniwersyteckim Szpitalem Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu, mobilizował media, odwiedzał szkoły. – W sumie niewiele muszę robić. Drzwi same się otwierają, Pan Bóg dał mi tylko klucz i kierownicę. To nie ja działałem, ale lekarze, ludzie z parafii i okolicy, szkoły – podkreśla.

Dobro

Ksiądz Kroll odwiedził około dwudziestu szkół, opowiadając o dziewczynce. Wszystkie włączyły się w akcję pomocy. – Zastanawiałem się, czy brać Paulinkę ze sobą. Ale zdecydowałem, że nie. To, co opowiadałem, i tak wywierało ogromne wrażenie. W Krzyżanowicach największy rozrabiaka płakał, słuchając o niej – wspomina ksiądz. Sanatorium „Sebastianeum Silesiacum” w Kamieniu Śląskim od początku przyjmuje dziewczynkę wraz osobą towarzyszącą (mama, tato, asystentka pani Klaudia) za darmo. – NFZ płaci nam za 3 zabiegi po 10 minut, a w Kamieniu mieliśmy po 45 minut – podkreśla mama dziewczynki. – W Kamieniu ma naprawdę super. Ilekroć jechała z sanatorium na operację, lekarze podkreślali, że jest znakomicie przygotowana, tkanki zmiękczone – dodaje ksiądz. Lekarze z Krakowa – dr Jan Skirpan i dr Beata Stanek cały czas troskliwie opiekują się dziewczynką. – Spotkałem wielu oddanych, bezinteresownych lekarzy, pielęgniarki, rehabilitantów. Łatwo jest mówić o złu, ale dobra jest więcej. Wciąż przypomina mi się wezwanie Jana Pawła II: „Nie lękajcie się”, gdy chodzi o dobro – podkreśla ks. Joachim Kroll, który zawozi małą na operacje do Krakowa.

Zakończył się ważny etap

W ciągu trzech i pół roku Paulinka przeszła tyle operacji, że rodzice i ksiądz przestali je liczyć. – Kilkanaście? Może kilkadziesiąt? – zastanawia się Ewa Sroka. A bywało tak, że lekarze nie podejmowali się operacji ze względu na najmniejszą chociażby infekcję czy jej podejrzenie, i trzeba było wracać do domu. – Ona jest spokojna, znosi wszystko, ale oczywiście przed salą operacyjną wpada w przerażenie na myśl o tym, co ją znowu czeka. Tyle operacji pod narkozą. To jest ciąg cierpień, bólu, płaczu tego dziecka – opowiada duszpasterz z Modzurowa. W tej chwili zoperowane są już obie ręce. Operacje mikrochirurgiczne polegały na tym, że pod lupą powoli były ściągane wszystkie narosty i zabliźnienia, by nie naruszyć żadnego ścięgna ani naczynia. Na to nakładana była tzw. integra, czyli sztuczna podskóra. Potem z nogi ściągana jest skóra własna Paulinki i przeszczepiana na ręce.

– Ogromna praca! Ale po tych 3 latach mamy ręce zoperowane. Są proste, normalnie rusza nimi, pisze, rysuje – mówi ksiądz. Paulinka 17 sierpnia skończy 10 lat, chodzi do szkoły w Szonowicach, skończyła trzecią klasę. Czekają ją teraz drobniejsze operacje dłoni, by rozprostować paluszki. Za 5–7 lat potrzebna będzie plastyczna operacja twarzy. W tej chwili fundacja zawiesza działalność na ten okres, bo nie ma potrzeby pilnych działań. – Trudny etap został zakończony, tym piękniej, że w tym roku Paulinka poszła do I Komunii św. To jakby ukoronowanie całej naszej pracy – mówi ksiądz. Pieniądze na operację twarzy zostały zatrzymane na koncie fundacji.

Nic nie boli

– Boli cię coś? – Nie – odpowiada Paulina i pozwala mi pogłaskać swoją rękę. Kiedy pierwszy raz po wypadku przyjechała z mamą do przedszkola, nieprzygotowane na widok koleżanki dzieci były przerażone. – To był horror. Dzieci chowały się, krzyczały, uciekały. Ale ze strony Paulinki nie było tego przerażenia sobą. Jest tą samą dziewczynką, jej duch jest ten sam. Na tym można budować. Udało się przygotować dzieci i dorosłych w szkole, w której Paulinka została przyjęta i dobrze się zintegrowała. Fenomenem jest, że ona nie ucieka przed ludźmi, chce do dzieci. Nie boi się. To też uważam za cud. Spieszyliśmy się z operacjami, żeby zdążyć przed czasem, kiedy dziewczynka zaczyna się stroić, przed 10–12 rokiem życia. Zanim zacznie się przeglądać w lusterku, malować – podkreśla ks. Kroll. Dlaczego zajął się tak troskliwie swoją młodą parafianką? – Właściwie z tchórzostwa. Bo ja w ten sposób uciekałem, by nie mieć wyrzutów sumienia – odpowiada przekornie ksiądz. Pytam Paulinkę, czego by chciała, jakie ma marzenie. – Pojechać do Zakopanego! – rzuca bez wahania, dalej wycinając nożyczkami naklejki i dziecięce wodne tatuaże. Co jej się tam podoba? – Wszystko! – A oprócz wycieczki do Zakopanego? – Do Zakopanego! Byłam tam już z mamą i tatą – odpowiada Paulinka zdecydowanie. Ma charakter dziewczyna, myślę. Jeszcze więcej powiedział mi jej gest powitania i pożegnania. Podchodzi do księdza, mocno się przytula i po prostu nic nie mówi.

TAGI: